Trwa ładowanie...

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

Falkenhorst - anatomia porażki
Falkenhorst - anatomia porażki

Falkenhorst - anatomia porażki

Falkenhorst - anatomia porażki
Falkenhorst - anatomia porażki
Ten artykuł pochodzi ze starszej wersji portalu i jego wyświetlanie (szczególnie zdjęcia) może odbiegać od aktualnych standardów.

Nieraz, jako gracz, bywałem na grach, które można było uznać za nieco mniej udane. Powody takiego stanu rzeczy były zupełnie różne; czasami zawodziła sfera organizacyjna, czasami tło fabularne i zadania nie porywały, a jeszcze innym razem gracze nie umieli znaleźć wspólnego języka. Błędy są jednak zupełnie normalnym elementem dużych oraz tych mniejszych przedsięwzięć, zaś niezadowolone osoby znajdą się zawsze, bo w końcu nie da się dogodzić wszystkim. Niemniej, zawsze znajdą się też zwolennicy danego przedsięwzięcia, którzy mimo głosu malkontentów uznają dany event za warty czasu i pieniędzy. Co zatem trzeba zrobić, by wszyscy, niczym jedno ciało, okrzyknęli grę katastrofą? Opisując grę Falkenhorst: Conquest of Zadar, postaram się, wraz z innymi członkami załogi portalu Wmasg.pl odpowiedzieć jak najdokładniej na postawione pytanie...

Zlot, sim, manewry czy też po prostu gra Falkenhorst od początku była mocno reklamowana. Ludzi przyciągały obietnice setek graczy z całego starego kontynentu, możliwość wczucia się w klimat regularnej (i nie tylko) wojny dwu zwaśnionych narodów (Galdanii oraz Tangau), a także wiele innych mniejszych i większych punktów planu zabawy, która zdawała się aspirować do niemal tytułu pogromcy Combat Alert czy międzynarodowego Border War. Nie dziwne, że i ja postanowiłem, wraz z całą moją grupą, wybrać się na to wydarzenie. Zarówno jako gracz, jak i czujny redaktor WMASG. Jako, że mieszkam w Gdańsku, odbyłem ponad 500-kilometrową podróż do malowniczej Złotoryi. Zakwaterowanie załatwiliśmy we własnym zakresie zatrzymując się w schronisku młodzieżowym "Zacisze", które okazało się cudownym miejscem.

 

Przyjazd

Na miejsce przyjechaliśmy z 24 godzinnym wyprzedzeniem, by załapać się na zapowiedzianą na forum gry, wcześniejszą rejestrację, która miała nam zagwarantować ominięcie kolejek, jakich spodziewano się w pierwszym dniu zabawy (gra zaczynała się 27.03, a koniec zapowiadano na 29.03). Jakie było nasze zdziwienie, gdy o godzinie 20:15 zajechaliśmy na miejsce rejestracji, a zarazem obozu Galdanii, a jedyne co zastaliśmy to... trzy ToiToi`e, nieoznakowany teren, na którym stały trzy czy też cztery namioty o zupełnie cywilnym wyglądzie oraz masę chaosu. Nikt nic nie wiedział, brakowało wyznaczonych miejsc parkingowych, a sztab Galdanii, do którego udaliśmy się po konsultacji z innymi zdezorientowanymi graczami okazał się równie pomocny co rzęsisty deszcz, który towarzyszył nam – z przerwami – przez cały pobyt na terenie gry. Telefony do organizatora nie zdały się na nic, bowiem ten po prostu nie odbierał połączeń. Spakowaliśmy się i wróciliśmy do ciepłego schroniska z nieco kwaśnymi minami.

 

