Pisząc te słowa odczuwam perwersyjną przyjemność ze spoglądania na szczątki gogli leżące obok komputera. Oznacza to, że test przeprowadziłem skrupulatnie i wyczerpująco, a gogle poznałem do ostatniego otworu wentylacyjnego w oprawce. Oczywiście może też znaczyć, że jestem kompletną niedorajdą, a test schrzaniłem. Jednak przez wrodzony narcyzm i kilka innych czynników obstawiłbym pierwszą opcję.
Powód, dla którego posiadam tak niezachwianą wiarę we własną rzetelność jest prosty. Od momentu nabycia tych gogli w kwietniu, do połowy grudnia, kiedy używałem ich po raz ostatni, katowałem je niemal tydzień w tydzień. Tak się składa, że sprzętu nie zwykłem oszczędzać, za co przeklinają mnie serwisanci i wiecznie niedożywiony z tego powodu portfel, ale ma to taką zaletę, że mogę podzielić się z wami refleksjami, które naszły mnie po ośmiu miesiącach współpracy z X90.
Korzystając z danego mi przez kapitalizm przywileju, wyspecjalizowałem się w wybrzydzaniu. Objawia się to tym, że pomimo logicznych argumentów, przez długi czas preferowałem bardziej okulary niż gogle, przedkładając lans nad większy margines bezpieczeństwa. Oczywiście w miarę nabywania doświadczenia i wyciągania kompozytu z coraz to nowych miejsc, o których nie godzi się mówić publicznie, zatęskniłem za czymś, co dawałoby mi miliard procent pewności, że kulka jednak jakimś cudem nie wślizgnie się pod oprawki. No i wtedy dorwałem JE.
Ze względu na swoje niewielkie wymiary, niski profil, ciekawy design i parę innych walorów, które połechtały moją próżność, wybrałem je spośród kilku innych modeli. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda świetnie. Poza wspomnianymi cechami warto zwrócić uwagę na naprawdę solidną szybkę (dla dodania sobie profesjonalizmu wspomnę o tym, że ma ona 3 milimetry grubości), czym dziewczyny i chłopaki od Bolle nie omieszkali się pochwalić, umieszczając w rogu tejże, pomiędzy różnymi innymi znaczkami, które oznaczają wartości całkowicie zbędne szaremu weekendowemu żołnierzowi, literkę „B”. Oznacza to mniej więcej tyle, że przyjmie ona pocisk o wadze 0,86 grama, mknący z szybkością 120 m/s. Z nawiązką wystarczy. W każdym razie postrzał z przyłożenia z solidnie podkręconej snajperki nie powinien zrobić na niej większego wrażenia. Dla dociekliwych – literka „B” znajduje się także na gumowatej oprawce, w którą pakujemy szybkę, gdyż ta ostatnia jest wymienna (a w każdym razie wyciągalna, bo zapasowe szybki do X90 występują w przyrodzie rzadziej niż jednorożce). Boki i dół oprawki producent zaopatrzył w 34 niewielkie otworki, których przeznaczenia, mając w szacunku inteligencję użyszkodników nie będę wyjaśniał. Cały ten majdan na potylicy delikwenta utrzymuje szeroka na 2 centymetry gumka.
O komforcie noszenia mogę wypowiadać się wyłącznie w superlatywach. Gogle nie odciskają się na twarzy jakoś specjalnie mocno, gumę można swobodnie regulować, więc przypasują każdemu, niezależnie od rozmiaru makówki. Jednak X90 najbardziej oczarowały mnie niczym nieograniczonym polem widzenia, właściwemu do tej pory jedynie okularom. Według informacji znalezionych w Google, ważą 72 gramy. Wagę tę daje się odczuć, a w zasadzie – nie odczuwa się jej w ogóle.
Zgodnie z nękającym mnie prawem Murphy’ego, największe uszkodzenia powstają podczas pierwszego tygodnia użytkowania przedmiotu. I faktycznie – jakimś cudem zdołałem X90 zarysować w newralgicznym miejscu jeszcze przed pierwszą strzelanką. W ogóle szybka bardziej zarysowała się pomiędzy strzelankami, od trzymania w przeznaczonej na gogle kieszeni kamizelki (nawet mimo tego, że zostały owinięte w kawał grubej, miękkiej bawełny) niż podczas samej gry. Naprawdę nie wiem, czym zostało to spowodowane, gdyż podczas testów musiałem się nawet trochę przyłożyć, żeby zarysować ją kuchennym nożem. To pewnie kwestia gracji słonia w składzie porcelany.
Fabryczny anti-fog nie jest taki zły. Przez pierwsze 2 godziny. Potem spływa. Na plus warto wspomnieć o tym, że X90 wykazały naprawdę sporą podatność na chłodzący żel pod prysznic Nivea (wszem i wobec polecam, nawiasem mówiąc). Woda co prawda skraplała się po wewnętrznej stronie szybki, co owocowało bezcennymi przeżyciami podczas postrzału prosto w gogle, ale poza tym przejrzystości nie mogę nic zarzucić. Co nie zmienia faktu, że bez zażelowania niemożebnie by parowały.
