Trwa ładowanie...

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

Semper Fields

Ten artykuł pochodzi ze starszej wersji portalu i jego wyświetlanie (szczególnie zdjęcia) może odbiegać od aktualnych standardów.

Konkurs na opowiadanie airsoftowe - IV miejsce


Moim kompanom z Częstochowskiego Blackwater oraz ukochanej Dominice (za dzielne znoszenie mojego zamiłowania do militariów)


Śnieg leniwie opadał na ziemie. Droga powoli pokrywała się delikatną warstwą puchu. Biel była wszędzie. Nieskazitelna biel aż kuła w oczy. Było w niej coś przerażającego. Bez­denna biała pustka pożerająca umysł. Na posterunku było nie do wytrzymania. Zimno kuło niczym tysiące malutki igiełek szalejących po wymęczonym ciele. Gary poprawił maskownicę, jeszcze bardziej naciągnął rękawice i przyłożył lornetkę do oczu. Nic. Dookoła była tylko ta cholerna martwa pustka. A mógłby przysiąc że przed sekundą, zanim soczewki do­tknęły oczu, widział jakiś ruch na drugim brzegu. Ludzka postać czy tylko miraż? Wolał się upewnić. Włączył radio na bezpieczny kanał i podał szybki meldunek. – Tu czujka 1, tu czujka 1. Zaobserwowano ruch na drugim brzegu. Czy to my? – Cisza. Przez dłuższą chwilę mógł słyszeć tylko bicie swojego serca. Czekał. Każda sekunda wydłużała się w nieskończoność. Czuł każdy płatek rozpływający się na jego twarzy. Siedział jeszcze długo w bezruchu zanim otrzymał odpowiedź. – Tu pies 1, tu pies 1. To byliśmy my. – Gary poczuł jak robi mu się lżej. Drugi brzeg jest bezpieczny, co oznaczało że spokojnie może skanować tylko prawą części rzeki. Odłożył lornetkę i założył przyciemniane gogle. Wiatr nasilił się. Gary opatulił się kocem i dalej trwał na swoim posterunku.


Drugi brzeg zabezpieczał Pies 1. Zubeck, Kępior i Miki przygotowywali go na wypadek ewentualnego ataku skrzydłowego. Dwa AEGi - Kępior i Zubeck usytuowali się na wale, gdy Miki z pietyzmem łączył okablowanie pirotechniki. Zmarznięte palce dawno przestały go boleć. Właściwie wcale ich nie czuł, co całkowicie utrudniało mu zadanie. Połączenie dwóch kabli wydawało się niewykonywalne przy takim mrozie. – Jesteś pewien że to zadziała? – Zubeck z niepewnością w głosie zapytał się Mikiego. – A czego ja mogę być na tym mrozie pewien? Nie wiem jak okablowanie zareaguje na zmianę temperatury – Świetnie – stwierdził Kępior i wyciągnął papierosy – Lucky Strike, fajki prawdziwego żołnierza. Wierzył że kiedyś przypadkiem uda mu się trafić na tę jedną z magicznych paczek, które rozdawano żołnierzom w Wietnamie. Tę gdzie zamiast jednego papierosa będzie joint. Oprawi go wtedy w ramkę, razem z opakowaniem i powiesi nad łóżkiem. Teraz musiał zadowolić się jedynie zwykłą paczką. Zapalił i zamilkł. Dopiero co zmienili Psa 2 i żaden z nich nie był w nastroju na dłuższe dywagacje moralne. Zadziała czy nie. Jedno jest pewne. Dziś zostaną zmiażdżeni. Wgniecieni w ziemię przez nacierającą ofensywę, tylko dlatego że dowództwo dzień wcześniej wyczerpało wszystkie rezerwy. Dlatego teraz ich dziewiątka miała bronić strategicznego punktu, pozwalającego przejść na drugą stronę kanału. Mieli bronić jedynej przeprawy. Oczywiście można było przedostać się przez niego wpław, ale groziło to odmrożeniami, zniszczeniem znacznej ilości sprzętu i wysokim spadkiem morale. Dlatego kładka był tak ważna. I dlatego musieli ją obronić za wszelką cenę, zanim dotrą do nich posiłki z północnej strony bagien.


