Trwa ładowanie...

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

Cartel Wars - wojna o kokę w bielskim wydaniu
Cartel Wars - wojna o kokę w bielskim wydaniu

Cartel Wars - wojna o kokę w bielskim wydaniu

Cartel Wars - wojna o kokę w bielskim wydaniu
Cartel Wars - wojna o kokę w bielskim wydaniu
Ten artykuł pochodzi ze starszej wersji portalu i jego wyświetlanie (szczególnie zdjęcia) może odbiegać od aktualnych standardów.

Cartel Wars

 

Kiedy słupek rtęci w termometrze wzbił się w okolice 30 stopni Celsjusza, a od świtu nie minęło więcej jak kilka godzin, wiedziałem, że dla mojego wierzchowca (a raczej 54 wierzchowców mechanicznych) to zbyt wiele. Cień rzucany przez wilgotne lasy deszczowe, które ani nie wydają się wilgotne, ani też deszczowe, był wystarczający by zapewnić odpowiednie schronienie. Wyjąłem mapę - sprawdziłem - to już niedaleko. Spakowałem większość potrzebnego sprzętu i pieszo zdecydowałem się odnaleźć cel mojej podróży.

 

 

1.jpg


Kolumbia - kraj, w którym ponad 10% dochodu narodowego ma swoje źródło w produkcji i handlu narkotykami -znowu przyciągnął moją uwagę. W zachodniej części Kolumbii, nieopodal miasta Medellin, członkowie karteli zajmują się transportem liści koki do zamaskowanych fabryk, które później ekstrahują gotowy produkt do Stanów Zjednoczonych.

To właśnie my, przemytnicy, zajmujemy się tym niełatwym procederem.

 

Prolog

 

Kiedy w zeszłym roku podczas konfliktów między kartelami de Cali i de Medellin zginął tutaj mój kuzyn oskarżony o szpiegostwo - czułem, że muszę tu przyjechać. Odpowiednia okazja nadarzyła się w tym roku. Po brutalnych walkach, które towarzyszyły jego śmierci - w rejonie zapanował względny spokój, ponieważ agenci DEA zaczęli bardziej skrupulatnie patrolować szlaki przerzutu towaru. Dzięki odpowiednim kontaktom dowiedziałem się, że część moich kolegów po fachu zdecydowała się założyć obóz w pobliżu fabryk narkotyków, co miało ułatwić nam pozyskiwanie towaru - duża część niedoświadczonych członków karteli wprost pakowała się pod lufy agentom DEA.. Dlatego przybyłem i teraz stanąłem przed zadaniem odnalezienia obozu.

 

 

2.jpg


Droga na piechotę dłużyła się niemiłosiernie, choć do przebycia miałem tylko pół kilometra. Po części spowodowane to było palącym słońcem, po części olbrzymią ilością sprzętu, który zdecydowałem się zabrać ze sobą, a także faktem, iż kapelusz mający chronić mnie przed słońcem zwyczajnie gdzieś przepadł. Krople potu spadały z twarzy na moją hawajską koszulę, lecz zanim zaczynały spływać - już ich nie było. Aż strach pomyśleć, jaka temperatura zapanuje tutaj w środku dnia. Będąc na skraju lasu dostrzegłem ciemną plandekę zawieszoną na czymś, pośrodku pustkowia. To tutaj. Swobodnym krokiem udałem się w kierunku, w którym zobaczyłem konstrukcję. Nie chciałem przecież, by ktoś pomyślał, że się skradam.

 

Życie obozowe i odprawa

 

Obóz składał się z pięciu głównych konstrukcji, a także kilku mniejszych. Po środku znajdowały się dwa duże namioty, zamaskowane siatkami maskującymi. Jak się dowiedziałem od patrolujących obszar przemytników - jeden z nich należy do herszta, pseudonim "Stevo", a drugi do Chemika, pseudonim "Beu" i bankiera, pseudonim "Zbytek". Całość otoczona była trzema punktami obserwacyjnymi, w których ciągle przesiadywała część przemytników. Wielu z nich znałem już z wcześniejszej pracy, część facjat była jednak dla mnie nowa. Udałem się do herszta celem zameldowania. Herszt wraz z hersztową, o pseudonimie "AJ" co chwilę gdzieś biegali - widać było, że obóz został założony niedawno i jakąkolwiek organizację przyniosą dopiero napływające godziny.

