Border War 9 - The Dogs of War
Wprowadzenie
Niniejszy tekst jest sprawozdaniem z 9 edycji imprezy airsoftowej Border War, która odbyła się w dniach 7-9 kwietnia 2017 w miejscowości Bela pod Bezdezem w Czechach. W tym roku nazwa kodową imprezy było The Dogs of War.
W plebiscycie Airsoft Player Choice Awards, w kategorii "Najlepsza impreza 500+ uczestników", Border War otrzymało 5 nagród. Dla tych, którzy nigdy nie słyszeli o tej imprezie, zapraszam na oficjalną stronę Border Wars
W tegorocznej edycji miało wziąć udział ponad 2500 uczestników. Po raz piąty wziąłem udział w tym evencie, zawsze jako członek nielegalnych oddziałów militarnych działających przeciwko reżimowi państwa. Jakoś tak lepiej odnajduję się w roli terrorysty, partyzanta lub innego nieformalnego bojownika, niż jako trep w oddziałach regularnego wojska. Podczas gdy dla oddziałów rządowych nazwa zawsze była jednakowa: Tactical Force 26, w skrócie T.F. lub TF26, to z roku na rok nazwa przeciwników w maskowaniach leśnych, z malowanymi twarzami, ulegała zmianie: Militia, Sela, Guerillas, Red Scorpions, a obecnie Armed Forces of Lindiwe (A.F.L.). Zmieniały się również klimaty w jakich utrzymywano charakter imprezy, larpową wioskę i questy – od typowo islamskich, przez kulturę azjatycką, aż po kowbojsko-indiańskie czy afrykańskie. Na przełomie kilku lat, w grze spotkać można było również frakcje kontraktorów, kartele narkotykowe, handlarzy broni, a w tym roku pojawiły się siły ONZ.
Jeśli chodzi o samą organizację tak dużej imprezy, to w zasadzie od lat jest z grubsza biorąc jednakowa i stoi ona na bardzo wysokim poziomie. Organizacja samego zaplecza technicznego, medycznego, sanitarnego oraz proces rejestracji po przyjeździe zostały opisane szczegółowo w sprawozdaniach z poprzednich edycji: Border War 7
Chronowanie replik, formularze, opaski i odbiór dokumentów ingamowych (mapy, naklejki, waluta, quest) są niemal dokładnie takie same jak w latach poprzednich. Tak, że nie ma większego sensu powielanie opisów, skupię się raczej na opisie ewentualnych zmian i różnic.
Offgame
Strefa Offgame mieści się niezmiennie na terenie toru motocrossowego firmy Bela Motorland, gdzie rozkładane są pawilony i stoiska, mieszczące poza punktami rejestracji, szereg sklepów (Valken, Airsoftpro, 365+) i stoisk z naszywkami, akcesoriami ASG oraz uwaga: z pamiątkowym piwem.
Nie zabrakło stoiska naszych chłopaków z Gunfire, którzy przywieźli ze sobą sporo ciekawych klamotów i replik. Niestety, na mocy umowy z organizatorem, nadal mają zakaz handlu i tylko wystawiają rzeczy, a szkoda, bo pełne rękawice, których posiadali szeroką ofertę, zapewne schodziły by jak świeże bułeczki. Niemniej jednak, Panowie byli twardzi, wspomagani firmowymi energetykami, przez 3 dni dzielnie rozmawiali z uczestnikami eventu, udzielali informacji o asortymencie sklepu, rozdawali ulotki i drobne upominki (smycze, naszywki itp.) oraz umożliwiali „pomacanie” najnowszych replik, m.in. E&L oraz LCT.
W tym roku, z uwagi na dużą liczbę uczestników, Offgame był rozszerzony. Dużo większy obszar terenu został wydzielony na parkingi. W poprzednich latach, charakterystyczna brama stanowiła wejście na teren gry (dwaj ochroniarze sprawdzali tam posiadanie opaski uczestnika), natomiast w tym roku parkingi ciągnęły się prawą stroną ponad 150 m w głąb terenu gry i w zasadzie kończyły około 100 m przed larpową wioską.
Sama rozgrywka toczy na terenach byłego poligonu pobliskiej jednostki wojskowej. Z gry wyłączony jest teren, na którym znajdują się zabudowania wspomnianej jednostki wojskowej, oraz obszar parku krajobrazowego (na którym, przed utworzeniem parku, do edycji BW6 włącznie, toczyła się gra).