Kanał otaczał bagna od południa, tuż przed nim rozpościerały się tylko łąki. Żadnych drzew czy wzniesień. Doskonały teren do obserwacji. Jedyny obiektem znacznie wybijającym się ponad horyzont były ruiny budynku stojące tuż przy kładce. Było to pierwsze miejsce które zajęli. Tu była kwatera główna, wartownia i punkt ostatecznego oporu. Budynek miał świetny widok na kładkę, dochodzącą do niej drogę od południa i wał. Nie widać było tylko zachodniej części łąk i kanału. Dlatego też nie wszyscy mogli schronić się przed wiatrem w ruinach. W takcie gdy Pies 2 (Wolf, Behem, Sony) odpoczywali w środku, Krzychu i Katzu na zmianę prowadzili obserwację zachodu. Jeden siedział na oddzielonym od reszty poddaszu (trzeba było wchodzić po dziurach w ścianie), a drugi czatował w szuwarach na brzegu kanału. Trwało to już ponad sześć godzin i wszyscy powoli poddawali się zmęczeniu. Od rana byli przygotowani na wszystko, atak z zaskoczenia z każdej strony, mróz, wiatr, nawet nagłe opady śniegu. Ale ciągły marazm na polu walki powoli rozstrajał ich bojowe nastawienie, co było niedopuszczalne w zaistniałej sytuacji. – Tu Pies 2, tu Pies 2 – Wolf włączył radio. – Zarządzam szybki patrol w obrębie 200 m na wschód od wału. Pies 1, przyjęliście? – Tu Pies 1, tu Pies 1 przyjąłem, z rozkoszą się przespacerujemy. – odpowiedział Zubeck. – Bez odbioru - . Wolf wyłączył fale i wrócił do swojego pododdziału. – Panowie. Jeszcze pół godziny i ruszymy się stąd. Jeśli chcecie coś zjeść, albo zapalić macie ostatnią szansę. – Nikt jednak się nie ruszył. Za długo czekali na zmianę żeby teraz zaprzątać sobie głowy jedzeniem. W ich mózgach jaśniała tylko jedna myśl: WALKA.


Zubeck i Kępior z radością wykonali rozkaz. Ruszyli najpierw na południe, idąc wzdłuż wału przez jakieś dwie minuty. Bacznie badali każdą podejrzaną śnieżną muldę czy krzaki. Nigdzie nie widać było wroga. Albo świetnie się zamaskował albo ta storna wału była czysta. Przeskanowali cały teren, poruszając się po półokręgu . Nie napotkali jednak żadnego przeciwnika. Rozczarowani wrócili do Mikiego, który teraz spocony leżał na wale. – Macie coś? – zapytał. – Nic. Zupełnie nic. A ty? – U mnie też się nic ciekawego nie działo z wyjątkiem tego że mój Ruger po pięciu czy sześciu strzałach straci porządną moc. – Miki nie był z tego faktu zadowolony. – Nie martw się. Za trzy minuty będziemy na drugim brzegu, w budynku na pewno jest cieplej i wrócą właściwe osiągi. – Zubeck usiadł koło niego i wyciągnął papierosa. – Już po nas. – skwitował i zapalił. Nie zdążył się jednak napoić pierwszym haustem nikotynowego dymu gdy jak długi upadł na ziemię, przygnieciony Kępiorem. – Co do jas.. – Zanim dokończył seria kulek rozerwała śnieg ponad nimi. – Tu Pies 1, tu Pies 1! Atak ze wschodu. Wał pod ostrzałem AEGów! Jesteśmy pod ostrzałem! – puścił radio i oddał serię w pustą biel. – Gdzie oni są do cholery? - Nie wiem. Jedno jest pewne, tu zostać nie możemy, uciekamy na wał! – krzyknął Kępior i wszyscy trzej, pod gradem kulek przeskoczyli na drugą stronę . Teraz znaleźli się w równie niekomfortowej sytuacji, z jednej strony mieli rzekę, z drugiej wroga.