 

 

3.jpg


Kazano mi znaleźć sobie coś do roboty. Nie było to trudne - co i rusz różne zakazane typy, które od dawna się nie widziały, opowiadały ciekawe i interesujące historie, a także chwaliły się swoim zdobycznym sprzętem. Również miałem o czym pogadać i co opowiedzieć więc szybko zapoznałem się z obozową ekipą. Z czasem zaczęły napływać osoby, które łączyła cecha charakterystyczna - lansiarski, wykonany z drogocennego materiału łańcuch przewieszony przez szyję. Jedne były zrobione zapewne ze srebra, a drugie z amelinium malowanego na złoto, choć ta złota barwa nie była zbyt dobrze widoczna (amelinium nie pomaluje szprejem nawet Andrzej). Pewnie gdybym nie pomagał w produkcji tych łańcuchów, to musieliby mi powiedzieć, że służą one do rozróżniania członków kartelu de Cali i de Medellin.

Ostatecznie, około godziny 11, kiedy zapasy wody zdążyły już zostać poważnie nadszarpnięte (zwłaszcza przez tych, którzy stwierdzili, że woda im się nie przyda... nie patrzcie na mnie) i ekipa obozu postanowiła pogłębić studnię 1,5-litrowymi butelkami z wodą z supermarketu, wtedy to herszt wraz ze swoimi pomocnikami postanowił wyjaśnić członkom karteli na jakich zasadach tym razem mają dostarczać mu towar.

 

 

4.jpg


Odprawa ta przebiegła szybko i bezboleśnie, jeśli nie liczyć dość dwuznacznego stwierdzenia, by raczej nikt nie decydował się strzelać do przeciwników z automatu, co spowodowało uśmiechy na twarzach straceńców. Członkowie karteli wyruszyli w drogę do swoich fabryk, a nam zostało przydzielone zadanie zabezpieczenia obozu i przygotowania go na odbiór wielu kilogramów kokainy, która powoli i bez zbędnego pośpiechu miała do nas napływać...

 

Oczami przemytnika - wrażenia z rozgrywki

 

Jako przemytnika, w dodatku takiego, który umarł na jakieś tropikalne ścierwo nocą, sporo mnie ominęło, a w tym zakończenie rozgrywki.

Nie ma wątpliwości, że ilość różnorakich questów (których spora część nota bene polegała na "odnajdź i dostarcz", czy to wisiorka czy też zaginionego krokodyla), które w ten czy inny, czasami naprawdę wymyślny sposób, miały uprzykrzyć życie członkom przeciwnej strony, skierowana była do członków karteli, co czyniło ich zadania najbardziej atrakcyjnymi z punktu widzenia uczestnika lubiącego LARPowe elementy. Nie zmienia to faktu, że również ja, jako zwykły, pozbawiony tła fabularnego przemytnik, miałem tego dnia co robić. Patrolowanie terenu, jedzenie pysznego jedzenia zapewnionego przez orgów i opalanie się z klamką przy boku - wszystko to stanowiło doskonałe uzupełnienie kradzieży, szemranych interesów, zdrad, intryg i zabójstw, w których brałem udział.

 

 

5.jpg


Powiedzmy sobie szczerze, przemytnikom często zwisają kwestie moralne, liczy się kasa. Toteż dopóki płacono mi za siedzenie w zacienionym posterunku obserwacyjnym, raportowanie i sprawdzanie napływających do obozu przemytników członków karteli - z przyjemnością to wykonywałem.

Kiedy jednak zakazanym spojrzeniem przyciąga Cię na bok twarz, której nie chciałbyś zobaczyć w życiu dwa razy...