Rejestracja

Następnego poranka, po zebraniu sprzętu, posileniu się i dotarciu na teren gry przywitał nas... prawie identyczny stan rzeczy. Dwiema różnicami była trójka osobników stojących w błocie,  przy zamontowanym na trójnogu chronografie oraz nieco większa ilość graczy i namiotów. Niestety, nijak nie przypominało to zorganizowanego obozu wojskowego, który nieraz spotykaliśmy na grach o znacznie mniejszym zasięgu i rozgłosie. Liczba graczy także zdawała się znacznie mniejsza niż zapowiadana. Po zaparkowaniu na pobliskiej ulicy (niestety, nie było mowy o parkingu; samochody stały na poboczu blokując tym samym część uczęszczanej przez mieszkańców rejonu drogi), wypakowaliśmy sprzęt, namiot wojskowy i udaliśmy się do stanowiska pomiaru mocy replik. Tam też okazało się, że organizator spełnił choć jedną z obietnic: spotkaliśmy pierwszych gości zza granicy, grupę z Niemiec. Niestety, nie była to ostatnia grupa z innego państwa.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Szybko przestrzelaliśmy naszą broń, a osoby, którym pomiary wyznaczono, oznaczyły ją za pomocą – uwaga – taśmy izolacyjnej w trzech łatwo dostępnych kolorach. Czerwonym dla najmocniejszych replik (460-614fps), żółtym (380-460fps) dla tych troszkę słabszych oraz zielonym, którym obklejano najsłabsze (poniżej 380fps). Nikt nie wymagał od nas skręcania hop up'u na "zero", taśmę naklejano "na szybko", a co najciekawsze doszły nas informacje, że jeśli przeszkadza nam jaskrawy kolor oznaczeń... możemy je potraktować farbami maskującymi! Ciekawe podejście do kwestii zabezpieczenia. Jak się później okazało, zbędne. Repliki pistoletów i innych wynalazków określanych jako broń boczna, nie były chronowane.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Po "schronowaniu" replik wypadało się zarejestrować, ale gdzie? No właśnie. Kolejna warta uwagi kwestia, bo punktu rejestracji nie było. Zdecydowaliśmy, że zanim takowy zostanie przygotowany (tu muszę nadmienić, że nikt nie wiedział kiedy, gdzie i w jakiej formie) rozbijemy nasz kawałek obozu. Po tym zapoznaliśmy się z dowódcą kompanii Echo czyli sił LRRP Galdanii - Izzim, który okazał się świetnym człowiekiem. Dowódca przedstawił nam wykaz zadań, które wydawały się przygotowane w sposób niejako simowy, bowiem zakładały obsadzenie pewnych punktów i obserwację bez nawiązywania kontaktów. Jednocześnie pozwolono nam działać wedle własnych procedur, co zaliczam na plus, bo przecież każda grupa ma swoje systemy działania w różnych sytuacjach i bez sensu jest je zmieniać nagle, "na kolanie". Po otrzymaniu zadań zdecydowaliśmy się wznowić poszukiwania punktu rejestracji, jednak na próżno, bo takiego nadal nie było (miało to miejsce półtora godziny po planowym rozpoczęciu rejestracji graczy). Obeszliśmy więc obóz, który w dalszym ciągu świecił pustkami i wydawał się mocno otwarty dla ludności cywilnej, która darzyła go dużym zainteresowaniem. Po pewnym czasie na teren gry zajechał biały, nieoznakowany bus, otworzyły się jego boczne suwane drzwi i tak rozpoczęła się rejestracja graczy...

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Wyglądało to nieco komicznie i przywodziło na myśl czasy PRLu, kiedy to stało się w kolejkach po sprzedawane "z paki" ziemniaki. Stanęliśmy w kolejce, która okazała się dłuższa niż się tego spodziewaliśmy i po około 40 minutach udało nam się "zarejestrować". Cudzysłów ma tu wielkie znaczenie, bowiem rejestracja wyglądała następująco: jeden z organizatorów prosił o imię i nazwisko, podsuwał regulamin gry do podpisania i wydawał pakiet uczestnika, o którym więcej za chwilę. Od razu w głowie pojawiło się pytanie, po co były nam kody wysyłane via email po opłaceniu gry, po co te wszystkie hasła i "niby zabezpieczenia" itd. Nikt nawet nie prosił nas o dowód osobisty, a lista graczy powstawała na bieżąco na pustej kartce A4. Pokuszę się o stwierdzenie, że bez większego problemu można było wejść na teren gry oraz do gry nie uiszczając jakiejkolwiek opłaty. Nie otrzymaliśmy nawet identyfikatora gracza. Nie mówię tu o oznaczeniu na ramieniu czy podobnym systemie, bo tego z założenia nie miało być (bo po co – miało byś jak na simie), mówię o jakimś ID card czy czymś na kształt karty z informacją, że mam prawo uczestniczyć w grze.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Przejdźmy jednak do "złotego pakietu uczestnika", który zachwycił nas tak jak całokształt organizacji do tamtej pory. W pakiecie tym znajdowała się mapa bez poziomic czy jakichś lepiej wykonanych oznaczeń, w formacie A4, która na rewersie posiadała nadrukowany regulamin gry. Mapa była zalaminowana. Kolejnym elementem był kupon na jeden ciepły posiłek pobierany w punkcie gastronomicznym, a ostatnim była świeca dymna warta w porywie 5 zł, w losowo wybranym kolorze. Świece te miały nawet do czegoś służyć. Szkoda, że nie posłużyły.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Falkenhorst - anatomia porażki