W momencie gdy Zubeck nadał swój komunikat załoga ruin usłyszała serię głuchych syków i głośne klniecie przeciwnika. – Tu czujka 2, tu czujka 2 – nadawał Krzuchu, schowany w szuwarach. – Mam ruch na południowy zachód od wału, 200 m od kładki. Czterech wrogów weszło na pole minowe Mikiego. Powtarzam. Czterech zdjętych! – Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo seria z AEGa zaczęła kosić nad nim sitowie. Zebrał w sobie całą od­wagę i pędem rzucił się wzdłuż kanału. Byle tylko jak najszybciej dotrzeć do kładki!


Meldunek Krzycha został z entuzjazmem odebrany przez załogę Pies 2. Tak długo oczeki­wana walka zbliżała się do nich z impetem z dwóch stron! Wolf kazał wszystkim sprawdzić magazynki i zająć pozycje obronne, musieli przyjąć na siebie najcięższy atak. Wszyscy z niepokojem stali przy oknach, tak aby widzieć jak najwięcej i zarazem nie zdradzać swojej pozy­cji. Słychać już było śnieg trzeszczący pod ciężkimi wojskowymi butami.

Jedynie Gary siedział dalej spokojnie w krzakach. Teraz miast lornetki, oka dotykała soczewka lunety zamontowanej na jego VSRce. Powoli skanował teren na wale. Tam było w tym momencie najgoręcej. Miki, Kępior i Zubeck znaleźli się w potrzasku i ktoś musiał osła­niać ich odwrót. Gary zmrużył oczy. Po lewej pojawiła się pierwsza sylwetka. Biedak miał pecha, wynurzając się w momencie gdy wiatr znacznie osłabł. Chwila skupienia i palec po­ciągnął za spust.


Na wale słychać było tylko cichy świst i Miki zobaczył jak po jego lewej pojawia się pierwsza czerwona szmatka. – Okrążają nas! – krzyknął – Skaczcie do pontonu. Ja odpalę zasłonę dymną i zaraz do was przybiegnę! – Kępior i Zubeck skinęli głowami i zbiegli w dół, gdzie w szuwarach czekał na nich zamaskowany ponton. Jedyna droga ucieczki do ruin. Rzeka nie była wprawdzie szeroka, ale pokonanie tych czterech czy pięciu metrów szerokości wpław, ze sprzętem w środku zimy byłoby samobójstwem. Czekali więc niecierpliwie aż Miki wynurzy się z punktu obsługi detonatorów.


Katzu, leżał na poddaszu i biernie oglądał jak najpierw czterech nieuważnych przeciwników wpada na miny pułapki Mikiego a potem jak Krzychu biegiem wraca do ruin. Nie zdradzał swojej pozycji. Wolał poczekać aż podejdą dostatecznie blisko. Wtedy zada najcięższe straty wrogowi i sam odpadnie. Z poddasza nie było przecież innej ucieczki niż po ścianie, która niestety była ustawiona na wschód. Wystarczy że zacznie schodzić, a ściągnie na siebie cały ogień. Do tego czasu jednak ustrzeli tylu ilu będzie się dało.


