Świętokrzyska Basra stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich imprez airsoftowych. Stała się jednocześnie fenomenem na skalę ogólnokrajową. Kilkaset miejsc rozchodziło się w rekordowym czasie liczonym w minutach. Tegoroczna szósta edycja przeszła do historii - to była, jak zapowiadają organizatorzy, niestety ostatnia już edycja organizowana pod hasłem “Basra”. Co dalej? Oddajmy głos ludziom, którzy trzymali ster tej imprezy.
WMASG, podobnie jak wielu maniaków, wyjątkowo polubił Basrę
Igor “Wrogi” Wiśniewski:
- To było dawno temu. Pierwsza Basrę zorganizowaliśmy spontanicznie, głównie dla znajomych. Przybyło kilkadziesiąt osób, przede wszystkim z okolic Kielc, było też kilka ekip przyjezdnych. Chcieliśmy pokazać, że ludzie z naszego środowiska mogą zorganizować coś fajnego.
- Kto wymyślił, żeby akcja działa się w mieście Basra?
- Siedzieliśmy przy ognisku, popijaliśmy mocny napój, kombinowaliśmy. Ktoś rzucił - “Afganistan”, ktoś - “Wietnam”. Ktoś dodał - “zróbmy coś arabskiego”. Podchwyciliśmy temat, padł pomysł, by urządzić świątynię. Zaczęliśmy wymyślać kolejne elementy. Ja rzuciłem pomysł, by utworzyć Gwardię, która byłaby aktywnym, walczącym moderatorem gry. Wkręciliśmy się w temat arabski. I tak już zostało.
Gwardia miała styl!
- A skąd pomysł na wprowadzenie do scenariusza militarnego elementów larpa?
- Od początku mieliśmy takie założenie. Oczywiście miało być więcej strzelania, a mniej larpa. Wprowadziliśmy ten element, by zbudować klimat imprezy i zaoferować graczom coś więcej, niż tylko strzelanie. Myślę, że to był dobry pomysł.
- Z czasem wasza impreza stała się jedną z największych w Polsce. Która Basra była przełomowa?
- Wszystko rozwijało się stopniowo, ewoluowało z roku na rok. Fama na temat Basry rozniosła się drogą pantoflową. Pamiętam, jak bardzo bylismy zaskoczeni przed 5. edycją. Bilety rozeszły się szybciej niż na koncert Madonny! W sześć godzin mieliśmy pełną listę uczestników.
- Tegoroczna edycja była - jak zapowiadacie - ostatnią Basrą. Jak ją oceniasz?
- Trudno mi ocenić tegoroczną imprezę. Jeśli ludzie się dobrze bawili, to znaczy, że się udała. Myślę, że nie było nieudanej Basry, na wszystkich uczestnicy w większości przeżyli fajne przygody.
Na uczestników zawsze czekało wiele atrakcji
- Zdradzisz, co dalej? Jak będzie wyglądała “nowa Basra”?
- Jeszcze o tymnie zdecydowaliśmy. Jest kilka opcji, które rozważamy. Na pewno chcemy zmienić klimat. Czuję, że zaczęły nam się kończyć pomysły na scenariusz w tym klimacie. Dlatego już piąta edycja miała być ostatnia. Zdecydowaliśmy się jeszcze na szóstą, ale teraz jest pewne - to koniec Basry. Także dlatego, że teren, na którym ją organizowaliśmy, został sprzedany. Mamy nową miejscówkę, więc jest idealna okazja, by przewietrzyć naszą wyobraźnię. Jesteśmy właśnie w czasie burzy mózgów.
- Następna impreza również będzie realizowana z takim rozmachem?
- Tak. Sprzęt, który kupiliśmy w czasie ostatnich lat - choćby oświetlenie czy agregaty - zostanie wykorzystany. Dzięki temu możemy sobie pozwolić na działanie z rozmachem. Mamy na czym budować. Także dlatego, że dzięki Basrze udało nam się zbudować markę imprezy. Już teraz zapraszam za rok.
Impreza nigdy nie narzekała na problemy z frekwencją
Leszek “ARC” Arczewski:
- Jakie były początki Basry?