"Chcesz zarobić 200 dolarów?" - usłyszałem. A któż by nie chciał? Zwłaszcza, że w obozie żadna robota nie mogła się wydawać trudna. A jednak. "Widzisz tego gościa w czarnej czapce z daszkiem? Denerwuje mnie. Pozbądź się go. Tutaj masz stówę na zachętę". Nie wziąłem - honor nakazuje mi odbierać płatność zawsze po wykonaniu zadania, gdyż zawsze istnieje szansa, że coś pójdzie nie tak. Tak było i tym razem.

 

 

6.jpg


Zabójstwo w granicach obozu pod pewnym względem może być łatwe, a pod pewnym trudne. Nie jest sztuką zabić kogoś i dać się złapać. Mój cel stał pośrodku obozu, otoczony grupą osób, które co chwilę się koło niego przechadzały lub z nim rozmawiały. Mając efekt zaskoczenia, to my decydujemy jaki zrobić pierwszy krok. Mając całkowitą swobodę działania i pokaźny arsenał zabawek, które ze sobą przywiozłem - zdecydowałem się uderzenie z dystansu. W tym celu należało najpierw zapewnić sobie wsparcie niektórych przemytników, bez których sztuka ta nie miała prawa powodzenia. Kilka dolarów tutaj, kilka tam - nagle stajemy się w oczach niektórych spośród około 30 osób przebywających w obozie zwolnieni z fabularnego zakazu używania broni na terenie bazy. Cel cały czas przebywał w podobnym miejscu. Odnalazłem dobrą pozycję do oddania strzału - w krzakach, na zboczu jednego z małych wzgórz, na których wznosiły się posterunki obserwacyjne.

Przez kilka chwil cel był zasłonięty przez jego towarzyszy. Skorumpowany wzrok przemytników nie zapewniał mi spokoju - a jeśli ktoś zapłacił więcej niż ja? Jest, mam okazję - cel znalazł się na tle krzyżu celowniczego w mojej optyce. Strzelam. Krzyk, zamieszanie, niedowierzanie. Co się stało? Człowiek leży ranny na środku obozu, niestety nie ten, który powinien był paść. Cholera, szybko wycofałem się i zmieniłem pozycję, aby na wypadek odkrycia miejsca strzału nie być podejrzanym. Po chwili trochę się uspokoiło. Jeden z przekupionych przemytników wskazał osobom poszukującym strzelca fałszywy kierunek, z którego strzelano. Na spokojnie powróciłem na swoją pozycję strzelecką, by podjąć się drugiej próby wyeliminowania celu. Ten w dalszym ciągu był w zasięgu strzału. Przymierzyłem, obrałem odpowiednią poprawkę i pociągnąłem za spust - tym razem właściwa czapka spada z głowy. Niestety, natychmiastowa pomoc medyczna sprawiła, że krwotok został powstrzymany. Szlag, przynajmniej i tym razem nie zostałem wykryty.

 

 

7.jpg


W ciągu kolejnych minut, w których ranny cel przebywał w obozie - szukałem sposobu, by go wykończyć. Na próżno, obstawa się zwiększyła, widać, że był to ktoś ważny. Nie znalazłem sposobu na dokończenie zlecenia. Nadszedł czas by powrócić na posterunek, ale najpierw - czas na posiłek - obozowy grill działał już na pełnych obrotach.

Krzątałem się po obozie, sprzedałem kilka informacji, niekoniecznie prawdziwych. Udałem się na posterunek, gdzie nie trzeba było długo czekać, aby pojawiło się kolejne zlecenie.

"Musimy zdobyć specyficzny wisiorek z rybim emblematem. Jest dla nas wiele wart" - zakomunikował mi i mojemu towarzyszowi jeden z członków kartelu de Medellin. W porządku. Jako zaliczkę dostaliśmy kilka fajek, które od razu zabrał mój znajomy. Potem go zastrzelili, a jak mówiłem, że tytoń zabija, to mi nie wierzył.

