Trwa ładowanie

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

Kości Zostały Rzucone IV
Kości Zostały Rzucone IV

Kości Zostały Rzucone IV

Kości Zostały Rzucone IV
Kości Zostały Rzucone IV
Ten artykuł pochodzi ze starszej wersji portalu i jego wyświetlanie (szczególnie zdjęcia) może odbiegać od aktualnych standardów.

1plakatkzr4.jpg


W dniu 13 października 2013 roku odbył się w podszczecińskiej Puszczy Bukowej kolejny już scenariusz z cyklu Kości Zostały Rzucone przygotowany przez lokalną ekipę ICH. Tłem fabularnym gry jest konflikt o zasoby naturalne planet znajdujacych się daleko poza Układem Słonecznym, toczący pomiędzy dwoma mocarstwami Pan Oceanią i Yu Jing. Tym razem walczyliśmy na Ariadnie (prowincja Tartaria), a obok przeciwnej strony konfliktu stanęliśmy w szranki z agresywnymi lokalsami, dziką zwierzyną, poszukiwaczami jesiennych płodów oraz dającą się delikatnie we znaki deszczową pogodą.


Autor niniejszego reportażu był członkiem w sumie 17 osobowego plutonu Zanshi Quizhi walczącego po stronie cesarstwa Yu Jing. W jego skład obok przedstawicieli ekipy G.E.A.R. wchodzili m.in. członkowie teamów S.F.A.T., Navy Seals, E.A.S. oraz B.R.O.S. Dla Pan Oceanii walczyły osoby należace do M.C.A.T, F.A.T.E. czy N7Team. Na czele wojsk Pan Oceanii stanął Zellos, zaś nami dowodził, przynajmniej z początku ... Gra rozpoczęła się około godziny 11 i trwała, dla mojej strony konfliktu do około 16:30.




***
13 października 2173


Konflikt między Yu Jingiem a Pan Oceanią przeradza się powoli w otwartą wojnę. A może już nią jest? W zasadzie co to obchodzi przeciętnego wojaka Cesarstwa. Priorytetem cesarskiego wojaka jest picie na umór w tartaryjskich barach, a tylko w chwili wolnej od naczelnego celu (zapicia się na śmierć) wykonywanie rozkazów stawianych przez dowódców z miłą perspektywą rozerwania swego przepitego ciała na panoceańskiej minie czy bycia zeżartym przez ariadańskie karaluchy wielkości skrzynki na amunicję do M249. Bary w opanowanych przez Yu Jing enklawach prowadzą podobno potomkowie Szkotów. A Szkoci wiedzą co to picie. Szkot z mojego ulubionego baru ma jakieś dziwne nazwisko - Nowak. Mówił coś, że jakieś 160 lat temu jego pra-pra dziadek wyprowadził się do Szkocji z innego europejskiego kraju bowiem był prześladowany przez rządzącego wówczas premiera...


Była około 4:12 czasu lokalnego. Ocknąłem się wleczony do taksówki przez dwóch kolegów z plutonu. Musiałem mocno zasnąć. Mówili mi coś, że pionowzlot, że spadł. Kilka godzin później byłem już załadowany do ciężarówki wraz z chłopakami z oddziału. Jechaliśmy na skraj bezpieczej strefy. Naszym zadaniem okazało się odnalezienie jakichś rakiet, które miały się znajdować wewnątrz pionowzlotu. Po co komu te rakiety? Gówno mnie to obchodzi, byle wrócić do baru w cycate objęcia mojej ulubionej, choć nieco brodatej koleżanki imieniem Brzoza... Pobocznym zadaniem było unieszkodliwienie wyrzutni przeciwlotniczych, należących do Cesarz wie kogo, bo na pewno nie do Pan Oceanii ani do nas. Kiedy tylko wysunąłem nosa z ciężarówki poczułem na nosie krople deszczu. Nasz dowódca dowodził nami jakoś po raz pierwszy, bo przez początkowe 15 minut przydzielono mnie do trzech różnych sekcji, aby ostatecznie włączyć w skład głównego oddziału.