Po skomplikowanej i świetnie skoordynowanej rejestracji i pomiarach udaliśmy się do "stołówki". Stołówkę obsługiwała miła pani, która starała się jak mogła, by namiot nie oleciał od podmuchów silnego wiatru. Zwróćcie uwagę na to, że nie napisałem nic o naszywce, który miała dostać każdy z graczy. To dlatego, że nikt ich w trakcie rejestracji nie dostał, a w zamian zapewniono nas, że za jakiś czas "dojadą" i każdy będzie miał to co mu się należy. Pobraliśmy co było i udaliśmy się pod namiot sztabu, by sprawdzić, czy w ogóle odbywa się tam jakaś odprawa strony. Odprawa się nie odbyła. To znaczy, odbyła się, ale nie dla LRRP, a jedynie dla regularsów i specjalsów. My, gdyby nie życzliwość innych graczy, nie poznalibyśmy nawet haseł i odzewów (tzn. nasze hasła i odzewy podał nam niezawodny Izzy). Tak, celowo napisał w liczbie mnogiej, bo każda część armii Galdanii miała swój system rozróżniania swoich od obcych. I tak poznaliśmy trzy różne hasła i odzewy. Dało się zauważyć, że brak tu koordynacji dowodzenia. A może po prostu dowodzenie starało się zrównać poziom z dotychczasową organizacją?  

 

Główny punkt programu

Po przebrnięciu morza kłopotów, które nie powinny mieć miejsca zdecydowaliśmy się wyjść w pole by obstawić wyznaczony naszej grupie punkt. Zwróćcie uwagę na słowo "wyjść". Organizator obiecał pojazdy, jednak jedynym pojazdem o militarnym charakterze był Land Rover jednej z przyjezdnych grup. Pojazd nie brał udziału w grze. Innych nie uświadczyliśmy. Gra miała jednak trwać 48 godzin, więc w tamtym momencie, posiadając nadzieję na fajną rozgrywkę, ufaliśmy, że pojazdy jeszcze się zjawią (może wjadą w sam środek akcji przy serii wybuchów i w chmurach dymu?). Na odprawie regularsów otrzymaliśmy info o zakazie użytkowania wszelkich pojazdów na terenie lasów (z drogami włącznie).

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Wyjście przebiegło szybko, a sam teren rozgrywki okazał się... dosyć niewielki, biorąc pod uwagę przewidywaną liczbę uczestników walki o prowincję Zadar (ponoć organizator zmniejszył teren działań przed rozpoczęciem gry). Nic to. Kawałek marszu po asfaltowej drodze, przebiegającej przez sam środek terenu gry (dosłownie) zszedł nam szybko, a fakt, że minęliśmy przy tym całe siły armii regularnej i SF tylko dodał nam otuchy, bowiem taka ilość "wojsk" prezentowała się imponująco (nie było to absolutnie 200 czy 300 osób, raczej coś ok. 120). Kiedy weszliśmy w las szybko okazało się, że nie jest to miejsce jak inne, które do tej pory zwiedzaliśmy w trakcie simów czy zlotów.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Oczarował nas klimat kojarzący się z górskimi szlakami. Głazy, wąskie ścieżki i mocne spadki terenu tylko motywowały do dalszego marszu. Nie dziwi wcale, że teren objęto programem ochrony "Natura 2000", który chyba nie do końca dopuszczał organizację tu tak dużych zlotów. Niemniej, po 20 minutach marszu dotarliśmy do punktu określanego jako Obserwatorium, znajdującego się na szczycie jednego ze wzgórz. W owym punkcie zastaliśmy wielki stalowy krzyż, który – na co wskazywał opis na tablicy informacyjnej – w czasach wojny stacjonującym tam oddziałom służył za antenę. Organizator wykorzystał go w podobny sposób. Dodatkowo, kilka par drzew w bezpośrednim sąsiedztwie krzyża zostało obciągniętych czarną folią (tzw. streczem). Tak miały wyglądać wszystkie "miasta" na terenie rozgrywki. Miasta duchów, zupełnie opuszczone; nie było tu mowy o cywilach rodem z Misji Afganistan, która okazała się kolejną grą, bijącą Falkenhorst na głowę. Folia zwisała miejscami bezładnie, szpary pomiędzy kolejnymi pasami nie wyglądały najlepiej, a wykonanie zdawało się być realizowane na szybko i bez konkretnego pomysłu. 