Bazy stron konfliktu, choć nie posiadały ogrodzeń, wyposażone zostały w:
- szlabany;
- namioty dowodzenia;
- namioty cateringowe;
- zbiorniki z wodą pitną;
- kontenery na śmieci;
- taktyczne punkty defensywno-sanitarne, czyli Toi-Toi.
Również na punktach FOB oraz w wiosce, można było skorzystać z cateringu lub podumać w Toyu.
Tradycyjnie już, baza Task Force znajdowała się dosłownie o rzut beretem od strefy Offgame, czyli o szerokość lądowiska dla helikopterów, natomiast baza A.F.L. umiejscowiona była tak jak w poprzednich 2 edycjach, w górnej, prawej części mapy, przy górnym skrzyżowaniu, czyli w odległości około 3 km od OFFgame. Larpowa wioska, cofnięta została o ok. 100 m od miejsca poprzedniej lokalizacji, bliżej Offgame i parkingów. Lokalizacje punktów FOB pozostały niezmienione.
Dzień 1
Zgodnie z harmonogramem, w piątek o godz. 11:30 w bazach sił T.F. oraz A.F.L odbyły się tradycyjne apele (na które również tradycyjnie, zdążyła tylko połowa uczestników) i odprawy. Nie zabrakło ciekawych i śmiesznych charakteryzacji, a ponadto, siły A.F.L miały w swoich szeregach prawdziwego, szkockiego kobziarza.
O 12:00 rozpoczęła się rozgrywka, mająca trwać nieprzerwanie przez 48 godzin.
Z Polaków biorących udział w rozgrywce po stronie A.F.L. sformowano kompanię W (Whiskey), w sile 4 plutonów (ok. 110 osób), którą dowodził Pit. Część kompanii stanowili zaprzyjaźnieni gracze z Izraela, natomiast przydzielonych wcześniej Czechów przeniesiono do innej kompanii. Na cześć chwilowego sojuszu, kolega Boss stworzył pamiątkową naszywkę:
Ciągłe opady deszczu, w sumie nieintensywne, ale uciążliwe i ograniczające widoczność, uniemożliwiły użycie helikopterów. Chmury były tak nisko, że zasłaniały zamek na pobliskiej górze. Zabrakło więc desantów powietrznych oraz dźwięku rotorów, co moim zdaniem jest ważnym i charakterystycznym elementem eventu – uczucie wibrującego żołądka, gdy podczas patrolu, kilkanaście metrów nad nami przelatuje helikopter jest niezapomniane. Również profesjonalne drony prezentowane przez firmę Robodrone, musiały czekać uziemione w namiotach.
Zwykle event odbywał się w ostatnim tygodniu kwietnia, np. 24-27, jednak tegoroczna edycja wypadła wcześniej z racji terminów świąt wielkanocnych oraz obostrzeń związanych z rozpoczęciem okresu lęgowego ptaków – takie informacje uzyskaliśmy od jednego z organizatorów w obozie A.F.L. Niby 2 tygodnie nie powinny robić wielkiej różnicy, jednak w praktyce zrobiły – uczestnicy poprzednich edycji, przyzwyczajeni raczej do ciepłych, nierzadko upalnych, suchych, wiosennych dni, zieloniutkiej trawy oraz zagajników pełnych liści i kwiatów, w tym roku zastali rozmokły grunt, a zamiast liści – drobne pąki. Drogi gruntowe rozjeżdżone przez sprzęt do wycinki drzew, ogołocone połacie lasu i sterty poskładanego drzewa również nie były tym, czego spodziewali się stali bywalcy imprezy. Efekt spotęgowały niskie temperatury oraz kilkudniowe opady deszczu – padało w sumie przez większość czwartku i przez cały piątek. Drogi w i tak fatalnym stanie, zamieniły się w bajorka
i grzęzawiska.
Co ciekawe, organizatorzy i medycy byli w sumie zadowoleni z takiej a nie innej pogody, bo zanotowano tylko kilka przypadków wyziębienia i lekkiej hipotermii, zamiast zwyczajowych kilkudziesięciu stanów udarowych. O ile w poprzednich edycjach, na drogach pomiędzy głównymi punktami gry niemal co chwilę napotykało się w grze na konwoje złożone z terenówek, półciężarówek, quadów i wszelkich innych wynalazków stworzonych przez uczestników, o tyle w tym roku wyjeżdżać odważyli się jedynie kierowcy najcięższych pojazdów – w tym organizatorzy oraz terenowa karetka. Mniejsze pojazdy oraz takie pozbawione napędu 4x4, pozostały w bazach, lub pojawiały się jedynie na drogach utwardzonych lub przecinkach leśnych, zwykle na małych obszarach odciętych od siebie.