- Oj, Basra... nie pamiętam, jak się to zaczęło. Przypominam sobie, że po pierwszej doszliśmy do wniosku, że przydałby się własny zlot, coś co moglibyśmy organizować cyklicznie. No i zaczęło się. Z numeracją Basr była śmieszna historia, wcześniej odbył się I Zlot Świętokrzyski, na całe 26 osób zdaje się, potem zrobiliśmy pierwszą Basrę, ale skoro był to zlot robiony przez świętokrzyskich maniaków dla nich samych, daliśmy mu nazwę Zlot Świętokrzyski, a że już jeden był, no to II Zlot... ale pierwsza Basra. ;-)
- Co utkwiło ci szczególnie w pamięci?
- Na drugiej edycji było to kilkanaście składanych przez graczy w wyznaczonych pozycjach wyrzutni rakiet. Mieli ich potem pilnować, a przeciwnikowi - wysadzać. Na trzeciej była makieta samolotu, szkielet stoi chyba do dziś w wąwozie prowadzącym na pustynię. Potem Merkava - wspaniały bojowy żuczek, który dotrwał do tego roku, ale nie do samego zlotu, rozkraczył się już na miejscu, niestety. Następnie szyby naftowe, cele całodziennych misji oraz Browning 0.50, ale niestety nie udało się go ukończyć na czas, pokazał się dopiero na tej edycji. A w tym roku miał to być radar naturalnych rozmiarów, czterometrowa ruchoma konstrukcja oraz naloty prawdziwych samolotów, czyli modeli. Choć zacząłem przygotowywać się do tego już 2 miesiące po piątej edycji, to muszę przyznać, że na dzień zlotu nie byłem gotowy, nauka latania modelami i przygotowanie działającego mechanizmu bombardowania była bardzo pracochłonna. Dobrze się złożyło dla mnie, że padający deszcz na zlocie niemal uniemożliwił naloty. Odbyłem chyba 3 loty, zamiast planowanych kilkunastu. Ale pomysł będę kontynuował przy innych okazjach.
Przygotowania wymagały zdolności manualnych
- Jak przygotowywaliście się do organizacji tak rozbudowanej imprezy?
- Spotkania przed imprezą wywoływały burzę mózgów. Zawsze wpadaliśmy na jakiś ciekawy pomysł i kombinowaliśmy, co jeszcze można wymyślić, by uatrakcyjnić Zlot. Tak padały pomysły stworzenia tablic przy wjeździe, znaków przy drogach, wielkiej tablicy informacyjnej czy wielkiego napisu na górze "BASRA" w stylu podobnym liter Hollywood. Wioska, groby, manekiny udające trupy, wiele funkcji świątyni, sklepu czy kasyna. Organizatorzy pochodzą z różnych miast, Starachowic, Ostrowca, Kielc, Radomia, Skarżyska, Końskich. Mamy mało okazji do wspólnych spotkań, więc te zjazdy organizacyjne były dobrym katalizatorem.
- W tym roku nieźle popadało w czasie Basry...
- Przez tyle lat mieliśmy ogromne szczęście do pogody, nigdy nie padało podczas imprezy, raz przed, skończyło chyba o 7 rano w sobotę, i raz zaraz po wyjeździe ludzi, rok temu, ledwo zdążyliśmy zwinąć wioskę. Ten rok odbił sobie za wszystkie poprzednie upały, niestety.
- Nie obawialiście się oddać dowodzenia obcym dla was osobom?
- Po jednej stronie niemal zawsze był to Colonel, po drugiej ta funkcja zmieniała się, nie było łatwo znaleźć kogoś z podobną charyzmą, kto by przez kilka lat pogonił w pole tylu obcych sobie ludzi. My dostarczaliśmy tylko rozkazy z celami misji, reszta była tak naprawdę w rękach dowódców, nie było moderowania rozgrywki, każdy scenariusz mógł się skończyć w dowolny sposób, no i kończył się, często ludzie zaskakiwali nas swoimi pomysłami. Szczytem takich zaskoczeń był tegoroczny przewrót, choć skrócił grę o dwie misje, to był sporą niespodzianką dla wszystkich.
Taniec z palmami - Kevin Costner by pozazdrościł
- Zapisy na Basrę trwały zawsze rekordowo krótko...
- Zaskoczyła nas szybkość zapełniania się listy chętnych, musieliśmy zrezygnować ze zwyczajowego wpisywania się na forum w jednym poście, zawsze było sporo rezerwacji bez nicków, edytowanie starych postów i dopisywanie ludzia także inne kombinacje. Dwa lata temu takie zapisy trwały chyba ze 4 godziny. Gdy zrobiliśmy formularz do zapisów indywidualnych, okazało się, że lista zapełniała się jeszcze szybciej, rok temu niemal 200 osób w piętnaście minut, w tym niemal 400 w 20.