W temacie wytrzymałości mam mieszane uczucia. Niemal z przyłożenia posiałem po szybce z repliki osiągającej 420 fps. Użyłem zarówno ognia pojedynczego, jak i ciągłego. W sumie gogle zarobiły około 50 kulek, co szybka przyjęła z godną podziwu obojętnością. Oczywiście pozostały na niej ścieralne ślady, ale nie jestem w stanie zaobserwować jakichkolwiek trwałych uszkodzeń spowodowanych ostrzałem. Szybka poległa dopiero pod butem Wombata, pękając poprzez środek. Trzeba więc oddać szacunek, że dzielna z niej dziecina. ‘Crash testu’ nie ograniczyłem wyłącznie do szybki. Trójkulkowa seria bez problemu zmasakrowała kawałek oprawki wyposażony w otwory wentylacyjne. Pełne elementy przetrzymały jednak ostrzał wzorowo. Sądzę, że w warunkach polowych, gdzie strzały z przyłożenia w najsłabszą część oprawki nie zdarzają się praktycznie nigdy, nie ma powodów do obaw. Na koniec oberwało się także zaczepom, trzymającym gumkę w części właściwej gogli. I tak nadeszła pora na opisywanie wad.
Zanim przejdę do niedociągnięć, wspomnę, że testowi podlegały gogle po ponad półrocznym, intensywnym użytkowaniu. Staż może i nie specjalnie imponujący (moje SPECSy są dwukrotnie starsze, a trzymają się dzielnie, mimo tego, że ich również nie głaskałem), ale mimo to zauważyłem znaczne zużycie. Po oberwaniu z 420 fps z paru centymetrów zaledwie kilkoma kulkami, zaczepy samoistnie odskakiwały od oprawki. Dla pewności test przeprowadziliśmy dwukrotnie. Dodatkowo jedno ‘gniazdo’ do którego ów zaczep wchodził połamało się, a bliźniacze z drugiej strony nieco spękało. W ogóle fatalny sposób montowania gumki do oprawki to najsłabszy element X90, które, gdyby ten rozwiązano nieco lepiej, stanowiłyby niedościgniony ideał w swoim segmencie. Gumki sprzedawanej luzem nigdzie w necie nie znalazłem.
Po dokładnym sprawdzeniu sprawy z nowym egzemplarzem X90 doszedłem do wniosku, że wina nie leży wyłącznie po stronie zaczepów. Same zaczepy umieszczone przy wizjerze również nieco się wyrobiły, co oznacza dla gogli wyeksploatowanie. Zaczepy nie odpadały bowiem wyłącznie od postrzału. Pod koniec użytkowania kilkukrotnie zdarzyło się, że zaczep odczepił się sam z siebie podczas leżenia w ładownicy. Ostatecznie wrzuciłem X90 na samo dno szafy, kiedy gumka odczepiła się podczas zakładania tego ustrojstwa na twarz (sic!).
Słowem podsumowania, przez pierwsze (i zarazem ostatnie) miesiące użytkowania uważałem X90 za ideał, skierowane zostały bowiem dla specyficznej niszy użytkowników, którzy w regularnych goglach z tego, czy innego powodu po prostu się nie czują, a okulary uważają za mało bezpieczne. Jednak fatalna konstrukcja mocowania gumy, spowodowała, że utraciłem do nich całkowicie zaufanie. Zasadniczo zaczepy przy pasku można rozepchać czymś włożonym między zatrzaski i wtedy będą się trzymać o wiele lepiej pomimo wytarcia, ale ja nie należę do ludzi, którzy dla kilku złotych więcej na piwo gotowi są ryzykować przyspieszony kurs Braille’a. Nie byłby to aż taki problem, gdyby można było nabyć jakieś części zamienne, ale o tych nie wspomina nawet oficjalny katalog Bolle, co czyni z nich typową jednorazówkę. Być może wersję ‘militarną’ (czarna oprawka, dwukrotnie wyższa cena) poprawiono pod względem owego felernego mocowania, ale to miejsce na zupełnie inny tekst. Wersji ekonomicznej (swego czasu jedynej dostępnej) z pewnością drugi raz bym nie nabył i w sumie żałuję, że poleciłem ją kilkukrotnie znajomym. A że naprawdę polubiłem te gogle, tym bardziej gorzkie było rozczarowanie. Uprzedzając pytania – nie, nie mieszczą się pod nie okulary korekcyjne. To w sumie byłoby na tyle.
Podziękowania otrzymują: Lupekpoz za pomoc podczas crash testu, Mario z FFT Swarzędz za użyczenie giwery, Stiloł za egzemplarz do zdjęć oraz Wombat za but i 80 kg żywej masy.