Niespodziewana ewakuacja
STALKER – 18 kwietnia 2009, Ruda Śląska
Poniższy tekst powstał na kanwie spotkania "Stalker III" które miało miejsce w dniu 18 kwietnia tego roku na Śląsku, na terenie tzw. "Inkubatora" w Rudzie Śląskiej. Spotkanie organizowała grupa NTK".
Do baru trafić nietrudno. Tropa wiedzie tam, skąd ciągnie zgiełk i rozgorączkowane głosy mużyków – rzecz w Zonie, zwykle głuchej, niespotykana – wlecze się wzdłuż opuszczonych zakładów przemysłowych, potem skręca w stronę stawku, oka Zony, w które amatorzy psychonautyki wejrzeć mogą, mierząc w ciemnej toni głębię swego ducha. Niejeden, nim jeszcze na dobre rąbek Zony przekroczył, pierzchał z krzykiem po takiej schadzce z samym sobą, a i wielu jest takich, co bez sukursu ze strony kilku głębszych głębi własnego wnętrza nie dają rady – po prawdzie, nie tak prosto pokochać siebie samego z całym dobro- i niedobrodziejstwem ludzkiego ducha, które na co dzień upycha się po przepastnych karmanach nieświadomości...
Stamtąd, spod Ciemnego Oka, już tylko rzut granatem na szczyt skarpy, gdzie między pijanymi ścianami stalkerska ćma znajduje dla się azyl, a Barman profity, więc i dobry humor opuścić gawiedzi nie ma przyzwolenia.
– Priwiet Barman! – krzyk brodatego Waśki dobywa się z gwaru – Pogoda dopisuje dzisiaj turyzmowi, nieprawdaż?
– Nie chrzań, tylko zabieraj przepustkę. Pogoda dopisuje... Majaczysz Wasia, jakbyś Zony nie znał... – mruczy Barman wciśnięty w kantor nabrzmiały artefaktami, orężem, szpejem wszelakim i nazbyt chętnie używaną przez stalkerów bragą pędzoną na maleńkich fioletowych jagodach, co to zbiera się je w Rudym Lesie, i które do niczego innego nie nadają się jak tylko pod zacier.
– Barman, ty sam od rzeczy pleciesz – śmieje się Waśka – Coś ci na um siadło? Jakaż przepustka? O czym mowa?
– Nowy prikaz majora Mielony. Papierkowy rygor chce nam zaprowadzić w Zonie, wykazać się musi przed pułkownikiem... Wiedz, że mi też to nie w smak, kazali, to wydaję. – klaruje Barman wyraźnie zdegustowany – Przepustka przed mutantami nie ochroni, ale będziesz miał choć szansę na to, że armijni nie ubiją od razu. Gwarancji jednak nie ma, jakoż żołdacy nudzą się srodze ostatnimi dniami i dla uciechy walą z pukawek do włóczęgów bez ostrzeżenia. A teraz zjeżdżaj. Kolejkę mi blokujesz. Wpadnij żyw, jeśli coś znajdziesz ciekawego... A! Czekaj jeszcze! Mam dla ciebie specjalne zadanie...
– Znam te twoje specjalne zadania. Zbieranie za psi pieniądz chrustu i mutancich gówien dla samotnika zaszytego w leśnym skicie. Radziłem mu: załatw sobie, eremito, piecyk, miast przy diermie zombiaków się grzać. Taniej ci pieczurka na ropę wyjdzie, niż opłacanie młokosów znoszących opał. Na płucach też przyoszczędzisz, jeśli zdrowym wazduchem będziesz się zaciągał, nie dymem z mutanciego żopska. No, ale pustelniczych nawyków nie oduczysz starzyka... Mi do Zony pilno po artefakty, więc młodziakom takie misje szczególnego poruczenia zlecaj, a nie mnie. – rzuca na odchodnym Waśka do Barmana, złażąc już po schodach.
Wtem łapie ktoś Waśkę za poły szynela i ku sobie ciągnie.