Ruiny przyjęły główny atak od sadów, znajdujących się tuż przy drodze. Pierwsze kilka sylwetek od razu wyciągnęło czerwone chustki gdy tylko weszli w zasięg Rugerów Behema i Sonego. Właściwie nie było możliwości przedrzeć się pod ścianę budynku. Chłopaki świetnie współgrali i gdy jeden ładował magazynek, drugi dalej strzelał. Sad pozostawał nie­zdobyty. Również południowa droga był nie do przejścia. Kilku żołnierzy szturmowych, próbowało przebić się przez nią nad rzekę, ale którego nie ustrzelił Wolf, tego z szuwarów dopadali Kępior z Zubeckiem. Cały czas po okolicy warczały silniczki AEGów, raz po raz zagłuszane sykiem dwóch gaziaków broniących sadu. Po piętnastu minutach pierwsze natarcie jednak nie słabło, co gorsza siła ataków wzrastała z każdej strony, tak że Sony i Behem zaczęli mieć spore problemy z obroną. Sad, powoli zapełniał się prowizorycznymi okopami za śniegu. Apogeum ataku na ich ścianę zaczęło się wraz z okopaniem M60-tki, która całkowicie uniemożliwiła jakąkolwiek odpowiedź ogniową. Obaj siedli tuż pod oknem i biernie czekali aż ostrzał ustanie. Każda sekunda była tu na wagę złota, gdyż pozwalała zbliżyć się nieprzyjacielowi do ruin. Nagle Behem krzyknął z całych sił – Kaztzu! Sad, ogień na sad! – krzyk przedarł się przez warkot karabinów i dotarł do Katza, który momentalnie, położył się w jed­nym z okien. Ścisnął mocniej swojego Rugera. Przycelował, dokładnie w operatora karabinu. Zwolnił oddech, pozwolił ręce przestać się trząść. Choć trwało to ułamki sekund, wydało mu się wiecznością. Silne naciśnięcie spustu. Operator M60 wyciągnął czerwoną hustkę. Tak! Teraz musiał ustrzelić ich jak najwięcej, znowu przycelował i jeden po drugim zaczął eliminować przeciwników. Sad został utrzymany.


W trakcie dramatycznej walki o sad Wolf bronił ulicy. Kończył mu się już trzeci Low­Cap, a przeciwników wciąż przybywało. – Przyjmujemy na siebie całą ofensywne! – krzyknął do radia. – Co się dzieje z zasłoną dymną? Czemu nie ma was jeszcze na drugim brzegu? – Miki nie wraca z posterunku detonacyjnego. Zraz przepłyniemy! – Głos Zubecka zagłuszał warkot dwóch AEGów broniących wału. – Przyjąłem, pośpieszcie się, powoli nas okrążają. – Wolf wyłączył radio i wrócił do ostrzału drogi.


Sytuacja na wale stawała się z minuty na minutę coraz bardziej nieciekawa. Właściwie Pies 1 dawno by już odpadł gdyby nie ukryty w krzakach Gary, skutecznie eliminujący zbliżających się przeciwników. Zubeck i Kępior starali się jak tylko mogli, ale pozostawanie po tej stornie rzeki było czystym samobójstwem. Nagle z małego okopu na południu wału wy­chylił się Miki. Cały blady dawał im jakieś znaki. Kępior zmrużył oczy, żeby w bieli rozpoznać co chce im przekazać. Gdy Miki przestał machać rękami, Kępior obrócił się do Zubcka. – Płyniemy bez niego. – Jak to? – Elektronika siadła, musi ręcznie odpalić zasłonę, mamy wsiąść do pontonu. Jeszcze raz obrócili się do okopu. Miki uśmiechał się do nich. Obaj wsie­dli do pontonu. Wraz z pierwszym dotknięciem wiosła o wodę pojawiła się za nimi nieprzenikniona szara ściana. 20 m dymu pozwoliło im spokojnie przepłynąć na drugi brzeg. Kiedy dobijali słychać jeszcze było syk Rugera Carabine, ostatnim tchem strzelającego na zachód. Gdy tylko ponton dotknął ziemi wyskoczyli z niego. Szybko przebiegli na drugą stonę drogi, a potem do ruin. Z okna krzyczał do nich Wolf – Piwnica! Bronić Piwnicy! – Wpadli do niej zdyszani i spoceni. Nie mieli nawet chwili na odpoczynek. Od razu zauważyli zbliżających się ku wschodniemu wejściu nieprzyjaciół. – Do garażu! – obaj pędem rzucili się do dziur we wschodniej ścianie garażu.