Zorganizowaliśmy grupę przemytników, która miała podjąć się zadania odzyskania wisiorka. Naturalnie, uczestniczyłem w tej grupie. Jeśli jest w tym kraju jakieś miejsce, z którego de Medellin nie może zbyt wiele wyciągnąć, to może to być tylko... obóz de Cali.

 

 

8.jpg


Przygotowaliśmy się do akcji i wyruszyliśmy w kierunku obozu de Cali starym szlakiem handlowym. Po drodze napotkaliśmy mały opór ze strony de Medellin. Cóż to za maniery - zlecić komuś coś do zrobienia, a następnie do niego strzelać. Poszli do piachu.

Milej zostaliśmy powitani w obozie de Cali. Pod pretekstem rekonesansu mieliśmy przyjrzeć się, czy ktoś z tam urzędujących osób nie posiada przy sobie poszukiwanego wisiorka. Moglibyśmy zabrać tą osobę na bok i ją odstrzelić bez wzbudzania podejrzeń innych. Niestety, żadnych śladów wisiorka, czas na plan B.

Zgłosiliśmy dowódcy kartelu de Cali chęć odkupienia wisiorka, jeśli są w jego posiadaniu - nagle znalazł się szczęśliwiec, który go posiadał. Byliśmy przygotowani na to - w kilka sekund praktycznie cała aktywnie przebywająca obsada obozu została wysłana do diabła. U nas skończyło się na kilku zadrapaniach, bandażach i... wisiorku.

De Medellin tym razem potraktował nas znacznie przyjaźniej. Jako ochotnik poszedłem negocjować z nimi cenę, podczas gdy pozostała część mojego oddziału przebywała z wisiorkiem w dość bezpiecznym miejscu. Dobiliśmy targu i choć w mojej ręce znalazło się niemal 3000$, to miałem wrażenie, że oni jeszcze więcej korzyści będą z tego mieli.

Po powrocie ponownie przyszedł czas na grilla i przemytnicze opowieści - kto, kiedy, kogo, w jaki sposób i w zamian za co. Kolejne otrzymane przeze mnie zlecenie, dotyczące eliminacji 6 członków kartelu de Medellin poza granicami obozu zakończyło się klapą - wybrałem złą pozycję i spudłowałem pierwszy strzał - pod osłoną nieprzyjacielskiego ognia musiałem odczołgać się z niebezpiecznego rejonu. Na szczęście i tym razem nie zostałem rozpoznany.

 

 

9.jpg


Ostatnie z zadań, w którym miałem przyjemność wziąć udział, okazało się dość improwizowane. Ponieważ kartel de Medellin dysponował w danym momencie przewagą liczebności w stosunku do de Cali, naszym zadaniem zostało zwyczajne "przeszkadzanie" członkom de Medellin. Wyszło to całkiem nieźle - pod osłoną nocy udało nam się przedostać w szeregi obozujących przeciwników i wysłać dwucyfrową liczbę wrogów na respawn. My, rzecz jasna, również tam trafiliśmy.

Dla mnie był to koniec rozgrywki. Po powrocie do obozu przemytników - wygrała ze mną choroba, której objawy widoczne są nawet teraz, ponad tydzień po rozgrywce. Nocą nasiliły się działania agentów DEA, którzy wielokrotnie napsuli krwi członkom kartelów. Następnego dnia, przed południem rozgrywka ostatecznie się zakończyła. Zwycięskim kartelem został de Cali, choć do triumfu de Medellin brakło niewiele.

 

Mechanika wojny karteli

 

Tyle na temat samego obrazu rozgrywki. Jeśli natomiast chodzi ojej mechanikę - czerpała ona według mnie sporo z dorobku Operacji Omran II, która organizowana była przez te same osoby. W przypadku Cartel Wars, na czele organizatorów stanął jednak Stevo, a nie Summoning, który był głównym organizatorem OO2.