– Czołem bracie! – to Fiedka Garbus, stary druh Waśki, niejeden artefakt pospołu opijali i nieraz prali gacie w jednej balii po nocnym spotkaniu z zombiakiem. Dawne to czasy były, teraz już nie rozchleją waluty, tylko na lepszy sprzęt diengi odłożą. Do niespodziewanych randek z mutantami też zdążyli się przyzwyczaić i, co ważne, zwieracze wyuczyli się trzymać w karbach, jak na weteranów Zony przystało.
– Priwiet Garbusie! Twój plecak bardziej pękaty się zdaje niż zwykle, lecz wnikać nie wnikam ile to par gaci na zapas i srajtaśmy dźwigasz. – cieszy się Waśka – Patrzaj, co mi dali za bumażkę! Wot permisja na guljanie po Zonie. Mi dali! Ty to pojmujesz?! Mi!!! Brodatemu Waśce! – ryczy z sarkazmem.
– Barman rację ma: armijni się nudzą, wymyślają igraszki marne, w gryzipiórków się bawią. Pora zorganizować im jaką nastojaszczą rozrywkę z fajerwerkami. – Fiedka, swoim zwyczajem, do hulanek z wojskiem zawsze dobrze nastrojony – Podumamy jeszcze o tym... Tymczasem skrzyknijmy ze dwóch do kompanii i pakujmy się w Zonę. Ponoć na Żużlowym Spłachetku jakaś nowa anomalia kusi niewinną krasotą. Trzeba wybadać dziewicę koniecznie, zanim najlepsze cacka ktoś nam z niej sprzątnie sprzed nosa.
* * *
Lezie ich czterech, nie drogą, bo na niej swołocze łase na cudze artefakty miny lubią stawiać, lecz wąską tropą, która wzdłuż głównego traktu bieży po polu, pośród krzaków i traw. Traw zresztą niewiele – ziemia spieczona na węgiel, pojedyncze źdźbła tną zielenią jej czerń na wąskie makaronowe paski.
Do Waśki i Fiodora przygarnął się Wadim Kulawiec pospołu z Szarym Miszką. O Szarym Miszcze wiele skazać się nie da – stąd nijakoszare przezwanie na stalkerskim chrzcie mu nadano. Wadim z kolei to persona tematów pełna jak brzuchaty Handlarz pełen kartoszek i słoniny. Zasłużył na całą noc gadania o nim – nie tyle o tym, czego dokonał, ile o tym, co on sam sobie przypisuje, a w co nikt wierzyć już mu nie wierzy... chyba, że stalkerski nowicjat, który każdą Wadimową skazkę łyka bezumnie niczym Waśka stakan zdobycznego spirytu – na jeden raz i to bez kiszonego śledzia. Wiele młodym stalkerom brakuje do Waśki – i w piciu, i w myśleniu.
Ciągnie więc tych czterech do Handlarza. Plon był urodzajny, ładne artefakty zgrabili Zonie – po jednym na łeb. Byle dobrą cenę wytargać i tylko nie wpaść w żołdackie łapska po drodze. Dwa razy już mieli z nimi do czynienia tego dnia. Za pierwszym trzeba było dać – w łapę kilka kwitów. Za drugim zabrać – nogi za pas. Wadim dla uciechy jeszcze kontrolną serią na oślep posiał w kierunku żołdaków, którzy nawet nie mierzyli się do pościgu. Jeden oberwał, pisnął jak kopnięta sobaka, skulił się i padł. Towarzysze wnet go objęli, z pogonią dali spokój. Pewnie do bazy zechcieli zawlec ranionego, nim wszystką juchę wybroczy. Oj, zacznie się tańcowanie z armijnymi na dniach! Major Mielona wściekły będzie, kiedy pokiereszowanego przez stalkerów sołdata zobaczy. Pośle więcej wojska do Zony, ze smyczy całkiem swołocz spuści, gorąc niemały nastanie. Ale nie tym się martwić teraz, do Handlarza już blisko, jeszcze tylko piąta część wiorsty i krótkie podejście pod górkę... No, i Wyżymaczka po drodze...