Sad przez chwile pozostawał czysty. Ogień trzech Rugerów, z trzech różnych punktów skutecznie uniemożliwił atak. Teraz od tej strony został tylko Sonny, Behem pomagał Wolfowi, a Katzu z góry bronił wschodniej ściany. Sytuacja zdawała się być opanowana. Gdy nagle usłyszeli głośny huk. – Granaty odłamkowe! – Zubeck plackiem padł na ziemi. Bang! Bang! Jeden po drugim słychać było wybuchy w piwnicy. – Gdzie do jasnej cholery jest Krzychu? – Kępiorowi kończył się właśnie HiCap. – Wycofujemy się na górę, nie obronimy piwnicy! – zameldował przez radio Zubeck, i obaj uciekli do przejścia na górę. Wąskiego gardła, jakim była dziura w podłodze, prowadząca na piętro bronił Krzychu, Wszedł nią zaraz po tym jak dobiegł do budynku. Cały zespół z wyjątkiem Mikiego i Garego był w ruinach. Zaczęła się obrona.


Wolf szybko przegrupował ludzi. Drogi bronili Kępior i Zubeck. Sad pozostał pod protekcją Sonnego i Behema, Wolf osłaniał północno wschodnią część kanału. Krzychu gardło.


Na pół godziny walka ucichła zupełnie. Jedna po drugiej sekcje broniące ruin napełniały magazynki, zmieniały baterie. Na dworze panowała cisza. Znów tylko powoli i cichutko grał zimowy wiatr. Choć w budynku pozostawało siedmiu ludzi, wydawało się jakby opustoszał. Nikt się nie odzywał. Każdy wyczekiwał, aż znowu, z jeszcze większym impetem wróg rzuci się na nich jak zgraja rozwścieczonych psów, rozszarpie i przez ostanie przejście rozleje się na bagnach.


W okolicy znowu nie było widać nikogo. Tylko czasami świstały kulki wystrzelone z VSR-ki Garego raz po raz trafiające zamaskowanych wrogów na wale. Sony i Behem siedzieli pod oknem. Po kilku minutach cisza i bezruch zaczynały stawać się nie do wytrzymania. Obaj najpierw zaczęli się wiercić, zmieniać pozycje, potem delikatnie wychylać żeby zbadać sytuacje w sadzie. W końcu Sonny wychylił całą głowę. Rozejrzał się na lewo i prawo. Sad był pusty. Tylko w okopie dalej stała opuszczona M60-tka. Już miał schować głowę gdy jego czoło przeszył niemiłosierny ból. Sony popatrzył z rozpaczą na Be­hema, potem wyciągnął czerwoną szmatkę, wetknął ją za błakławę i powoli wyszedł z domu. Każdy jego krok śledzony był przez załogę. Z każdym krokiem odchodziła ich szansa na przeżycie. Sony ostatni raz pomachał im ręką i udał się w stronę bagien, żeby wrócić do rozgrywki dopiero jutro.

