Trwa ładowanie...

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

Czy mamy uczyć zabijania?
Czy mamy uczyć zabijania?

Czy mamy uczyć zabijania?

Czy mamy uczyć zabijania?
Czy mamy uczyć zabijania?
Ten artykuł pochodzi ze starszej wersji portalu i jego wyświetlanie (szczególnie zdjęcia) może odbiegać od aktualnych standardów.
Pytania o sens i metody wychowania proobronnego, materiał do dyskusji.

Czy mamy uczyć zabijania? To pytanie, postawione w tytule jest przewrotne. Odpowiedź brzmi: oczywiście, nie. Nie wolno nam wychowywać zimnych morderców, potrafiących bez mrugnięcia okiem wsadzić niewinnemu człowiekowi kulę między oczy. Z drugiej jednak strony pojawia się pytanie, czy harcerz, harcerka ma być bezbronnym marzycielem żyjącym w świecie ułudy i hipisowskiej fikcji, czy też ma być osobą silną, sprawną, zdolną nie tylko moralnie i duchowo, ale także całkiem realnie i fizycznie powiedzieć "nie" otaczającemu ją złu.

Wielu uważa, że aby skończyć z przemocą należy ograniczyć młodzieży dostęp do wzorców agresywnych i negatywnych. Teza ta jest ze wszechmiar słuszna. Ma jedną wadę, jest nierealna. Młody (i nie tylko młody) człowiek jest zewsząd atakowany przemocą i agresją. Najbardziej kasowe filmy mówią o zabijaniu. Najciekawsze gry, to strzelaniny. Przemoc jest normą w szkole, na podwórku i w domu, a najgorsze, że często wychodzi od dorosłych. W tych warunkach olbrzymiej odwagi wymaga tylko trzymanie się zasad moralnych i honoru, a totalny pacyfizm jest niewykonalny. Efekt jest taki, że dziecko uczy się reagowania na agresję "na dziko", poza wszelką kontrolą. Trochę przypomina to edukację seksualną poprzez czytanie "świerszczyków".

Żeby więc zrealizować postawiony wyżej postulat o odcięciu dziecka od negatywnych wzorców należałoby powyłączać komputery, wyrzucić telewizory, zamknąć gazety i kina... Tyle, że nawet czytając Biblię młody człowiek spotyka się z opisami przemocy, bo przemoc, agresja i nienawiść sa wkodowane w mentalność człowieka od czasu pierwotnego upadku. I od starożytności nic się pod tym względem nie zmieniło.

Wirtualna śmierć

Idę mrocznym korytarzem. Dźwigam ze sobą 2 pistolety, dubeltówkę, pistolet maszynowy, ckm, bazookę i do tego wszystkiego po 50-200 sztuk amunicji. Każdy mój strzał jest celny, a przeciwnicy grzecznie stoją, czekając aż ich wykończę. Do zatłuczenia dużego drania wystarczy kilka strzałów z dubeltówki. On musi się męczyć ze mną pół godziny. A jak wklepię kod na nieśmiertelność, to nic mi nie może zaszkodzić.

Oto obraz kreowany przez komputerowe gry. Tu posłużyłem się przykładem "Dooma", ale inne nie różnią się szczególnie od tej. No, w "Quaku" jest trudniej. Ale reguła pozostaje ta sama. Do rzadkości należą takie gry, jak "Might and Magic", gdzie zarówno posiadany arsenał, jak i możliwości bohatera są ograniczone i porównywalne z możliwościami jego komputerowych przeciwników. O sukcesie często decyduje odrobina sprytu, a nie toporne rąbanie w przeciwnika. Zreszta dużym plusem gier z cyklu "M&M" jest wyraźne określanie dobra i zła oraz fakt, że o sukcesie nie decyduje ilość wybitych wrogów, ale wykonanie zadania. W zasadzie angażowanie się w bijatyki wychodzi ostatecznie na niekorzyść gracza. Do tej grupy gier należą także lepsze symulatory pola walki. Ale to wyjątki, a w dodatku młodzież i tak woli to, co łatwe i przyjemne... A więc, ognia!