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Falkenhorst - anatomia porażki

Po jakimś czasie spędzonym na obserwacji punktu (mieliśmy go obserwować do godziny 20:00) pojawił się pierwszy wrogi kontakt i w dość mozolny sposób wszystko zaczęło się rozkręcać. Wykrzyczeliśmy całą kanonadę haseł, ale nic to nie dało. Najpierw zaatakował nas niewielki oddział, który odparliśmy, potem dołączyły do niego znaczne siły i tym już nie daliśmy rady. Chwilę po wycofaniu się z punkty naszych pozostających przy "życiu" operatorów, na wzgórzu pojawiły się wszystkie nasze siły: regularsi, specjalsi i dwa patrole LRRP. Rozpętała się regularna wojna, co – muszę przyznać – robiło wrażenie! Nie będę opisywał przebiegu bitwy, jednak powiem, że dawno nie spotkałem się z tak uczciwą grupą graczy. Uczciwą i grającą według zasad fair play. Medycy naprawdę starali się pomagać, dowódcy mieli pełne ręce roboty, a gracze osłaniali się wzajemnie prąc naprzód czy też cofając się w zależności od rozkazu. Niestety, jako osoby wyeliminowane z gry, opuściliśmy ten swoisty plac zabaw i udaliśmy się do obozu mijając po drodze jedno z trzech miast - kolejne pasy folii rozciągniętych niechlujnie między drzewami.

 

Resp

Obóz Galdanii, zgodnie z oczekiwaniami okazał się miejscem mocno wyludnionym i absolutnie pozbawionym militarnego klimatu. Sztab nie wiedział co z nami robić, więc kazano nam po prostu siedzieć i czekać na powrót do rozgrywki, który według zasad miał trwać trzy godziny. Udało się nam także wywalczyć należne nam naszywki, wykonane całkiem fajnie przez CombatID. Dobrze, że tak szybko się po nie zgłosiliśmy, bo nie dla wszystkich starczyło! Po około czterdziestu minutach podszedł do nas organizator (widzieliśmy go wtedy po raz drugi) i oznajmił, że żyjemy i... możemy robić co tam chcemy. Najlepiej gdzieś iść. Zaskoczyło nas tak luźne podejście do tematu sił stacjonujących w bazie. Simy, na których bywamy dosyć często przyzwyczaiły nas do musztry i ciągłego napięcia, zaś to co tu zastaliśmy było po prostu tego zaprzeczeniem.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Falkenhorst - anatomia porażki

Pierwszy raz też mieliśmy okazję dłużej porozmawiać z ludźmi ze sztabu, którzy niestety nie zrobili na nas dobrego wrażenia. W ich namiocie, mimo wzorowej organizacji miejsca także nie znaleźliśmy odpowiedzi na wiele pytań. Nie tych organizacyjnych, ale tych związanych z samą fabułą. Najczęstszymi odpowiedziami sztabu Galdanii w naszym kierunku były "nie teraz!" i "nie wiemy, przyjdźcie później". Rozumiem, że chłopaki starali się stawać na głowie by zardzewiałe, sypiące się tryby tego zlotu wykonały jeszcze choć pół obrotu, ale takim podejściem do graczy tylko dopełniali czary goryczy. Nie wymagaliśmy wielkiej obszernej wiedzy, wymagaliśmy trochę dowódczej charyzmy, której nie brakowało dowódcom kompanii (Grey, Jarek M i Izzy). Jak się okazało po wszystkim, działanie było celowe, ale jego wykonanie było dosyć specyficzne. Wyszliśmy w pole tylko po to, by przespacerować się kawałek, bowiem nie napotkaliśmy sił wroga, a zmrok opadający na dosyć trudny teren, zabił grę. Około godziny 20:00 wszystko zamarło.