- Podsumujmy, gdzie tkwi fenomen Basry?
- Co zdecydowało o sukcesie? Fakt, że nie byla to wizja jednej osoby, tylko kilku, dzięki temu uczestnicy mogli się wpasować w swoją niszę. Jedni z nas przygotowywali scenariusze strzelankowe na pustyni czy w lesie, inni larpowe zbieranie skrzyń czy wykonywanie zadań - zabójstwa wybranych osób, zdobycie jakichś materiałów, fotki. Osoby lubiące postrzelać mogły przez cały dzień włóczyć się po terenie z oddziałem i tropić wroga, przeszkadzać mu w wykonywaniu jego zadań, osłaniać własne cele misji. Ci, którzy woleli trochę polarpować, mogli spędzić dzień w kasynie, albo wykonywać inne misje zlecane przez kilka postaci kręcących się po mieście. Z roku na rok część larpowa rozbudowywała się, rok temu spora część gry była poświęcona wyborom nowego władcy Basry, w tym roku do szeregów Gwardii dołączył zakon, który miał swoje cele i oferował niezłe usługi, a także pojawiła się Kompania Handlowa "Dust Trade".
To było świętokrzyskie Camel Trophy
Adam “Adams” Kowalik:
- Pamiętasz, jak powstała Basra?
- Basra powstała, jak to zazwyczaj bywa, w wyniku przypadku. W 2005 roku wybieraliśmy nad od dawna planowany 2-dniowy ogólnopolski milsim Bitwa o Faklandy rozgrywany pod Warszawą. Zrządzeniem losu nieoczekiwanie na krótko przed jego planowaną datą imprezę odwołano. Zrozpaczony tym faktem Igor “Wrogi”, który specjalnie na tę imprezę przyjeżdżał z Anglii i miał już wykupiony bilet, rzucił pomysł, by wspólnymi siłami stworzyć w tym terminie mały zlot w świętokrzyskim gronie. Wraz z nim i z Arcem zaczęliśmy opracowywać zalążki Basry. Wtedy narodził się pomysł osadzenia zlotu targanego bratobójczą walką w Iraku w miejscowości Basra, wtedy powstały założenia dwóch wrogich stron konfliktu oraz osławionej Gwardii, którą można było wynająć za gotówkę.
- Początki nie były pewnie usłane różami?
- Na pierwszą edycję Basry przyjechało „aż” 27 świętokrzyskich maniaków. Wtedy był to tłum. Jedynym elementem stylizacji Gwardii były kawałki podartego prześcieradła noszone pod czapką. Sukces eventu sprowokował nas do pomysłu rozszerzenia zlotu na ogólnopolskie środowisko airsoftowe. Za pośrednictwem WMASG na drugą edycję przyjechało już około 120 maniaków z całej Polski. Ta edycja zaczęła określać tożsamość Basry. Chcieliśmy, na ile można było to zrealizować, aby zlot był “wieloplatformowy”. Stworzyliśmy miasto, które żyło własnym rytmem. Był bank, świątynia czy słynne kasyno (które dla żartu nazwaliśmy Royale w nawiązaniu do tytułowego filmu Bondzie i zbieżności daty zlotu 07.07 z kryptonimem słynnego agenta Jej Królewskiej Mości).
Złote skarby made in China
- Strzałem w dziesiątkę było połaczenie scenariusza airsoftowego z larpem. Dzięki temu Basra miała niesamowitą atmosferę, z której słynęła w całej Polsce?
- Prawdziwą esencją Basry był klimat. Wizytówką zlotu stała się bramka powitalna, gry w kasynie oraz oprawa zlotu. Szyldy, znaki drogowe, plakaty, dekoracje budynków, ołtarz w świątyni i wiele innych atrakcji czekało na uczestników. Wykonane z wielka pieczołowitością rekwizyty i oprawa graficzna wciągały graczy w klimat zlotu. Pracowało nad tym w pocie czoła wiele osób, które bezinteresownie poświęcały swój czas i talenty. Owocem tych starań i wspaniałej rzeszy uczestników była dobra zabawa, integracja i miłe wspomnienia. Najlepszym tego dowodem były rekordowe krótkie zapisy na zlot.