Handlarz – mużyk majętny, choć bez honoru. Dorobił się nie tylko na szabrze i lewych interesach. Zysk brzęczący z ciała doczki rodzonej śmiał też ciągnąć, póki ta w rozpaczy, przeklinając ojca, armijnych i stalkerów, którzy z jej wdzięków korzystali, nie dała nura w Wyżymaczkę. Ostał się z niej jeno krwawy strzęp. Od tamtej to pory Wyżymaczka zwana jest Wyżymaczką. Krasna płachta dziewczęcej skóry leży w anomalii pośród gołej ziemi do dziś, czerwienią głęboką i żywą, jakby tragiczna rzecz przed chwilą miejsce miała, przywołując echo rzuconej klątwy. Przesądne stalkerstwo omija to miejsce szeroko, lecz ci, co w moc anatemy nie wierzą, walą azymutem prosto na Wyżymaczkę, by wedle niej odbić na zachód prosto do matecznika Handlarza. Nie ma co przez wzgląd na śmierć nieszczęsnej dziewuszki dodatkowo drogi nadrabiać, a kromie tego skrótem idąc nieuczęszczaną tropą może i dałoby się jeszcze z pół plecaka artefaktów zebrać? Wyżymaczka już pomruguje zza krzaków, zaraz resztki krasawicy zamigają szkarłatem i wspomną hańbę ojca-chciwca...
Nagle ziemię przechodzi dreszcz i stalowy pomruk wwierca się w kości. Towarzysze przystają. Obraz drży przed oczami, rozpływa się jakby i scala ponownie, a basowy baraban wali po żołądku, dobywając na wierzch zwierzęce lęki z otchłani odległej historii rodzaju ludzkiego. Dudni jak w wielkim bębnie orkiestry wojskowej na majowej defiladzie i tylko waty cukrowej brakuje, sztandarów i trybuny nadętych jenerałów. Z Rudego Lasu dobywa się wycie snorków, płosząc ptaki, które kłębią się poderwane ku niebu wrzącą chmurą. Samo niebo bystro nabiera purpurowych barw, pusząc się niby car i bynajmniej to nie zachodzące słońce maluje na nim wspomnienie swego dnia, bo purpura piorunem w fiolet, a fiolet w zieleń jaskrawą się przeradza. Okiem mrugnąć nie zdążyli, jak gorejąca poświata rozlała się nad ich głowami, ciągnąc szeroko na północ. Fosforyzujące zielenią wieczorne niebo tylko w Zonie ujrzeć można i tylko wtedy, gdy... gdy towarzyszy mu ten dudniący w trzewiach, wszechobejmujący trupi łoskot.
Kulawiec i Szary przystali zdezorientowani. Szary aż torbę z artefaktami upuścił. Waśka spogląda znacząco na Fiedkę. Ci dwaj pojmują się bez słów – znają Zonę dobrze, wiedzą o jej humorach, sami posmakowali ich na własnym ciele i duchu. Oj, Kulawiec, Kulawiec... Nie trza było po duracku strzelać do sołdatów. Zona wyczuła przelaną bezumnie krew.
– Emisja. Zona zaraz przywali. – spokojnie, lecz nie bez pośpiechu rzuca Fiedka – Pora się nam ewakuować.
– Jaka emisja?! Według prognoz Instytutu Zona ma dać czadu dopiero o świtaniu! – niedowierza jeszcze Wadim Kulawiec.
– Prognozy prognozami, a ty gadasz, jakbyś nie znał, co to przedwczesny wytrysk – rubasznie zaśmiał się Waśka – No, mużyki! Dawajcie bambetle na grzbiet i wypad z Zony, zanim ta się na dobre rozsierdzi. Artefakty spieniężymy w barze, chociaż Handlarz lepsze ceny daje. Azymut trzydzieści i długa! Bieżym bystro, bo będzie po nas!
Autor tekstu i zdjęć: Jarek „Koszer” Wierny (nick na forum: jw801)
Sprawozdanie bierze udział w konkursie:
|