Sporą atrakcję stanowił czeski transporter opancerzony Boxer, po raz trzeci biorący udział w evencie.Tym razem poza defilowaniem na Offgame, jeździł również w terenie gry, nie było niestety możliwości by przejechać się wewnątrz lub na pancerzu.
Ogólnie piątkową rozgrywkę w najlepszym przypadku można określić jako niemrawą. Siły T.F.26 rozsypały się głównie wokół swojej bazy, zajęły wioskę i wyprawiły konwój na wschód od jednostki wojskowej. A.F.L również logicznie starało się zabezpieczyć tereny przyległe do bazy oraz wysłało pewne siły w pobliże wioski. Może mało to dynamiczne, ale pamiętać trzeba że scenariusz przewidziano na 48 h i na około 2000 uczestników, więc ciężko się spodziewać szturmowania bazy przeciwnika na „dzień dobry”.
Pierwsze zadanie dla Whiskey, w godzinach 12:00 – 16:00, również dosyć tradycyjnie: 4 – godzinna warta wokół obozu. Kolejnym rozkazem był wymarsz o godz. 17:00, w celu zbadania i zabezpieczenia terenów na południowy wschód od bazy. Powrót około 21:00 i nocne działania dla chętnych, a noc była deszczowa i zimna. Nad ranem w sobotę, pomiędzy 6:00 a 8:00, część kompanii Whiskey wytypowano do obrony perymetru bazy.
Ludzie wyszli w teren, bo przecież trzeba być „twardym lancknechtem, a nie mientkom nindżom”, ale potyczki bywały mało spektakularne i na niewielką skalę. Ścierały się raczej plutony niż całe kompanie. Fakt, że obie strony nosiły na sobie pałatki, celty i wszelkie inne przeciwdeszczowe wynalazki z kapturami, które niezależnie od pierwotnego koloru ciemniały od wody, sprawiał pewne zamieszanie w rozpoznawaniu wroga.
Spora cześć graczy okupowała LARPową wioskę murzyńską, gdzie można było wykonać indywidualne questy – nauczyć się lokalnej sztuki walki, postrzelać z prawdziwej dmuchawki, zdobyć umiejętności tropiciela, zakupić podobiznę lokalnego bożka, ugotować zupę ze świni i marchewki, uzdrowić się lub wyrwać zęba i różne inne (nie wiem o co chodziło w queście bez spodni, bałem się pytać).
Wioska była ochraniana przez kontraktorów z Bishop Security Ltd. PMC, których sporą cześć stanowili gracze z Polski. Patrolowali oni teren przyległy oraz posiadali posterunki z zasiekami na drodze do wioski. Przy wejściu należało obowiązkowo wyjąc magazynki z replik. Dostępu do wioski broniła również zdezaktywowana, czeska haubica polowa m30:
Którą wprawni "obsługanci" mogli celować i napędzić stracha:
Natomiast siły ONZ z pobliskiej bazy pilnowały porządku:
a przynajmniej się starały, z różnym skutkiem…
Na północ od wioski, znajdowały się cztery bunkry wykonane z blachy. Stanowiły one wysunięty posterunek sił T.F. i tym samym obiekt wielu starć.
Nie udało mi się niestety, wejść do bazy sił Task Force, w celu wykonania zdjęć i przeprowadzenia wywiadów. Pomimo aparatu i odblaskowej kamizelki, nie wiedzieć czemu, mój wygląd nie budził zaufania wartowników.
Dzień 2
Sobotni poranek, pomimo że chłodny oraz dosyć rześki, okazał się jednak przede wszystkim słoneczny i bez opadów. Wszystko wokół schło i parowało, no może poza zabagnioną drogą główną w bazie A.F.L. oraz przemoczonymi dzień wcześniej mundurami. Toi-Toie opróżnione i wyczyszczone przez lokalną firmę, również miały spory wpływ na polepszenie morale. Wiatr rozwiał chmury, znów było widać charakterystyczny już dla imprezy zamek.