- Należą ci się szczególne gratulacje, gdyż Ty byłeś odpowiedzialny m.in. za oprawę graficzną.
- To prawda, a także za scenariusz. Zawodowo pracuję jako grafik komputerowyz więc z racji profesji wykonywałem wszelkie tego typu prace. Starałem sięz na ile potrafiłemz aby były one atrakcyjne dla oka i wciągały w klimat imprezy.
Bez komputera ani rusz
Piotr “Marcu” Marzec:
- Czym dla Ciebie była Basra?
- Basra była czymś niesamowitym, swego rodzaju fenomenem. Z perspektywy czasu widać dopiero, jak wiele wspaniałych chwil, przeżyć i doświadczeń nam zapewniła. Nam uczestnikom i organizatorom.
- Najmilsze Twoje wspomnienia?
- Przede wszystkim poznałem wartościowych ludzi z pasją. Współpraca z tyloma typami charakterów i osobowości bardzo rozwija i sprawia straszną frajdę. Trudno będzie zapomnieć atmosferę przedzlotowych dni z młotkiem i łopatą w ręce oraz nocy spędzonych na ostatecznych ustalaniach i dyskusjach, widoku ludzi biegający w pośpiechu i terenówek pędzących po wertepach, wreszcie poczucia satysfakcji, gdy w sobotni wieczór, spacerując między ogniskami, usłyszało się komentarz typu:
- Ty, a byłeś w świątyni, widziałeś jak to wygląda?
- No, masakra, wygląda zaje....
lub też:
- Gadałeś z Hassanem? Niezły typ. "Sprzedałem" mu dziś dziewicę.
Nie ma zupy, nie ma humoru
- Podobno byłeś odpowiedzialny za wiele oryginalnych pomysłów?
- Basra to miejsce, gdzie nawiązują się znajomości i przyjaźnie, te dwu-, trzydniowe, te dłuższe i te na całe życie. Zawsze staraliśmy się dać możliwość integracji uczestnikom, były wspólne ogniska, zlotowe Casino Royale czy też kino plenerowe. Miałem też możliwość rozwijania swoich konstrukcyjnych pasji i w tym miejscu chcę podziękować za zaufanie okazane moim, nieraz prawie nierealnym, wizjom. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłem. W tym miejscu chcę bardzo podziękować mojej mamie Zofii Marzec, za cierpliwość, wyrozumiałość i wsparcie w czasie przygotowań tych 6 edycji. Mamo, wiem, że widok wioski w ogrodzie, styropianu, drewna i słomy, starego, zardzewiałego Żuka przyprawiał Cię o palpitację serca. Podsumuję stwierdzeniem, że "dobro zawsze wraca" i wszyscy ludzie związani z Basrą pokazaliście mi, że to prawda.
O zdrowie uczestników dbano wyjątkowo dobrze
Maciej “Mac1os” Sadrak:
- Jak wspominasz początki Basry?
- Swoją przygodę z Basrą zacząłem już od jej pierwszej edycji. Na początku uczestnikami byli właściwie maniacy z województwa Świętokrzyskiego. Nikt z nas wtedy sobie nie zdawał sprawy, że ranga imprezy urośnie do ogólnopolskiej. Część z nas, organizatorów, jeździła wcześniej na zlot w Twierdzy Modlin. To było naprawdę wydarzenie, gdzie mogliśmy się spotkać z maniakami z całej polski. Wtedy było bardzo mało imprez o tak dużym rozmachu.
- Kto wpadł na pomysł połączenia strzelania airsoftowego z larpem?
- Pomysł zlotu zrodził się w głowach Adamsa, Arca i Igora. Basra zawsze kojarzyła mi się z imprezą, w czasie której poziom rekwizytów i oprawy graficznej stał na najwyższym poziomie. Byłem na wielu zlotach airsoftowych i naprawdę nie widziałem jeszcze imprezy, która pod tym względem mogłaby się równać z naszą. Klimat i zmieszanie asg z larpem było pomysłem trafionym w samą dziesiątkę.
- Co się Tobie najbardziej podobało?
- Najfajniejsze jest to, że organizatorzy, mimo wielkiego wysiłku i wyjęcia na dłuższy czas z normalnego życia, mają jeszcze siłę się spotykać. Część z nas spędza ze sobą czas w tygodniu, a nawet jeździmy gdzieś razem, np. na narty czy wakacje.
Wywiad i opracowanie tekstów: Stalker