Jakoś koło 11:20 ruszyliśmy na pierwsze punkty. Nasz spec od nawigacji wyszukał w treści rozkazu istotne współrzędne UTM. W sumie były to cztery punkty i miały się w nich znajdować wyrzutnie przeciwlotnicze. Zaraz zaraz, mieliśmy szukać strąconego panoceańskiego pionowzlotu, a tu nagle jakieś wyrzutnie? Zesramy się, a nie znajdziemy rakiety przeciwlotnicze w tej potwornej gęstwinie. Strącony pionowzlot ma to do siebie, że cholernie płonie i wokoło słuchać krzyki rannych rozszarpywanych przez ariadnańskie zwierzęta, zaś zautomatyzowana wyrzutnia przeciwlotnicza może siedzieć zamaskowana w krzakach i jej znalezienie może być równie owocne co dłubanie w nosie.


Z oddziału wyłączyła się trzyosobowa sekcja dzielnych wojaków, walczących chyba o tytuł Wojaka Roku. Skierowali się za zgodą dowódcy do jednego z punktów, w których powinna stać wyrzutnia pocisków. My zaś ruszyliśmy do centrum rejonu działań w poszukiwaniu drugiej. Na początku marszu, w oddali zamajączyła sylweta przeciwnika, a raczej zbieracz leśnych tartaryskich płodów. Zbieracze to dość nietypowe istoty żyjące na tej planecie. Istoty te w trakcie ariadańskiej jesieni przeżywają coś co przypomina wysyp komarów. Krążą po lesie i wyrwają z ziemi do specjalnych wiklinowych pojemników jakieś dziwne, obrzydliwie pachnące i podobno zabójcze roślinki, by później je zjeść. W każdym razie dowódca wyznaczył kolejną sekcję, tym razem czteroosobową do zabezpieczenia pobliskiego pagórka przed ewentualnym, zaskakującycm atakiem przeciwnika (zbieracza). Dobre sobie swoją drogą, atak przeciwnika. W tych mokradłach pewnie dziadom z Pan Oceanii chce się kontaktować z wąsatymi torsami ich otyłych dziewcząt, a nie z lufami naszych karabinów.


W każdym razie wspomniana czwórka weszła na górkę, ubezpieczyła nas i ruszyliśmy dalej celem odszukania wyrzutni przeciwlotniczej. O pionowzlocie ani widu, ani słychu. Nikt nic nie pierdnął na jego temat. Plułem sobie w brodę, żałując, że nie złamałem sobie ręki o czyjąś szczękę w barze, co zwolniło by mnie z obowiązku udziału w tej przeklętej misji. Podobne miny miały moje ziomki z oddziału.


Gdy tak sobie szlismy sobie radośnie w stronę wyrzutni przeciwlotniczej, W pewnym momencie dowódca zdał sobie sprawę, że akurat w tym miejscu co jej szukamy nie ma wyrzutni. Stanowiło to pewien problem, ponieważ, jak możecie się domyślać, znalezienie wyrzutni przeciwlotniczej w miejscu, w którym nie ma wyrzutni przeciwlotniczej, stanowi nie lada wyzwanie. Po weryfikacji Po weryfikacji kierunku za pomocą urządzenia satelitarnego udało nam się w końcu odnaleźć jedną z wyrzutni, aby następnie dokonać efektownego jej wysadzenia. Wówczas ktoś stwierdził, że brakuje nam czterech osób zabezpieczających wcześniej górkę znajdującą się półtora kilometra od wysadzonej przed chwilą wyrzutni.


2logigps1.jpg


W innym miejscu rejonu działań zlokalizowana była stosunkowo bezpieczna górka, zaś pokój i ład na niej panujący wynikał przede wszystkim z obecności w tym miejscu czterech dzielnych wojaków naszego plutonu. Pilnowanie górki ułatwiał im fakt, iż nie mieli z resztą oddziału jakiejkolwiek łączności.