Do gry w końcu dołączyły dwa helikoptery oraz drony, wyruszyło w bój dużo więcej pojazdów. Po wyjściu w teren zewsząd słychać było na zmianę: bębnienie i krzywi w wiosce, warkot silników pojazdów lub rotorów śmigłowca, odgłosy strzelania z replik. Krótko mówiąc – impreza w końcu zaczęła wyglądać jak klasyczny Border War.
Kompania Whiskey w sile niecałych 3 plutonów (pluton W1 pod wodzą Logana oraz część składu W2, jak to rasowi partyzanci, podjęli działania na własną rękę), około godziny 10:00 wyruszyła na teren dużej polany, w celu ochrony umownego lądowiska helikopterów (umownego bo okazało się nieprawdziwe). Kompania brała czynny udział w dosyć sporym starciu sił Bishop Security Ltd. PMC oraz Task Force w pobliżu wioski murzyńskiej, a po odpoczynku w wiosce i ataku na bazę T.F. powróciła do bazy by przygotować się do działań nocnych.
Godzina 17:00 - oddziały T.F., w sile około dwóch plutonów dokonały ataku od północy na bazę A.F.L. Pomimo faktu, że zaatakowali spoza wytyczonego terenu gry, to zamotali się między namiotami i ugrzęźli. Pierwszy raz w życiu miałem okazję ostrzeliwać wroga siedząc na bosaka w wejściu do własnego namiotu (akurat przebierałem mundur i buty na lżejsze, bo zrobiło się naprawdę ciepło), poczułem się jak na strzelnicy. Jeden z orgów wyprosił plutony T.F. z naszego obozu i przy okazji udało się z nim chwilę pogadać.
Kolejny pluton T.F. atakujący chwilę później od wschodu rozbił się na licznej i zgranej obronie bazy, podbudowanej szybkim zwycięstwem i pobudzanej do boju szkocką pieśnią bojową "Scotland the Brave" wykonywaną na kobzie. Klimat był epicki, a przy okazji udało się pogadać. W terenie spotkać można było naprawdę wiele oddziałów, przy czym głównie formacje A.F.L. nękały jednostki T.F. w okolicach wioski i bazy głównej. W nocy z soboty na niedzielę miał miejsce dosyć spory i zorganizowany atak sił T.F. na bazę A.F.L. Na szczęście nie udało się im przejąć sztabu ani flagi.
Dzień 3
Niedziela, tak jak i sobota, była ciepła oraz słoneczna, błoto nadal chlupało pod nogami, ale czuło się wiosnę. Punkty cateringowe w bazach były już zamknięte, więc co głodniejsi jechali na Offgame, gdzie nadal działały. Część uczestników imprezy spakowała się i wyjechała już w sobotę wieczorem. W zasadzie trudno im się bardzo dziwić, gdyż zwykle niedzielne strzelanie na Border War jest już typowo na dobicie i wyzbycie się kilogramów kulek. Bez scenariusza. Pewna cześć ludzi wyruszyła mimo wszystko w teren by postrzelać się w okolicach wioski i bazy T.F.
O 12:00 oficjalnie gra się zakończyła, a ludzie już gremialnie przystąpili do składania obozowiska. Część z nich, w tym ja, udała się jeszcze na Offgame, by na spokojnie przejrzeć ofertę sklepów, zakupić pamiątki, pożegnać się ze znajomymi czy wychylić przed trasą kufel bezalkoholowego piwa lub czerwonej lemoniady (kofoli nie oferują już od 3 lat).
Podsumowanie
Jakie są moje wrażenia z kolejnej edycji Border War? Czy mi się podobało? Cóż, odpowiedź nie jest prosta, ani jednoznaczna. Impreza jest duża, w zasadzie największa w Europie. Sam jej ogrom robi wrażenie, choć z roku na rok pomimo coraz większej ilości uczestników, wrażenie ogromu jest jakby mniejsze. Z drugiej strony, obszar jest tak duży, że w zasadzie nie widzi się ani nie czuje się tych 2 tysięcy graczy. Nie ma walnych, spektakularnych bitew po 500 - 1000 uczestników, brak też dymów i pirotechniki – są zakazane. Pomimo scenariusza przewidzianego na kompanie 100+ ludzi, w terenie najczęściej spotykało się oddziały w sile 10-40 osobowego plutonu i starcia były dosyć krótkie.