Dzieciaki tłuką w "Dooma", "Duke'a", "GTA". Ta ostatnia gra jest szczególnie wredna, bo gracz wciela się w niej w... mafijnego zabójcę, robiącego karierę w gangu. Wszystkie gry łączy jedno: możliwość zawieszenia swojego wirtualnego życia poprzez zapisanie pliku gry na dysku. Jak coś się nie uda, to wrócę do sejwu i zacznę jeszcze raz. Do dzieciaków z coraz większym trudem dociera fakt, że w życiu nie ma sejwów.

A co widzimy na filmach? Produkcje typu "Teminator 2", gdzie Schwarzenegger chroni zagrożonych ludzi, a jego jedyną ofiarą jest robot-zabójca, należą do rzadkości. Arnold Schwarzenegger, Chuck Norris, Mel Gibson, czy Tom Hanks należą do wyjątków. Sylwester Stallone robi sieczkę z każdego napotkanego "ruska", Pierce Brosnan, jako 007 nie przejmuje się przypadkowymi ofiarami i strzela na ulicach Moskwy, a Bogusław Linda nie wyjmując papierosa z zębów wali z "kałacha", jakby to był pistolet na wodę. W tym zestawie w miarę przyzwoicie prezentują się Bruce Willis i Marek Kondrat, ale ich niewyczerpane magazyny amunicji i umiejętność wysadzenia irackiego bunkra strzałem z pistoletu budzą uśmiech politowania.

Filmowi herosi zawsze maja pod ręką spluwę, zawsze mają pełny magazynek i zawsze im się udaje. Dzieciak, który się tego naogląda chce być taki sam. W razie czego przecież "zrestartuje" i zacznie od nowa. Stąd krok do braku poszanowania dla ludzkiego życia (mógł się, frajer, zasejwować), krok do bezmyślnych zabójstw, krok do przemocy nie wynikającej z nienawiści, czy z gniewu, ale będącej częścią zabawy.

Szkoła agresji

Damiana uczono w domu pacyfizmu. "Kochaj, nie walcz, na przemoc odpowiadaj miłością". Był bity i poniewierany w klasie przez trzy lata. Do dnia, kiedy powiedział "dość" i uderzył. Prześladowca wrócił do domu z rozbitym nosem. Od tej pory Damian ma spokój, ale sam uwierzył, że przemoc jest odpowiedzią na każdy problem. Fikcyjne wychowanie w domu w zderzeniu z rzeczywistością zaowocowało efektem odwrotnym do zamierzonego. Z jednej skrajności popadł w drugą.

W naszej 125 SDRI "GROM" uczymy się naszego własnego systemu samoobrony. Dzięki tej umiejętności nasi harcerze i harcerki uniknęli w swoich szkołach losu "kotów". Na pierwszą próbę agresji odpowiedzieli stanowczą, zdecydowaną postawą. Jedna dziewczyna wyzwała na "solówkę" prowodyra - przestraszył się i wycofał. Inna położyła najbardziej agresywnych na podłodze. Dziś chodzą po szkole w bluzach od mundurów polowych, na których są naszyte harcerskie plakietki i nikt ich nie zaczepia.

W istocie bandzior, chuligan jest tchórzem. Silny czuje się tylko w grupie i wobec słabszych. Sam i przeciw silniejszym traci rezon i cofa się. Nie jest przez to mniej groźny, bo jeśli wyczuje słabość, zaatakuje, ale przed siła ustępuje. Nowoczesna psychologia wyodrębniła gałąź określaną jako wiktymologia - nauka o ofiarach. Okazuje się bowiem, że wszystkich poszkodowanych łączą pewne cechy charakteru. Co ciekawe, cechy te dotyczą zarówno ofiar napaści, gwałtów lub przestępstw, jak i ofiar katastrof. Zasada ta działa także w drugą stronę, ci, którzy wychodzą cało z różnych opresji, mają pewien zestaw wspólnych cech, jak choćby przytomność umysłu, refleks, opanowanie itp.

Pytanie, kogo my, jako harcerstwo, mamy wychowywać: ofiary, czy zwycięzców.