 

Noc

W terenie były tylko minimalne siły wyposażonych w noktowizory graczy. Graczy, którzy raczej spacerowali, bo nie było co liczyć na kontakty. Zastanawiało nas dlaczego wróg nie stara się przechylić szali na swoją korzyść. Wróciliśmy więc do obozu i idąc za przykładem innych rozpaliliśmy niewielkie ognisko. Wtedy też zauważyliśmy, że gro grup porzuciła nadzieję na sima i oddaje się świętowaniu ciągu zwycięstw nad Tangau, choć większość ekip regularsów jednak nie miała czego świętować, bo pomimo zdobycia 3 miast i spędzenia 6 godzin w terenie, nie mięli kontaktów z wrogiem.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Nie poszliśmy w ich ślady nieco zbici z tropu takim przebiegiem całego wydarzenia, które kosztowało nas wiele czasu i pieniędzy. Otuchy nie dodała para organizatorów, która obchodząc obóz wypytywała graczy o odczucia. Nas też. Jednak na pytania o fabułę, pojazdy czy kilka pomniejszych kwestii nie byli w stanie odpowiedzieć zrzucając część odpowiedzialności na niewinny sztab. Rozmowa nie była zatem owocna. Ani trochę. Około 23:00 udaliśmy się na spoczynek we własnym namiocie, w którym to prawie zamarzliśmy (to akurat z winy własnej).

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Po odpoczynku i posileniu się niezawodnym pakietem MRE (niestety punkt gastronomiczny wyglądał na opuszczony i tu punkt dla wymienionego wcześniej Combat Alert, podczas którego zjeść coś na ciepło można było nawet w środku nocy) wyszliśmy w pole planując trasę, która miała przebiegać przez punkt Obserwatorium, jedno z miast i... dalej gdzie nas nogi poniosą. Zauważyliśmy, wychodząc z obozu, że swój namiot rozkłada SpecShop. Gdy wróciliśmy z pola, namiot już składano. Wcale nas to nie zdziwiło. W punkcie "O" spotkaliśmy znaną nam grupę Marines i kolejną grupę gości z za granicy – tym razem ze Słowacji. Ich miny nie wróżyły dobrze opinii o Polskich grach ASG. Już wtedy nas to zabolało.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Po rozmowie z dowódcą jednostki regularsów, skontaktowaliśmy się z naszym przełożonym po czym wybraliśmy się do kolejnego miasta, które było nam jeszcze nieznane. Po drodze zaskoczył nas dosyć mocny wybuch, więc przyspieszyliśmy marszu by wejść w sam środek kolejnej znacznej batalii.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Gracze leżeli na drodze (ranni) opatrywani przez medyków, inni flankowali, dym z granatów i świec gryzł w oczy, ale nie przeszkodziło nam to w podjęciu ofensywy na wycofujące się i przetrzebione przez oddziały Greya siły wroga. Zasłaniając dymem rannych i pozwalając naszemu medykowi pracować odparliśmy resztkę szturmu i po krótkim, bezowocnym pościgu powróciliśmy na drogę, na której spotkaliśmy jeden z oddziałów LRRP, zaangażowany w inne zadanie. Zdecydowaliśmy się kontynuować podróż do pobliskiego foliowego miasta wraz z częścią regularnej armii i już po 100 metrach, które przeszliśmy, napadł na nas wróg sprytnie zasadzony na jednym ze zboczy. Niestety, kilku nieprzyjaciół nie miało szans z burzą kulek, która spadła na nich z naszej strony wraz z granatami odłamkowymi. I w tedy zauważyliśmy, że jest ich po prostu strasznie mało.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Czy na prawdę organizator nie zadbał nawet o tak podstawową kwestię jak balans sił? Jeden z graczy strony przeciwnej podał nam informację wedle której zostało ich około 30 - 40 osób. Część naszych graczy też już nie operowała, ale siły którymi dysponowaliśmy i tak przewyższały tę liczbę co najmniej dwukrotnie. Udaliśmy się do zdobytego i utrzymywanego przez nasze jednostki punktu, po czym powróciliśmy na punkt obserwacyjny. Tam stacjonowaliśmy przez ponad dwie godziny i natknęliśmy się na kolejny duży zgrzyt. W pewnym momencie wprost przed nami... pojawiła się kobieta w cywilnych ubraniach z dużym psem. Abyśmy się dobrze zrozumieli, za kwotę blisko 200 zł spodziewałem się, że teren będzie zamknięty lub chociaż dobrze oznakowany! Obiecywano nam sędziów, którzy będą krążyli po terenie rozgrywki, a taka osoba byłaby w tej chwili na wagę złota.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Mimo wspaniałych graczy i terenu, zbyt długi czas w bezczynności i brak sensownych komunikatów ze strony sztabu zabił w nas (i nie tylko w nas) ducha walki.  Zdecydowaliśmy się zejść z pola gry i po odmeldowaniu się udać się na jakiś obiad. Schodząc z pola spotkaliśmy kolejnych cywilów, tylko częściowo uświadomionych o mających miejsce manewrach.

