Poniżej zamieszczamy nadesłane do redakcji WMasg sprawozdanie ze Śląskich Manewrów: Radzionków - Bytom - Tarnowskie Góry, które odbyły się w dniach 3 - 5 czerwca 2011.
Airsoft to nie tylko niedzielne strzelanki. Można propagować bezpieczny airsoft na wiele sposobów. Również biorąc udział w imprezach o charakterze rekonstrukcyjnym.
PIĄTEK
Sezon rekonstrukcyjny 2011 właśnie się rozpoczął, więc po raz kolejny 42RMC L-Coy udał się do gościnnych Hanysów z 40RMC Echo Coy szerzyć wiedzę o Siłach Zbrojnych Jej Królewskiej Mości i promieniować brytofilskością.
Pierwszym wyzwaniem było spakowanie ośmioosobowego oddziału wraz z kompletnym wyposażeniem do dwóch samochodów. Praktyka wyniesiona z poprzednich imprez pozwoliła nam na zabranie prawie wszystkiego. Ostatnie drobne rzeczy wieźliśmy na kolanach i pod nogami. Tuż za bramkami na autostradzie A4 uformowaliśmy mały konwój i tak zaczęła się oficjalna część naszej wyprawy. Po przejechaniu kilku śląskich miast i miasteczek, szalonych podwójnych skrzyżowań i kilku innych ciekawostek dotarliśmy w okolice Zlotu.
Na jednym ze skrzyżowań czekał na nas dowódca Echo Coy - Vergio i jeden z orgów - Przemo w Jeepie Willisie, którzy nas popilotowali na miejsce noclegu. Ku naszej wielkiej radości przywitała nas kompania honorowa złożona z Hanysów stojących w szeregu na baczność. Aż łezka się w oku zakręciła na ten piękny widok.
Po krótkich aczkolwiek radosnych powitaniach wspólnie przenieśliśmy szpej na miejsce noclegu, gdzie rychło stanął nasz wielki 12 osobowy namiot nazwany Sheraton *****.
Koniec dnia umiliły dwa interesujące wydarzenia: apel wieczorny zsynchronizowany z podobnym - amerykańskim - oraz integracja przy cateringu. Jako że długo się nie widzieliśmy, było o czym opowiadać, a rozmowy i śpiewy trwały długo.
SOBOTA
Sobota minęła nam pod znakiem okazałej parady pojazdów wojskowych przez trzy miasta oraz wyjazdu do kamieniołomu w bytomskich Dolomitach. Oj, zabawa była przednia. Na czas parady do wyłącznej dyspozycji dostaliśmy gąsienicowy transporter FV 432, z czego wszyscy byli bardzo zadowoleni. Częściowo na pancerzu, częściowo we wnętrzu ruszyliśmy przez śląskie ulice, lansując się, ile wlezie.
Pierwszy postój był w Radzionkowie, gdzie udało nam się zrobić wspólną słitfocię oraz krzewić wyspiarski styl życia oraz bezpieczny airsoft wśród obecnych tam widzów. Po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy dalej. Kolejnymi przystankami były rynek w Bytomiu, tamtejsza Galeria Motoryzacji oraz rynek w Tarnowskich Górach.
Tu - oprócz odpowiadania na tysiące pytań dotyczących naszego umundurowania, wyposażenia i uzbrojenia - oglądaliśmy pokaz pierwszej pomocy w wykonaniu tamtejszych harcerzy oraz wysłuchaliśmy koncertu uczniów klasy wojskowej. Artyści bez wątpienia pilnie ćwiczyli, ale nie byli przygotowani na niespodziankę, jaką zgotowali im rekonstruktorzy. Koncert był na tyle ciekawy, że przy bisie cześć ekip pod przewodem RMC dołączyła do śpiewających i tańczących, rozkręcając imprezę na maksa.
Równie ekscytujący okazał się powrót do naszego obozu - kierowca FVki, a zarazem jej właściciel zrezygnował z przejazdu ulicami w defiladowym tempie i ruszył polnymi drogami z maksymalną prędkością. Najciekawiej mieli ci, którzy tę część drogi pokonywali na pancerzu - zaliczyli wszystkie zwisające nad drogą gałęzie. Po całym upalnym dniu w bojowym rynsztunku byliśmy zgrzani, zakurzeni i zachwyceni.