Następnie, w oparciu o urządzenie satelitarne rozpoczeliśmy poszukiwania kolejnej wyrzutni pocisków przeciwlotniczych. O strąconym pionowzlocie i rakietach w nim się znajdujących dalej cisza. Cisza ta trwała do momentu, aż zaintrygowany naszym postępowaniem doradca wojskowy nie nakazał ponownego przestudiowania rozkazów. A w ich treści, w jednym z punktów napisane - upadek pionowzlotu Chickenhawk nastąpił w takim to a takim kwadracie o rozmiarach 100x100m opisanym w standardzie UTM. Dowódca nie doczytał, spec od nawigacji przeoczył i tak 1,5 godziny cennego czasu straciliśmy na poszukiwanie małoistotnych wyrzutni pocisków przeciwlotniczych. Było nas w głównym oddziale łącznie jedenastu (plus doradca), sekcja trzyosobowa zaangazowała się wcześniej w poszukiwania kolejnej wyrzutni, co miało doprowadzić do uzyskania przez nich tytułu wojaka roku, zaś sekcja czteroosobowa pilnowała niezwykle istotnej górki.


3logigps2.jpg


Dotarliśmy w pobliże sektora upadku poszukiwanego statku powietrznego, rozbiliśmy się w malowniczo nieregularną tyralierę wzdłuż drogi i rozpoczęliśmy przetrząsanie wspomnianego sektora. Po kilku chwilach na horyzoncie dostrzegliśmy majączące sylwetki uzbrojonych osobników. Nie wyglądali jednak na Panoceańczyków. W okolicy walały się resztki pionowzlotu i ciała załogi. W krzakach widać było błyszczące ślepia zwierzątek czychających tylko aż się oddalimy, aby mogły przystąpić do pożerania zwłok. Skrzydło pionowzlotu nosiło ślady uszkodzeń. Wydaje się, że spadając uderzył nim w stojącą na wzgórzu brzozę, co pogłębiło skutki zestrzelenia. Ten Szkot, Nowak, z mojego ulubionego tartaryjskiego baru mówił mi coś o tym zagadnieniu. Choć z wykształcenia był etnografem, to w zakresie wypadków lotniczych zdawał się być specjalistą. Dziwne. Czy to możliwe, żeby tak nowoczesny i potężny statek powietrzny został tak uszkodzony przez wolnostojącą brzozę?


Z rozstrzygania tego odwiecznego problemu wyrwały mnie okrzyki kolegów informujące o prawdopodobnie wrogich zamiarach indywiduów panoszących się w pobliżu wraku oraz ujawnieniu w resztkach ciał pilotów bliżej nieokreślonych informacji. Hurra i do przodu Yu Jing, za Cesarza i na przód. Osobami łażącymi po wzgórzu okazali się lokalni mieszkańcy planety, toteż z ich unicestwieniem nie mieliśmy większych problemów. Co prawda kosztowało to nas jednego rannego, ale nasz medyk Pitchblack dzielnie pełnił swe obowiązki. Znaczy się zamiast ratować rannych nacierał na ukrywających się w krzakach lokalsów.


4logigps3.jpg


Po wybiciu przeciwnika nasze rozkazy zostały zaktualizowane. Okazało się, że rakiety ze zniszczonego pionowzlotu zostały rozkradzione przez lokalsów. Dostaliśmy do przeszukania 3 punkty z obozowiskami mieszkańców planety. W międzyczasie dotarła do nas czwórka Strażników Górki. Druga samodzielna sekcja trzyosobowa poszukiwała nieustannie wyrzutni, ciągle walcząc o tytuł Wojaka Roku. Doradca wojskowy w pewnym momencie stwierdził, iż skoro w rozkazach jest napisane, że lokalizacja wyrzutni jest podana z użyciem słowa "prawdopodobnie", to istnieją szansę, że obszar działania sekcji Wojaków Roku przypomina inny, w którym wcześniej szukaliśmy wyrzutni pocisków. Podobieństwo polega na tym, iż w obu obszarach brakuje istotnego elementu jakim jest wyrzutnika pocisków.


Sekcja Strażników Górki oznajmiła, że po pewnym czasie zaprzestała pilnowania górki i rozpoczęła poszukiwania reszty naszych sił. Po drodze sekcja ta natrafiła przypadkowo na jedno z obozowisk lokalsów, przeszukała je i stwierdziła, że gówno w nim jest, a nie rakiety. Wokół walały się zwłoki osadników, wymordowane świnie, rozpierducha jakbyśmy wcześniej tam balowali z resztą plutonu. Podjęta została więc decyzja o tym, iż rozdzielamy się na dwie grupy i szukamy osobno pozostałych dwóch obozów. Sekcja trzyosobowa przyszłych Wojaków Roku dostała przez ciągle nawalające radio zadanie odnalezienia dwóch kolejnych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych, które znajdowały się, wedle posiadanej wówczas przeze mnie mapy, gdzieś w centrum obszaru działań. Mieli oni przecież bogate doświadczenia w poszukiwaniu przedmiotów, choćby one nie istniały.