Teraz już nikt się nie ruszał. Każdy z obrońców jak najbliżej przytulał się do ściany i po cichu modlił się o cud. Ale cud nie nadchodził. Mijały minuty. Pot spływał strugami po ich wymęczonych ciałach. Już nie liczyło się zwycięstwo, przetrwanie czy obronienie tej cholernej kładki. Nie liczył się właściwie nic. A jednak jakaś niewidzialna, nie możliwa do opisania siłą trzymała cały oddział w tym betonowym sześcianie, by z godnością odeszli z pola walki. Wolf delikatnie obrócił się pod ścianą, i jak tylko mógł najbliżej ziemi przesunął się do Zubecka i Kępiora. – Panowie. Już po nas. To pewne – zaczął – Mamy dwa wyjścia. Zostać tu i bronić się jak tylko da najdłużej, albo spróbować pod zasłoną dymną zwiać na bagna i tam prowadzić walkę podjazdową. Wyboru musimy dokonać sami. – tu głos mu się załamał. Wolf doskonale wiedział, że żadna ewentualność nie jest właściwym wyjściem. Musieli jednak coś zrobić. – Zostajemy. – Zubeck podniósł się lekko, położył rękę na ramieniu Wolfa i powie­dział do reszty – Zostajemy! Zostajemy, walczymy do końca i albo zginiemy, albo uratuje nas cud.. – Nie zdążył w pełni wypowiedzieć tego słowa gdy ciszę pola walki przerwał jeden wy­buch, potem drugi, po nim trzeci i czwarty. – Co się dzieje?! – Wszyscy poderwali się i wrócili do pozycji obronnych. – Tu Czujka 3, tu Czujka 3 – nadawał Katzu. Coś, a raczej ktoś odpala odłamkowe na krańcu sadu. – Boże czy nadesłali pomoc? – Behem nie mógł po­wstrzymać euforii. – Wielce możliwe, ale jak przedarli się przez kanał? – Kępior nie mógł uwierzyć w to co się działo. Znowu nastała cisza, którą zaczęły przerywać krótkie odgłosy wystrzałów z gaziaka. – Niemożliwe.. – Katzu nie mógł uwierzyć w to co się działo. – W naszą stronę zbliża się Miki! Nie dopadli go tam na wale! - Teraz nawet z okien można było rozpoznać wysoką sylwetkę Mikiego przebijającego się przez tyły wroga ze skutecznością radzieckiego czołgu. – A co jak mu się uda? – zapytał się Krzychu. – Będziemy w tej komfortowej sytuacji że odzyskamy jednego obrońcę i zdobędziemy więcej pirotechniki. – Wolfu przerwał swój wywód, strzelając do wszystkich którzy stawali na drodze Mikiego. To samo zaczął robić Zubeck i Kępior. Wszyscy torowali mu drogę do ruin. W momencie gdy nie miał więcej niż 50 m, zaczął rozpaczliwie gnać do budynku. W trakcie tego dramatycznego rajdu przez linie wroga zdążył zdjąć kamizelkę, wypchaną wszystkim co udało mu się wydźwignąć z okopu na drugim brzegu. Gdy dobiegał do murów rzucił ją przez okno, a sam ruszył do wejścia przez garaż. Już mijał narożnik, gdy poczuł na plecach całą serię z AEGa. Ból przeszył całe ciało, potknął się o jedną z cegieł i jak długi runą na ziemię.


Znalazł w sobie resztkę sił, żeby wstać, wyciągnąć czerwoną chustkę i odejść w stronę ba­gien. Robił to jednak lekko, wiedział że nie dostał by się do budynku. Wolał wywołać panikę, oddać część sprzętu obrońcom i sam dać się ubić. To było jedyne racjonalne wyjście.


Cud znikł tak szybko jak się pojawił. Cała załoga znowu posmutniała. Jakiekolwiek nadzieje na opuszczenie ruin w inny sposób niż z czerwoną chustką nie były brane pod uwagę. Wszyscy pozostali na stanowiskach. W powietrzu czuć było nadchodzący szturm. Słońce już dawno zaszło. Jeszcze godzina i zacznie się piekło nocy. Mrok i mgła powoli wylewały się z bagien. Zanim jednak nadeszły, przeciwnik ostatnim tchnieniem miażdżącej siły ruszył na ruiny. Cały impet natarcia upadł znowu na sad. W półmroku nie widać było niczego oprócz ciemnych sylwetek i chmury kulek, unoszącej się przed budynkiem. Z dołu niemożliwe było prawie prowadzenie ognia, jedynie zdesperowany Katzu zasiewał wroga coraz to nowymi seriami, nie pozwalając zbliżyć się do siebie nikomu. Właśnie skończył mu się kolejny magazynek. Wyciągnął go, załadował kulkami jak tylko mógł najszybciej i sięgnął po gaz. Przycisnął go do zaworu. Nic. Litrowa butelka była pusta. Nie miał czym strzelać! Zostało mu tylko stary spring UZI ze stoma kulkami w magazynku. Sięgnął po nie, oparł się o belkę poddasza i czekał na wroga.