Po powrocie i chwili odpoczynku ruszyliśmy w nieco uszczuplonym składzie do pobliskiego wyrobiska, aby zrobić sobie lans-sesję w klimatach afgańskich. Wraz z nami pojechali sojusznicy z amerykańskiej grupy reko. Sesja okazała się bardzo udana, o czym świadczą fotki, kosztowała nas jednak dużo wysiłku. Wielkie gratulacje i wyrazy szacunku dla wszystkich, którym chciało się szturmować stromą górę dla kilku zdjęć. Jesteście wielcy.
Po powrocie z Dolomitów i szybkim polowym prysznicu nastąpiła zmiana dekoracji. Szafarz, Gisher, Borsuk, Duncan oraz Piotrek wdziali na siebie szkockie mundury wyjściowe i poszli w teren, wzbudzając wielkie zainteresowanie rekonstrukcyjnej braci.
Wieczór wypełniony różnego rodzaju spontanicznymi imprezami rozrywkowymi należał do Amerykanów, którzy na swoim terenie urządzili dyskotekę z ogłuszającą muzyką disco i laserami (czy tez laserowymi wskaźnikami celu). Tu jednak głos oddam innym, którzy tam byli, widzieli i mogą potwierdzić, czy to prawda, że wstęp był tylko dla osób bez spodni...
NIEDZIELA
Niedziela minęła nam pod znakiem inscenizacji. Były dwie - jedna mniejsza a'la Afghan podczas prezentacji pojazdów, druga DUUUŻA pod wszystko mówiącym tytułem BASRA 2003. Tu wielki szacun dla dowodzącego USMC Porucznika Michy, który swoją charyzmą sprawił, że prawie widzieliśmy te wydmy i połacie piasku, innymi słowy iracką pustynię oraz lotnisko, które atakowaliśmy. Inscenizacja była naprawdę rewelacyjna. Podzielono ją na dwa etapy - amerykański i brytyjski. Amerykanie jako pierwsi wjechali na teren pokazu, pojeździli troszkę swoją wielką ciężarówką REO, po czym zostali ostrzelani przez Irakijczyków. Szybko wezwali wsparcie artylerii, która w mig rozprawiła się z dwoma transporterami opancerzonymi wroga. W tym momencie wjechaliśmy my w FVce i w Land Roverze i pozamiataliśmy to, co jeszcze zostało (a zostało trochę, bo amerykanie byli ciut niedokładni) i nawet wzięliśmy do niewoli czterech jeńców.
Klimat siedzenia w przedziale desantowym FV 432 przy zamkniętych klapach i czerwonej lampce był bezcenny. Wrażenia wsłuchiwania się w stłumiony odgłos wybuchów i serii z karabinów w oczekiwaniu na rozpoczęcie akcji nie da się z niczym porównać. Podobnie emocjonujące były obsługa wielkiego karabinu maszynowego na wieżyce transportera czy rajd landkiem. Zwłaszcza, gdy obok walczyli sojusznicy, dla których groźniejszym przeciwnikiem od Irakijczyków okazały się ich własne mundury przeciwchemiczne - założone, by jak najdokładniej odwzorować realia rekonstruowanej bitwy.
To był jeden z naszych najlepszych pokazów, a zarazem największy pod względem rozmachu - były trzy transportery, ciężarówka, land rover, quad, wybuchy, granaty i broń na ślepą amunicję. W rolę irackich obrońców Basry wcielili się członkowie Grupy operacyjnej "Hażlach" oraz żołnierze Wojska Polskiego.
Po zakończonym pokazie oraz chwili przerwy nadszedł czas na pakowanie się, pożegnania i w końcu odjazd do domu. Imprezę należy zaliczyć do najbardziej udanych i w przyszłym roku zapewne również w niej weźmiemy udział.
Udział w imprezach rekonstrukcyjnych to bardzo dobry sposób na propagowanie bezpiecznego airsoftu oraz uświadamianie ludziom co to jest i na czym polega. Stojąc na dioramie, podczas przerw na śląskich rynkach czy na terenie Zlotu odpowiadaliśmy na całą masę pytań dotyczących naszego hobby. Bez wystrzelenia ani jednej kulki i bez "trafienia" ani jednego przeciwnika pokazaliśmy że airsoft i rekonstrukcje historyczne jest łatwo ze sobą połączyć i można inaczej spędzać czas niż przed ekranem komputera czy piciu alkoholu pod blokiem.
Duncan McLain