5martweswinki.jpg


Pierwsza grupa z dowódcą naszych sił skierowała się na północ, my na północny wschód. Obozy lokalsów znajdowały się na krańcach pola walki. Na szczęście zabezpieczyliśmy wcześniej z własnej inicjatywy dwa lepsze radia, toteż dwa główne oddziały mogły zachować łączność. Sekcja poszukiwaczy nieistniejącej radiostacji nie miała dużego radia, toteż komunikacja z nimi była utrudniona.


Grupa, pod ostatecznie moim dowództwem, w oparciu o dane z systemu nawigacji satelitarnej sprawnie dotarła do obozowiska. A tam rozpierducha podobna jak w innym punkcie, co stwierdzili wchodzący w skład mojej ekipy członkowie sekcji Strażników Górki. Rakiet ani widu ani słychu, wokół poszarpane ciała i wymordowane prosiaki. Dupa. Nie ma rakiet, nie będzie medali i dwóch tygodnii urlopu. W międzyczasie dotarło do nas info, że druga ekipa w okolicy jednej (ale nie wiem której), wysadzonej ostatecznie wyrzutni, weszła w kontakt z przeciwnikiem. Są ranni, ale sobie radzą.


Nawiązaliśmy więc łączność z dowódcą, którego drużyna wyszła już z kontaktu z wrogiem. Oświadczył, że w takim układzie  mamy iść szukać kolejnej wyrzutni pocisków przeciwlotniczych, zaś jego oddział zajmie się znalezieniem rakiet. Na mapie miałem oznaczone dwa punkty, w którym jeszcze mogły stać rakiety, toteż udaliśmy się w ich kierunku.


Nagle na wzgórzu bezpośrednio za skrzyżowaniem nasza szpica wypatrzyła poruszające się, uzbrojone sylwetki. Padło hasło, że to przeciwnik. Przybliżyliśmy się nieco. Ktoś z nas (teraz nie chce się przyznać) krzyknął, że to chyba nasi, rozpoznaje przecież hełm jednego z członków plutonu, imieniem Radzio:). W tej sytuacji rozpoczęliśmy podchodzenie bliżej, by nastepnie uznać, że to jednak wróg. Dziwnym było jego zachowanie bo nie atakował. Dodatkowo na górce znajdowało się kilka jeszcze świeżych ciał żołnierzy wroga, oznaczonych tradycyjnym dla nich czerwonym kolorem.


Nieco zdezorientowani przystąpiliśmy do ataku. Gdy początkowe zamieszanie minęło zaczęliśmy systematycznie, skokami i szczodrze wykorzystując amunicję, karać przeciwnika za wybór właśnie tej górki. Okazało się, że trafiliśmy na ich punkt ewakuacji rannych. Musieli tam trafić po kontakcie z drugą połówką naszego plutonu, do której doszło wcześniej i która meldowała o intensywnym kontakcie. Jeden z wrogów jeszcze dychał, więć zamiast dobijać go postanowiliśmy uratować jego marny żywot. Po opatrzeniu przez Pitchblacka ranny wyśpiewał to co miał do wyśpiewania. Z trupów zgarnęliśmy mapy i fanty. Po krótkim zastanowieniu co zrobić z taką górą truposzy ruszyliśmy z jeńcem w stronę wyrzutni. Ponieważ jeniec się ociągał, nie współpracował i generalnie dodawał zbyt wiele urody naszemu obrzydliwemu oddziałowi posłaliśmy go do grobu.
Mówiąc o posłaniu go do grobu miałem na myśli sytuację, w której zaczął on uciekać z jasyru. Przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Pogadaliśmy jeszcze krótko przez radio z sekcją Poszukiwaczy Wyrzutni. Warto przy tym odnotować następującą wymianę zdań przez radio pomiędzy jednym z wcześniejszych Strażników Górki, a dowódcą sekcji Poszukiwaczy Wyrzutni. Brzmiała ona mniej więcej tak:
- No, słuchaj, my nie wiemy gdzie jesteśmy - rzekł Poszukiwacz Wyrzutni
- A co widzicie? - zapytał Strażnik Górki
- No skrzyżowanie. A przy nim jakaś taka czerwona tablica jest i obok biała.
- A są tam kałuże?
- No jest dużo kałuż, jakieś takie duże.
- Aha. Aha. To jesteście w punkcie XYZ XYZ - wyjaśnił z niebywałą precyzją Strażnik.