Rozgrywka odbywała się na tym samym terenie (dość pokaźnych rozmiarów zróżnicowany obszar leśny wraz z terenem motocrossu, który wyznaczał granice obszaru kontrolowanego przez przemytników). W przeciwieństwie do Operacji Omran 2, za przygotowanie terenu fabryk narkotyków (czyli obozów poszczególnych karteli) odpowiedzialni wydawali się głównie uczestnicy spotkania. Uważam to za atut, ponieważ od samego początku rozgrywki ważna była współpraca w ekipie - należało zapewnić sobie bezpieczne warunki bytowania, równocześnie biorąc udział w rozgrywce, która od pierwszych minut wymagała wykonywania zadań. Członkowie karteli mogli jednak korzystać z dorobku poprzednich scenariuszy znajdujących się w danym terenie - czyli wszelkiego rodzaju pozostawionych tam umocnień. W mojej osobistej ocenie, z zadania organizacji obozu zdecydowanie lepiej wywiązali się członkowie de Medellin.

 

 

10.jpg


Cel rozgrywki był prosty - wygra kartel, który na koniec rozgrywki będzie mógł pochwalić się największą ilością gotówki zdeponowanej u bankiera przemytników. Sposoby na osiągnięcie celu były już natomiast znacznie bardziej zróżnicowane.

Zwycięstwo zależało od obrania odpowiedniej taktyki i zapewnienia wystarczająco wysokiej woli walki przez cały czas trwania scenariusza (około 24 godziny). Sposobów na pozyskanie gotówki było wiele - podstawowym był transport narkotyków do obozu przemytników. Fabryki co określoną ilość czasu "produkowały" woreczki z mąką. Dowódctwo kartelu decydowało natomiast czy transportować wyprodukowane narkotyki na bieżąco, czy zaryzykować dłuższe trzymanie ich w obozie i transport większej ilości narkotyków na raz. Drugim sposobem zdobywania pieniędzy były kradzieże - można było zarówno okradać "zabitych" graczy przeciwnego kartelu, DEA i przemytników, jak i uderzyć na zasoby gromadzone przez dowódców karteli. Nie lada gratką była możliwość przeprowadzenia napadu na bankiera, jednak ryzyko było bardzo duże i ewentualne niepowodzenie mogło skutkować klęską całego kartelu.

Trzecim, a zarazem najważniejszym sposobem zdobywania gotówki było wykonywanie questów zlecanych przez Herszta przemytników, a także niemal wszystkich innych graczy, którym przyszło do głowy zlecić komuś zrobienie czegoś za pieniądze. Największe zyski generowały jednak questy zlecane przez Herszta. Różnorodność questów istniała, jednakże duża część z nich polegała na zdobyciu informacji, odnalezieniu przedmiotu poszukiwań i bezpiecznym dostarczeniu go do miejsca przeznaczenia. Rozlewu krwi również w questach nie brakowało.

Nie sposób jednak odmówić głównemu organizatorowi Cartel Wars kilku innowacji, z którymi wcześniej nie spotykałem się na scenariuszach.

 

 

11.jpg


Pierwszą z nich była możliwość dołączenia do rozgrywki w każdym momencie i zakończenia jej również na własne życzenie. Jedyne, co było wymagane, to zameldowanie i odmeldowanie się u Herszta. Takie rozwiązanie pozwalało kartelom zachować graczy z pełnymi siłami w każdej fazie rozgrywki, co skutecznie napędzało dynamikę spotkania i odbudowywało morale. Przyniosło to jednak pewien problem - w niektórych etapach rozgrywki nasilały się dysproporcje pomiędzy stronami konfliktu. Organizator stanął jednak na wysokości zadania i w kryzysowych momentach, szeregi mniej licznego kartelu zasilane były uprzednio przygotowanymi do tego agentami DEA. Organizator i uczestnicy, którzy wypowiedzieli się po zakończeniu rozgrywki, zgodnie przyznają, że pomysł ten po dopracowaniu (np. wprowadzeniu wymogu podawania przedziału czasowego, podczas którego będzie się aktywnym, już przy rejestracji) może mieć pozytywny wpływ na przyszłe edycje Cartel Wars.