Na dole sytuacja była równie krytyczna. Wszyscy walczyli ostatkami. Wróg ich otaczał od łąk i drogi, jedynie wał był czysty, cały czas chroniony przez Gargego. Najgorzej zaś było w sadzie, gdzie znowu obsadzono M60-tke. Ciągły ogień całkowicie uniemożliwił obronę tej strony budynku. – Ściągnijcie ogień na siebie, zdejmę go! – Krzyknął Behem do walczących obok Kępiora i Zubecka. Po chwili gdy kulki przestały odbijać się o jego ścianę wychylił się przez okno. Wyjrzał przymierzył i jednym celnym strzałem ściągnął operatora km-u. Zanim jednak zdążył się schować jego głowę pokryła chmara kulek. Upadł oszołomiony tak silnym ostrzałem. Leżał długo na ziemi, nie mogąc otrząsnąć się z szoku, jaki go spotkał. Całą twarz go piekła, a pęknięty łuk skroniowy krwawił. W końcu wstał, wyciągnął czerwoną chustkę i wyszedł.


Obrońcy jednak się nie poddawali. Choć znów ich ubyło, nie zamierzali dać za wy­graną, teraz każdy bronił drogi i sadu, kanał zostawiając Garemu. Tylko Krzychu cały czas pilnował gardła, nie dopuszczając by ktoś tamtędy spróbował się dostać. Palce silnie zaciskały mu się na pistolecie. Pot strugami spływał po czole, szyi a potem po plecach. Nagle plusk. Krzychu zamarł. Przycelował i trafił dokładnie w głowę wychylającego się przeciw­nika. Potem repetycja i kolejny strzał. Jeszcze dwa. Już czterech wpadło w jego pułapkę. Obrócił się, i wycelował w drugą stronę otworu. Strzał. Drugi. – Ilu was tam jeszcze siedzi? – pomyślał. Potem zauważył jak lufa wysuwa się z ciemności. Zanim zdążył wystrzelić dostał serią prosto w korpus. Teraz przyszła jego kolej. Wyciągnął chustkę, ostatni raz pomachał towarzyszom broni i odszedł.