Zna chłop las.


Gdy jeniec przestał być dla nas ciężarem dostaliśmy przez radio dramatyczny meldunek od drugiego oddziału.
- Tu dowódca - rzekł dowódca.
- Tu drugi oddział - rzekłem ja przez radiostację niesioną dzielnego radiooperatora.
- Potrzebujemy wsparcia, jesteśmy ata....
i tyle, komunikat urwał się w połowie. Odczekałem jeszcze chwilę, aż dowódca zacznie dyktować testament wojenny, ale cisza. Rzuciliśmy przez radio, że będziemy za 20 minut i skierowaliśmy się do ostatiego z przeszukiwanych obozowisk. Przekazaliśmy też rozkaz udzielenia wsparcia Poszukiwaczom Wyrzutni, tj. trzyosobowej sekcji krążącej gdzieś w okolicy centrum pola walki, która oderwała się od głównego oddziału na samym początku gry. Sekcja ta w zasadzie od naszego zwiedzania miejsca upadku pionowzlotu poszukiwała kolejnej wyrzutni, ciągle bez rezultatów i szans na tytuł Wojaków Roku.


Wtedy gdy dynamicznym marszem przemieszczaliśmy się ku będącej w tarapatach części naszego oddziału, dostaliśmy kolejny meldunek przez radio. Tym razem zblazowany dowódca oznajmił, że ma wszystko pod kontrolą i nie jesteśmy już potrzebni. Po krótkiej potyczce w obozowisku lokalsów udało się im zdobyć jedną ze skrzyń z rakietami. Ton emocjonalny tej wypowiedzi niespecjalnie odpowiadał dramatycznym apelom o pomoc, które zostały rzucone kilka minut wcześniej.


Wobec ujawnienia skrzyni, dostaliśmy rozkaz odszukania trzeciej i ostatniej wyrzutni przeciwlotniczej. Wyrzutnie te utrudniały ewentualny MEDEVAC, tak samo jak ewakuację z pola walki naszych tyłków wraz ze zdobytą skrzynią. Na mapię miałem oznaczone dwa możliwe punkty i połówką głównego oddziału zaczęliśmy szukać wyrzutni. Wiedziałem, iż jedna z tych wyrzutni została rozpierdzielona, podobnie jak ta, którą wcześniej wysadziliśmy na południu obszaru działań.


6wyrzutnia.jpg


Nie wiedziałem jednak która to która. Udaliśmy się do najbliższej i okazało się, że została zniszczona. Poczęliśmy więc szukać drugiej. Przyłączyli się do nas dotychczasowi Poszukiwacze Wyrzutni. Jak na razie, mimo dużych szans na tytuł Wojaków Roku, nie udało im sie odnaleźć tych wrednych zautomatyzowanych wyrzutni przeciwlotniczych. Niemniej jednak mieli oni duże doświadczenie w ich szukaniu, toteż ich pomoc okazać się mogła niezwykle wartościową. Połaziliśmy tak z godzinę gówno znajdując. Nie wierząc, iż jesteśmy tak marnymi nawigatorami, że nie możemy znaleźć wyrzutni postanowiłem zweryfikować, czy dobrze oznaczyłem punkt na mapie.


Na szczęście, podczas pobytu w okolicy strąconego pionowzlotu wraz z informacją o możliwym położeniu obozów lokalnych mieszkańców planety, wziąłem przez przypadek kartkę z pierwotnymi rozkazami, na której oznaczone zostały w standardzie UTM koordynaty. W punktach tych prawdopodobnie znajdują się wyrzutnie. I co? konsternacja.