 

Koniec gry

Po zameldowaniu w namiocie sztabu i rozmowach z pozostałymi graczami podjęliśmy niespodziewaną i nieco smutną decyzję o opuszczeniu terenu gry i powrocie do domu. Kolejna noc pod namiotem, bezsensowne bytowanie w polu czy na terenie bazy skutecznie nas zniechęciła. Widok pakujących się kolegów z innych grup nie dodawał chęci. Widzieliśmy też mocno zawiedzionych ludzi z innych krajów. Tych było nam najbardziej żal. Obiecano im kolejnego wielkiego sima, a dostali słabo przygotowana strzelankę w genialnym towarzystwie. Towarzystwo to jednak za mało, bo takie gry, a nawet zdecydowanie lepiej przygotowane odbywają się w obrębie lokalnych środowisk. Mamy nadzieję, że koledzy z poza granic nie postawią kreski na całym Polskim airsofcie i dadzą szansę tym fajnym, sprawdzonym grom, choć niesmak na pewno pozostanie na długo.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Jedynym czego nie zobaczyliśmy był organizator. Ten ulotnił się niczym widmo pozostawiając po sobie jedynie wiele negatywnych emocji i atakowany przez graczy sztab, który jak się okazało, po kontaktach ze sztabem strony przeciwnej starał się nas jak najbardziej opóźniać i celowo podawał zdawkowe informację, by przeciwnik miał szansę chociaż na chwilę się podnieść. Nie udało się jednak, za co wina nie powinna spaść na nich. Gra trwała dla nas 23 godziny. Kosztowała każdego z nas z grupy Dziki Oddział (bo z tej Gdańskiej grupy "pochodzę") ponad 500 zł.   

 

Posłowie

Po tym nacechowanym negatywnymi odczuciami opisie, nasuwa się pytanie zadane na początku: co się stało? Złośliwi powiedzieliby, że "stał się organizator". My nie jesteśmy złośliwi i powiemy, że raczej "organizacja" będzie tu lepszym słowem kluczowym. Zabrakło wszystkiego, oprócz genialnej grupy ludzi, którzy sami starali się wykonać pracę, za którą zapłacili. Zabrakło pokory i prób naprawiania na bieżąco pojawiających się problemów. Zabrakło chęci i charyzmy, a ciągłe zrzucanie winy na sztaby (!), firmy podwykonawców (!!) i w końcu nawet graczy (!!!) tylko  dopełniało działa zniszczenia. Rozmowa z organizatorem, którą zainteresowani już najpewniej widzieli, a którą można znaleźć na YT, nie daje wielkich nadziei na pokojowe rozwiązanie sprawy. Na szczęście organizatorzy tego wydarzenia szybko nie wyjdą z kolejną inicjatywą, o co na pewno zadba wiele osób.

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Falkenhorst - anatomia porażki

Cieszy fakt, że nie tylko Falkenhorstem człowiek żyje. Mamy przed sobą masę dobrych simów, organizowanych przez sprawdzone grupy, mamy Combat Alert dla osób lubiących wybuchy i ciężki sprzęt, jest Misja Afganistan z elementami LARPa, która pozwoli poczuć klimat misji oraz wiele innych zasługujących na - zawiedzione w wypadku opisywanego tworu – zaufanie, gier simów i zlotów. Na tych zlotach też się pojawimy, opiszemy dla was nasze wrażenia. 

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

Gwoli wyjaśnienia tego co dzieje się obecnie z wszelkimi zarzutami do organizatorów gry Falkenhorst, zapraszamy do dyskusji w temacie na naszym forum oraz do odwiedzin forum dedykowanego (www.falkenreturn.fora.pl) i grupy na portalu Facebook o wymownej nazwie "Fuckhorst". Trzymamy rękę na pulsie i gdyby miały miejsce jakieś znaczące zwroty akcji, będziemy na bieżąco o nich informować.  

 

Falkenhorst - anatomia porażki

Falkenhorst - anatomia porażki

Falkenhorst - anatomia porażki

Kończąc opis tego przestępstwa przeciw organizacji podsumuję wszystko słowami mojego kolegi: "Falkenhorst to gra, na którą jedzie się raz w życiu". Myślę, że rozumiecie przesłanie.

DobryDobrodziej

 

Falkenhorst - anatomia porażki

 

 

Linki

Obszerna dyskusja na Forum WMASG

Forum uczestników Falkenhorst

 

Komentarze

Najnowsze

Trwa ładowanie...
  • Platynowy partner

    Złoty Partner

  • Srebrni partnerzy

  • Partnerzy taktyczni