Zwalczanie fikcji poprzez realizm

"Las. Idę cicho ścieżką, trzymając gotowy do strzału model pistoletu sigsauer. W magazynku mam czternaście plastikowych sześciomilimetrowych kulek. Gdzieś obok czai się przeciwnik. Nie wiem, co on ma za broń. Może być jednostrzałowy P-8, przeładowany po każdym strzale, może być automat MP-5, albo powtarzalna beretta. Szmer, a mnie serce skacze do gardła. Szybki zwrot i kątem oka widzę ruch. Kompletnie nie wiem, czy to ptak, czy jakaś część przeciwnika. Stres rośnie do granic możliwości. Poprawiam ochronne okulary. Strzelam bardzo dobrze, ale w strzelaniu taktycznym celność ma znaczenie drugorzędne. Decyduje cała masa innych czynników.

Staję za drzewem. Ledwie dotykam pnia słyszę stuknięcie tłoka w "air-soft-gunie". Natychmiast przypadam do ziemi, a nad głową z gwizdem przelatuje plastikowa kulka. Jeden strzał. A więc broń jednostrzałowa. Zrywam się, celuję w miejsce, gdzie powinien być przeciwnik, usiłując go zobaczyć. Nic nie widzę, ale strzelam... Odpowiada mi seria pojedynczych strzałów. Powtarzalny. Słyszę bardziej, niż czuję, jak kulki uderzają o moją bluzę od mora. Koniec. Odpadłem."

To opis gry terenowej z wykorzystaniem pistoletów na plastikowe kule, tzw. air-soft-gunów. Gry, w której nie ma sejwów, nie ma herosów. Magazynki się kończą, broń się zacina, a o wygranej decyduje nie siła ognia, ale zgranie i umiejętności ludzi. Tu jest prawdziwy strach, prawdziwa panika, prawdziwa euforia walki. Tyle, że nie ma nawet namiastki krwi - w przeciwieństwie do paint-ballu.

Pewnie zostanę zakrzyczany przez pacyfistów, ale moim zdaniem taka forma pracy z młodzieżą jest po stokroć bardziej skuteczną metodą walki z mitem "Rambo", niż jakiekolwiek tłumaczenie. Najlepszą metodą przełamania niebezpiecznej fikcji jest postawienie ludzi w sytuacji realnej. Ludzie, którzy widzą, ze nie jest łatwo trafić biegnącą osobę, że magazynek pistoletu maszynowego MP-5 kończy się po 5 sekundach, że czasem decydują milimetry i ułamki sekund, pękają ze śmiechu, widząc Sylwestra Stallone i jego wyczyny. Oni już nie dadzą się na to złapać. Tak samo, jak nie uwierzą Brusowi Willisowi, rozwalającemu w pojedynkę bandę terrorystów. Ich zawołaniem staje się: "Bohaterowie są na cmentarzu" i "Tylko debil się nie boi".

Czy tego nie załatwi zwykła strzelnica? Nie. Bo na strzelnicy cel stoi nieruchomo i nie może odpowiedzieć. W zasadzie gość na strzelnicy nie różni się od członka plutonu egzekucyjnego. Skazaniec jest jak tarcza. Też się nie rusza i nie może odpowiedzieć. W strzelaniu taktycznym nie ma czasu na celowanie. To, czy strzelasz celnie jest ważne, ale nie najważniejsze. Naprawdę liczy się charakter. A jeśli do tego celem gry nie jest wybicie przeciwnika, tylko wykonanie zadania - np. wyprowadzenie kogoś z niebezpiecznej strefy, zupełnie rozbijamy skutki głupich filmów i gier komputerowych. Do tego fakt, że nie widać, kto dostał, bo kulki nie markują, wymusza uczciwość w grze. Nie po to, żeby wygrać, ale po to, żeby sprawdzić siebie.

Czy zwykły paintball tego nie rozwiąże? Moim zdaniem nie. Ilość amunicji stosowana w paintballu, markowanie krwi, sama taktyka gry i ograniczenia wynikające z możliwości sprzętu ograniczają dość mocno skuteczność tej formy pracy wychowawczej. Ale i to można rozwiązać. Tyle, że air-soft-guny są tańsze.

Zabić, czy pozwolić zabić?