Drugą z innowacji, która zaaplikowała wiele świeżości do rozgrywki, było wprowadzenie "kart gry". Karty te nadawały graczom dodatkowe zdolności i możliwości na podobnych zasadach, na których toczą się fabularne gry karciane. W ten sposób, np. trafiona osoba, jeśli posiadała odpowiednią kartę, mogła krzyknąć głośno "adrenalina!" i następnie oddalić się od miejsca trafienia na kilkadziesiąt metrów, by ułatwić medykowi uleczenie ran. Karty dawały zróżnicowane bonusy. Można było je kupić lub znaleźć, a te najbardziej przydatne były wręczane w ramach nagrody za wykonanie questów. Gracze narzekali jednak, że dostępność kart była mimo wszystko zbyt mała.

 

cw2.jpg

 

Pozostałe zasady rozgrywki były dość przewidywalne i stanowiły mix założeń wykorzystywanych podczas tradycyjnych spotkań, scenariuszy fabularyzowanych i rozgrywek semi-milsimowych. Taka różnorodność , która właściwa była dla konkretnych stron rozgrywki sprawiała, że praktycznie każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

 

Słowem podsumowania

 

Cartel Wars stanowiło trzecią już odsłonę bielskiej rozgrywki z kolumbijskimi kartelami w tle, której organizacją zajął się Stevo, członek społeczności ASGBielsko. Poprzednie części opatrzone były nazwą Insertion Point - pierwszą z nich była rozgrywka semi-milsimowa, druga natomiast była zbliżona do obecnej, jednak znacznie mniejszy nacisk kładła na elementy LARPowe.

W planach głównego organizatora, Cartel Wars, podobnie jak Operacja Omran, ma stać się cykliczną imprezą organizowaną co roku przez ASGBielsko. Choć w tym roku frekwencja była mniejsza niż planowano (nie zjawiła się nawet setka osób), to wierzę, że ciekawe pomysły ekipy organizatorów połączone z doświadczeniami wyniesionymi po tegorocznej Operacji Omran II oraz Cartel Wars, skutecznie przyciągną na przyszły rok jeszcze więcej, jeszcze bardziej zaangażowanych graczy.

 

 

12.jpg


Jak zakończyła się rozgrywka? Kartel de Medellin zgromadził na swoim koncie 75 615 USD, podczas gdy kartel de Cali zarobił 86 140 USD. Każe to przypuszczać, że w przyszłym roku walka o pieniądze może być jeszcze bardziej zacięta.

Cartel Wars było rozgrywką płatną. Zgromadzone fundusze posłużyły do spłaty kosztów organizacyjnych. Jak udało mi się dowiedzieć, niska frekwencja spowodowała, że nie wszystkie koszta zostały pokryte. Organizator w ramach wejściówki zapewniał między innymi wyżywienie i wodę pitną, amunicję marki G&G oraz Guarder, przezrocza, które w połączeniu z mapami ukazywały miejsca kluczowe dla rozgrywki, dostęp do prądu, oznaczenia stron, takie jak czapeczki DEA oraz łańcuchy karteli, wszelkie rekwizyty, wynajem terenu, a także wiele innych rzeczy, łącznie z gdzieniegdzie wiszącymi kartkami poświęconymi strzyżakowi sarniemu, czyli popularnemu "latającemu kleszczowi".

Wszystkie zdjęcia użyte w artykule wykonane zostały przez organizatora Cartel Wars (Stevo) i zostały w pełni udostępnione na potrzeby tego artykułu. Wszystkie zdjęcia, na których znajdują się osoby bez ochrony oczu, wykonane były przed rozgrywką. W trakcie jej trwania, obóz przemytników był normalnym miejscem, biorącym pełen udzial w grze. Równocześnie organizatorzy oświadczyli, że fabryki narkotyków były zbyt dobrze pilnowane i zamaskowane, by dotarł tam jakikolwiek fotoreporter, stąd wszystkie zdjęcia przedstawiają obóz przemytników.

 

cw3.jpg

Komentarze

Najnowsze

Trwa ładowanie...
  • Platynowy partner

    Złoty Partner

  • Srebrni partnerzy

  • Partnerzy taktyczni