Zostało ich pięciu. Trzech na dole, Katzu na poddaszu i Gary siedzący w krzakach. Dół bronił się zawzięcie, w czasie gdy Katzu w spokoju czekał na odpowiednią chwile. Wyczekiwał odpowiedniego momentu. Gdy zobaczył że ostatni wszedł do piwnic, jednym susem zeskoczył na dach garażu, mało co nie łamiąc sobie nóg, potem na ziemię i biegiem pobiegł do kanału. Upadł dopiero przy moście. Pomachał Garemu, poczym zbiegł w dół do rzeki. Tam nadał sygnał radiowy. – Tu czujka 3, tu czujka 3. Nie mamcie szans. Uciekajcie na most, tam będzie łatwiej się bronić. – Katzu przyłożył UZI do barku i czekał. – Przyjąłem. Spróbujemy się przebić. – Wolf ledwo wydusił z siebie te słowa, gdy jego AEG zacharczał i przestał strzelać. – Nie mam baterii – krzyknął do reszty. Zza winkla wynurzyła się głowa Kępiora – Ja też nie –. – Wszyscy do głównego korytarza! – zarządził Wolf. Powoli jeden po drugim ewakuowali się do jedynego wyjścia. – Jak wygląda sytuacja? Bo moja bateria padła – po­wiedział Zubeck który dołączył do nich ostatni. Odpowiedzią były blade twarze Kępiora i Wolfa. – Cholera. W takim wypadku wyciągamy krótką. - Problem był w tym, że tylko Wolf miał gazowca, Kępior co prawda posiadał Colta 1911, ale to był zwykły spring, który może nadawał się do pojedynczej walki, ale z tak zmasowanym ogniem AEG-ów nie miał naj­mniejszych sznas. Jeszcze gorzej wyglądała sytuacja Zubkca, który krótkiej nie miał wcale. Stali tak przez chwile, gdy nagle Zubeck biegiem rzucił się do sąsiedniego pokoju. Wrócił po sekundzie, cudem unikając gradu kulek, który wysypał się za nim do pokoju. W ręce trzymał kamizelkę Mikiego. Szybko ją rozpakowali. Była pełna odłamkowych, i świec dymnych. Co najważniejsze była w niej też Elita Mikiego. – Panowie szybka strategia – Wolf rozdawał pirotechnikę. – Rzucamy dymne na drogę i sad, potem wszystkie odłamkowe i rura na most. – Nie musiał dwa razy powtarzać. Jeszcze chwile postali w korytarzu. Potem Wolf i Kępior od­palili świece dymne, rzucili je na drogę i w stronę sadu, następnie wszyscy trzej obrzucili wroga odłamkami i pędem pobiegli na most. Pierwszy biegł Kępior, potem Zubeck, na końcu Wolf. Gdy dobiegali już do krzaków w których siedział Gary, zza wału po drugiej stornie rzeki wyłoniło się kilku zamaskowanych szturmowców. Pierwszego zdążył ściągnąć Gary. Drugi momentalnie trafił Katza, który nie miał najmniejszych szans z jego gazem. Następnie dostał Kępior, który nie zdołał dobrze wycelować. Zubeck unikając kulek rzucił się w śnieg, ale tam dopadł go ogień AEG-ów zbliżających się kanałem. Wolf trafił dwóch na wale i jednego AEG-a przy kanale. Jednak gdy skończyła mu się amunicja, dosięgły go kulki snajpera z sadu.


Gary został sam. Założył snajperkę na plecy i wyciągnął z kabury Sigmę. Załadował na­bój CO2, wsunął magazynek i wybiegł na przeciwników zabezpieczających most. Było ich dwóch. Odruchowo wycelował do przodu, mniej więcej na wysokość ludzkiego korpusu i strzelał. Strzelał aż zamiast kulek z lufy wylatywały tylko resztki gazu Potem tylko biegł w stronę bagien. Biegł, nie odwracając się za siebie. Biegł aż upadł, gdy poczuł na potylicy silny ból wywołany uderzeniem kulki wystrzelonej z gazowego karabinu snajperskiego. Teraz wstał, wyciągnął czerwoną chustkę i wrócił do punktu zbiórki, żeby na drugi dzień znaleźć tego bydlaka który go ustrzelił i osobiście wpakować mu kulkę w sam środek czoła, najlepiej jak tamten zostanie sam, pośród tej całej nieprzeniknionej bieli. Będzie ich tylko dwóch, ale tym razem to Gary będzie lepszy. Jeśli będzie trzeba odmrozi sobie zadek i palce u stóp. Ale ubije wszystkich snajperów z gazami żeby znaleźć tego jednego który nie miał nawet tyle ho­noru żeby nie strzelić uciekającemu, ostatniemu obrońcy w plecy. Z tym natłokiem czarnych myśli przyśpieszył żeby zdążyć jeszcze na ciepłą kolację w obozie.

Komentarze

Najnowsze

Trwa ładowanie...
  • Platynowy partner

    Złoty Partner

  • Srebrni partnerzy

  • Partnerzy taktyczni