Ile razy dyskutuję z pacyfistami, przywołuję dość znaną fotografię z czasów II wojny światowej: niemiecki żołnierz strzela do kobiety, która zasłania sobą małe dziecko. Pytam takiego pacyfistę, co ty byś zrobił, gdybyś tam był? Możliwości są teoretycznie cztery:

1. nie robię nic, nie moja sprawa, 2. usiłuję przekonać żołnierza, żeby dał spokój 3. zasłaniam sobą kobietę, i pertraktuję z żołnierzem 4. atakuję tym, co mam pod ręką, byle skutecznie, a pertraktacje i tłumaczenia zostawiam na potem.

Ad 1. W zasadzie w ten sposób stanąłem po stronie mordercy. Pozwoliłem mu na zabicie bezbronnej kobiety. Według chrześcijańskich zasad moralnych stałem się w ten sposób współwinny tej zbrodni, a także wszystkich następnych, które będą skutkiem mojej bierności;

Ad 2. Zakładając, że znam język tego żołnierza (co wcale nie jest oczywiste), szansa na przekonanie gościa, który już celuje i ma palec na spuście, żeby tego nie robił jest w zasadzie żadna. Po pierwsze: czynnik czasu - zanim powiem słowo, może już być po wszystkim, po drugie czynnik ludzki: najpierw muszę odwieść go od zamiaru strzelenia. Największe prawdopodobieństwo jest takie, że żołnierz zastrzeli kobietę i jej dziecko, a potem zajmie się mną, bo przecież jestem świadkiem jego zbrodni. Dla kogoś, kto zabił kobietę i dziecko jeden zabity więcej, czy mniej nie robi różnicy.

Ad 3. Jest to inna wersja możliwości drugiej. Różnica jest tylko w kolejności ofiar. Tu ja zginę pierwszy, potem kobieta i dziecko, a zbrodniarz nadal będzie mordował.

Ad 4. Jedyna sensowna reakcja: nie dopuścić do zbrodni. W gruncie rzeczy atakując żołnierza ratuję go - nie pozwalam mu popełnić morderstwa. Daję czas na ochłonięcie i przemyślenie tego, co robi. Jeśli go zabiję, choć tego nie chcę, to przynajmniej ocalam życie na pewno dwóch osób. Tylko tak mogę zatrzymać dalsze zabijanie. Czy można ratować jedno życie, poprzez odebranie innego? Już w XIII wieku pozytywnie odpowiedzieli na to pytanie joannici, tworząc w Jerozolimie pierwowzór pogotowia ratunkowego powiązanego z jednostką antyterrorystyczną - obecny Zakon Kawalerów Maltańskich. Pozytywnie odpowiedzieli harcerze z Szarych Szeregów, zabijając hitlerowskich organizatorów masowych zbrodni. Zabójstwo Franza Kutschery ucięło masowe egzekucje na ulicach Warszawy i uratowało tysiące Polaków. Pozytywnie każdego dnia odpowiadają na to pytanie żołnierze i funkcjonariusze formacji antyterrorystycznych. W Enteebe w Ugandzie za ceną żyć siedmiu terrorystów, ok. 10 żołnierzy ugandyjskich i jednego izraelskiego oficera ocalono 104 żydowskich cywilów. Truizmem jest stwierdzenie, że gdyby nie pacyfiści i gdyby Europa zdecydowała się uderzyć na Niemcy w 1936 roku, nie byłoby II wojny światowej i wszystkich związanych z nią zbrodni. Dlatego pułkownik Schtauffenberg nie miał wahań, kiedy podkładał bombę w bunkrze Hitlera w Kętrzynie. Kiedy chodzi o ratowanie życia, decyduje zwykła matematyka: ile poświęcam a ile ratuję.

Dwa miecze

Jak to wszystko pogodzić z przyjętym w naszym kręgu kulturowym aksjomatem "nie zabijaj". No cóż, aksjomat ten jest jednym z mitów cywilizacji europejskiej. Po pierwsze dlatego, że nigdy naprawdę go nie stosowała. Po drugie, poprawnie nakaz ten, wywodzący się z hebrajskiego Dekalogu brzmi "nie morduj"(hebr. RATSACH). A to jednak pewna różnica. Morderstwo jest nieuprawnionym i nieuzasadnionym odebraniem życia osobie, która nie jest w stanie się bronić. Często jest związane z okrucieństwem lub obojętnością. Marcin Luter pod naruszenie tego przykazania podciągał nie udzielenie pomocy biednemu, któryby z tego powodu zmarł.