Punkty na mojej mapie zostały spisane z mapki speca od nawigacji, ten zaś spisał je z wyżej wymienionej kartki. Zaznaczyłem je na początku scenariusza. Gdy spojrzałem na tą kartkę okazało się, że w ciągu cyfr UTM wskazującym pozycję wyrzutni (8515) jedna cyfra (piątka) została przekreślona, a powyżej wpisano inną (szóstkę). Jak myślicie, która z piątek została zmieniona? Ta ostatnia, która zmieniła by lokalizację wyrzutni o 10 metrów? Czy może druga w ciągu, co powodowałoby, że wyrzutni trzeba szukać okrągły kilometr dalej na wschód?


7mapa.jpg


Zgadza się. Ta druga.


Haha, zaśmiałem się, bo nie mieliśmy już czasu na poszukiwania na wschodzie. My przynajmniej znaleźliśmy jedną wyrzutnie i przeszukaliśmy obozowisko. Natomiast walczący o tytuł Wojaka Roku i możliwość pokłonienia się przed Cesarzem członkowie sekcji Poszukiwaczy Wyrzutni znaleźli dokładnie zero wyrzutni. A warto nadmienić, że szukali ich od samego początku misji. Osiągnęli natomiast mistrzostwo w poszukiwaniu przedmiotów nieistniejących, bowiem jedna wyrzutnia, której szukali nie istniała, a druga stała gdzie indziej.


Haha, nie będzie medali, ukłonu, przytulenia od cyca żony i ciepłego prysznica każdego dnia tygodnia przez rok. W miejsce myślenia o tych przyjemnościach pozostał i im i nam półtorakilometrowy marsz do punktu ewaukcji naziemnej, bo przecież nie udało na się odnaleźć zneutralizować zautomatyzowanych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych. A po marszu zimny prysznic i wizyta w obskórnym barze, gdzie czekać będzie na mnie moja brodata obrzydliwa "koleżanka" imieniem Brzoza.


W trakcie marszu do punktu ewaukacji byliśmy wykończeni. Pogoda, teren i zadania dały się nam we znaki. W pewnym momencie ruszyło na nas stado dzikich, tutejszych zwierząt, jednak ostatecznie jak nas dostrzegły i chyba powąchały, to zwątpiły i pobiegły w innym kierunku... W punkcie ewaukacji zeszliśmy się z resztą oddziału i uciekliśmy co sił w kołach pojazdów ze zdobytą skrzynią z rakietami. Było to około godziny 16:30 . W akcji zaginęła jednak sekcja Strażników Górki, która podczas szukania ostatniej z nieistniejących wyrzutni odłączyła się gdzieś. Widać zatęsknili za swoim nowym domem i rodzinami pozakładanymi na zboczach bronionego wcześniej stoku.


8logigps4.jpg


I tyle. Cesarz byłby dumny, ale z pewnością w dupie ma i rakiety, i wyrzutnie, i górkę, i całą tą zafajdaną planetę.


***


Scenariusz uważam za udany, chociaż z początku pluton Yu Jing nie radził sobie w zakresie koncepcji działania. Organizatorzy przygotowali fajne artefakty, w tym ładne wyrzutnie do wysadzenia i kilka sensownych skrzyń. Nieźle wyglądały też obozy lokalsów i miejsce upadku pionowzlotu. Mnie osobiście ujęły za serce makiety martwych prosiaków. Członkowie oddziału w większości wytrzymali do końca i dzielnie wykonywali rozkazy. Obyło się bez poważnych strat, a niska kontaktowość scenariusza sprzyjała uczciwej grze. Od strony fabularnej cały cykl jest niezwykle przemyślany i dopracowany. Zarówno organizatorom jak i uczestnikom należą się ode mnie i grupy G.E.A.R. podziękowania za miło spędzoną niedzielę.


9hexa.JPG

Autorem reportażu jest Ziku.

Autorem zdjęć jest Errhile.

Plakat: Szcz3p4n (na podstawie zdjęcia od "Stiopy").

Komentarze

NAJNOWSZE

Trwa ładowanie...
  • Platynowy partner

    Złoty Partner

  • Srebrni partnerzy

  • Partnerzy taktyczni