O ile tło fabularne jest zwykle ciekawe, o tyle sam scenariusz na tak dużą ilość graczy jest niestety siłą rzeczy nudny i bardzo statyczny. Rozkazy i zadania są zwykle 4 godzinne, bywa więc tak, że idąc w szyku ubezpieczonym, kompania nie jest w stanie dotrzeć w wyznaczone miejsce operacyjne oddalone na przykład o 2 km, gdzie miała by spotkać inną kompanię, a przecież kompania w marszu jest duża i głośna, składa się zwykle z ludzi przydzielonych losowo, o różnym wyszkoleniu, doświadczeniach i ostatecznie - niezgranych ze sobą. Plutony prowadzący oraz chroniący tyły są skupione i czujne, natomiast plutony wewnątrz kolumny zwykle się nudzą jak i hałasują, więc przeciwnik z daleka wie o ich obecności i w dowolnej chwili, w przypływie fantazji może uderzyć na środek kolumny. Gdy kompania w drodze do punktu celowego napotka wrogie siły, mniejsze lub większe, to zwykle nie ma szans na osiągnięcie celu, przez co na przykład wroga kompania, która do tego samego punktu miała dużo bliżej i osiągnęła go o czasie, kwitnie bezczynnie w miejscu przez 2-3 godziny. Z resztą, zadania są zwykle typu: przejdź do FOBa i go zabezpiecz, lub zbadaj teren wokół kopalni złota lub doliny lwów (na terenie gry było sporo lokalizacji, w których były rozwieszone plandeki z wizerunkami zwierząt, chatek itp.)
Dlatego większe ekipy lub całe plutony na własną rękę oddzielają się od kompanii po obydwu stronach konfliktu. Jedni mogą mieć im to za złe, bo niby psują scenariusz, ale z drugiej strony taka mniejsza grupa jest dużo szybsza i bardziej mobilna, więc z powodzeniem może wykonać przydzielone zadania, tyle że takich zadań (poza nocnymi) dla pojedynczych plutonów zwyczajnie nie ma. Dlatego takie grupy idą w teren w celu przysłowiowego „szukania guza” lub „psucia wrogowi krwi”.
Jeśli chodzi o pojazdy, to faktycznie zawsze jest ich sporo, choć nie widzi się ich tak często jak choćby na Combat Alert czy Bergecie. Poza tym odpowiedni klimat robią śmigłowce – to chyba jedyna impreza ASG na której je spotkałem. Niemal w każdym miejscu gdzie występuje sama nazwa imprezy, występuje również dopisek Milsim, czyli symulacja militarna. W zamyśle i na papierze, impreza faktycznie spełniałaby takie normy, ale w terenie i w praktyce to jest raczej grill-sim, czyli połączenie pikniku z typową niedzielną strzelanką. Są ludzie, którzy przyjeżdżając nastawiają się na 48h ciągłych zadań i adrenaliny, jednak przytłaczająca większość przyjeżdża by spotkać się ze znajomymi, posiedzieć przy piwie (oficjalnie przy bezalkoholowym) i kiełbasie, porobić "słitfocie" na portale społecznościowe, czy też może przy okazji coś postrzelać. Oczywiście nie można stwierdzić, które podejście jest lepsze. Każdy ma inne upodobania jeśli chodzi o relaks oraz rozrywkę.
Niezależnie od strony konfliktu, zdarzają się więc ludzie mocno zaangażowani, średnio zaangażowani oraz tacy, którzy mają zasady głęboko w… poważaniu. Mam tu na myśli ustosunkowanie się do regulaminu i wymogów mundurowych. Zasady niemal wszystkich edycji były identyczne, proste i klarowne: jedna strona nosi mundury piaskowe, pustynne oraz ma posiadać kask lub jasną czapkę, a druga przeciwnie: mundury typowo leśne, zielone lub ciemne, a na głowie bandany, chusty, berety czy co tam kto ma i obowiązkowo – malowanie twarzy. Pewne zastrzeżenia zawsze były o boonie haty, ale jeśli był w odpowiednim kolorze to nikt zwykle nie miał pretensji. Za to sporym przegięciem, jest gdy na przykład członek Task Force paraduje w zielonej pałatce, lub ktoś z A.F.L biega bez pomalowanej twarzy lub w piaskowej kamizelce, polarze czy w spranym marpacie. Budzi to zamieszanie w ekipie i jest niestety jawnym złamaniem przyjętych zasad.