Morderstwo jest więc świadome i jest skutkiem naszej pogardy, nienawiści lub obojętności (na jedno wychodzi) wobec drugiego człowieka. Zabicie, to zabicie, odebranie życia. Jest to w istocie pojęcie szersze od morderstwa, w którym morderstwo się zawiera, ale nie jest tożsame. Przenosząc na matematykę, morderstwo wobec zabójstwa jest jak kwadrat wobec czworokąta, jest pewną formą szczególną i jako takie jest zakazane.

Z ogólnie przyjętym rozumieniem VI przykazania, jako "nie zabijaj" nie współbrzmi wiele fragmentów Biblii. Na przykład nakaz wybicia kilku plemion w Kanaan. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że przykazanie brzmi "nie morduj", a skazane na wybicie plemiona składały ofiary z ludzi, w tym z dzieci, "wątpliwe" fragmenty brzmią trochę inaczej. Czy też słowa Jezusa z Ewangelii Łukasza (22:35-38).

"I rzekł do nich: Gdy was posłałem bez trzosa, bez torby, bez sandałów, czy brakowało wam czegoś? A oni na to: Niczego. On zaś rzekł do nich: Lecz teraz, kto ma trzos, niech go weźmie, podobnie i torbę, a kto nie ma miecza, niech sprzeda suknię swoją i kupi. Albowiem mówię wam, iż musi się wypełnić na mnie to, co napisano: Do przestępców był zaliczony; to bowiem, co o mnie napisano, spełnia się. Oni zaś rzekli: Panie, oto tutaj dwa miecze. A On na to: Wystarczy."

No właśnie, wystarczą dwa miecze na dwunastu! Co to znaczy? Samoobrona. Nic więcej. Nie morduj, ale masz prawo się bronić. Inna rzecz, że najlepsza obrona chrześcijanina, to wiara, ale nigdzie nie powiedziano, że chrześcijanin ma dać się zamordować bandziorowi. Mamy prawo się bronić

Zagospodarowanie pustki

Harcerstwo ma ostatnio dziwną skłonność do oddawania pola. Turystyka, obozy letnie, imprezy terenowe, surwiwal, to wszystko, co wywodzi się ze skautingu i harcerstwa zagarniają coraz to nowe ruchy i organizacje, z których tylko część ma na celu wychowanie. Szczególna pustka istnieje właśnie na polu paramilitarnym. Harcerstwo, jako organizacja hierarchiczna, umundurowana z rozwiniętym systemem rozkazów i raportów udaje dziewicę, która nigdy nie stała koło wojska. Na jego miejsce - bo w przyrodzie nie ma próżni - pakują się organizacje i kluby surwiwalowe w stylu "Najemnik", czy "Strzelec", których ambicje wychowawcze są mikre i które w istocie wychowują kolejne pokolenia bandziorów. Pół biedy, jeśli taki bandzior trafi do jednostki specjalnej WP, Straży Granicznej, czy Policji. Gorzej, jeśli dostanie "pracę" w gangu. Facet umiejący strzelać, znający techniki działania AT, znający przynajmniej podstawy surwiwalu jest groźnym przeciwnikiem dla najlepszych formacji AT. Cały powyższy przydługi wykład miał wykazać jedno: nie wolno nam oddać pola. Musimy zrobić wszystko, żeby zaangażować do harcerstwa także młodzież, która fascynuje się komandosami, strzelaniem, surwiwalem. Rybę łowi się na przysmak ryby, a nie na przysmak rybaka. Możemy to zrobić i stać nas na to, żeby dać im to, czego szukają, a przy okazji wpoić zasady honoru, uczciwości i służby. Jeszcze nie jest za późno, jeszcze są w harcerstwie ludzie chcący i mogący dużo zrobić na tym polu. O ile wszechogarniający "political corectness" i obłędny pacyfizm nie spowoduje, że poszukają miejsca gdzie indziej, gdzie nikt nie będzie im stawiał zarzutów, że szkolą terrorystów.

Komentarze

Najnowsze

Trwa ładowanie...
  • Platynowy partner

    Złoty Partner

  • Srebrni partnerzy

  • Partnerzy taktyczni