Zjawisko terminatorstwa zawsze było i będzie, ale na tej imprezie bywało ono mocno widoczne. Ludzie, którzy znają się dobrze i strzelają w swoim towarzystwie, mają do siebie zaufanie, nie liczą fps i nawet w sytuacjach rykoszetów czy niepewnych trafień, przyznają się bez bicia, bo głupio tak oszukiwać kumpli. Sport opiera się przede wszystkim na zasadzie fair-play. Niestety, w sytuacji, gdy ludzie są sobie obcy, a poziom współzawodnictwa sięga czubków drzew, dzieją się różne, niesympatyczne rzeczy. Można to częściowo tłumaczyć pelerynami i innymi ochronami przeciwdeszczowymi, przez które faktycznie można nie poczuć trafienia, ale drugiego i trzeciego dnia nie padało, ludzie ubierali się lżej, a terminatorstwo po obydwu stronach występowało często.
By jednak zachować równowagę w przyrodzie, napisze również o bardzo pozytywnym aspekcie imprezy, który zawsze mi się podobał. Uczestnicy przechodzący obok siebie, mijający się na drogach czy posterunkach, nie ważne, czy aktywni, czy już jako „trupy”, wyłączni z gry, pozdrawiają się. Pomimo różnych stron w grze, narodowości czy innych różnic, potrafią się po prostu przywitać, zamienić kilka słów, niekoniecznie po angielsku - po prostu uśmiechnąć. Byłem też świadkiem, jak po starciu przeciwnicy dziękują sobie wzajemnie za „good shooting”, zapytują o nieznane wzory mundurów, czy chwalą zasięg lub wygląd replik rywali. Niby nic, zwykła rzecz, ale jest to rzecz bardzo sympatyczna, bo w obecnych czasach na ulicach mija się bez słowa setki i tysiące ludzi, a znajomych ma się tylko na wirtualnym portalu.
Na koniec przydługiego podsumowania, chciałbym napisać jeszcze kilka słów o samej miejscowości Bela, pod którą odbywa się Border War. W sumie niedaleko jest do dużo ciekawszej Pragi, ale żeby tam cokolwiek zwiedzić przy okazji wyjazdu na BW, to trzeba by cały dzień z góry zaplanować. Powracając zatrzymaliśmy się na rynku Beli, by w sklepie zakupić kofolę. Ryneczek, tak jak i większość miasta, jest bardzo ładny, zadbany i klimatyczny, zwłaszcza gdy pogoda dopisuje.
Czy mi się podobało? W sumie tak, choć nie ze względu na sam klimat, scenariusz czy organizację imprezy, która moim zdaniem jedzie już na sławie poprzednich edycji, nie wnosząc niczego nowego. Może dla maniaków z Niemiec, którzy strzelać zwykle mogą na zamkniętych obiektach i arenach, jest to jakaś atrakcyjna egzotyka, może stąd właśnie bierze się ogromna popularność tej imprezy u zachodnich sąsiadów, ale dla mnie to nic ciekawego, zwłaszcza biorąc pod uwagę poziom imprez w naszym kraju oraz tereny na jakich zwykle strzelamy. Dużo wyższy poziom, zbliżony do klasycznych milsimów, prezentują mniej popularne, jesienne edycje imprez spod znaku Border War, zwykle obliczone na 500 osób i na innym terenie. Podobały mi się za to: urozmaicona choć długa trasa dojazdu, spędzenie 4 dni ze znajomymi, wymiana doświadczeń, sprawdzenie sprzętu i siebie, po pogoda i duże odległości pokonywane pieszo potrafiły dać w kość.
Czy wybiorę się na kolejną edycję Border War? Jeszcze nie wiem, ale jest kilka miesięcy na podjęcie decyzji.
Dziękuję za uwagę.
Mendi
UWAGA KONKURS!
W konkursie organizowanym przez Milsim & Airsoft News Blog bierze udział Monika, dzielna pani fotograf, która towarzyszyła naszej reprezentacji w zmaganiach z przeciwnikiem i pogodą podczas 9 edycji Border War. Na zdjęcie można głosować do 5 maja tutaj:
https://photocontest.airsoft-military-news.com/vote/
Przydatne linki
Border War - Oficjalna strona organizatora imprezy.
Border War 7 - Sprawozdanie z siódmej edycji Border War
Forum - Border War - Temat na forum WMASG poświęcony 9 edycji Border War