I mamy już za sobą ostatni zlot w murach Twierdzy Modlin zanim zostanie ona przekazana na biura i tego typu rzeczy. Mimo swojej nazwy był to zlot zimowy bez śniegu, ale tego nie można zarzucić organizatorom. Była za to zimowa temperatura wewnątrz murów twierdzy, nawet mniejsza niż na zewnątrz. Organizator stanął na wysokości zadania i zorganizował nagrzewnice, które usunęły szron ze ścian. Niestety mimo jego zabiegów (a grzał, jak mówił przez 4 dni) i tak było chłodno.
Integracja piątkowa przebiegała więc kameralnie w pokojach, później przy ognisku. Jak zwykle na zlotach tadeuszowych gościliśmy maniaków z zza granicy min. Słowenii, Litwy, Rosji, Czech i Białorusi.
Piątkowe manewry nocne dotyczyły jak zwykle tajnych zadań sił specjalnych, szukaniny i nocnej strzelaniny. Uczestnicy byli zadowoleni z czołgania się, walki w snopach latarek i innych gadgetów.
W sobotni poranek wszyscy, w miarę karnie, zebrali się w okolicach godziny 10 w celu rozpoczęcia manewrów. Niestety tutaj nie dopisała punktualność i wstęp przeciągnął się. Po omówieniu kwestii dotyczących zasad gry, dość enigmatycznym i skąpym nakreśleniu rysów scenariusza, a także pokazaniu działania zwyczajowych już u Tadeusza pirotechnicznych środków (min, świec dymnych i bazook na race) rozpoczęło się czekanie, podczas którego zapanowała... nuda.
W międzyczasie jazdę po terenie rozpoczął transporter opancerzony, o którym warto wspomnieć słów kilka. Zasadą jego działania było umożliwienie stronie katangijskiej szybkie szybkie przemieszczanie się po polu walki, odbieranie znalezionych skrzyń itp. Żeby zniszczyć pojazd należało strzelić z bazooki do znajdującego się na dole fragmentu styropianu. To niestety nie okazało się być zbyt udanym pomysłem. Trafienie styropianu graniczyło z cudem. Już lepiej zadziałały miny, ale i one nie były wystarczające. Jak to określił jeden z uczestników „wesoły autobus ostrzeliwujący graczy” stał się elementem burzącym balans pomiędzy siłami Katangii i Gorgonii. Szczerze mówiąc wolałem zasadę dotyczącą pojazdów z przedostatniego zlotu w Twierdzy. I mimo, że były to pojazdy cywilne spełniały swoją rolę lepiej.
Strona katangijska miała zebrać skrzynie, odtransportowywać je do jednego z „respów” i wysadzić jeden budynek. Zadania drugiej strony są dla mnie niejasne i chyba było podobnie z większością Gorgończyków. Wiedzieli, że muszą znaleźć i oznaczyć skrzynie, ale poza tym głównie polowali na spadochroniarzy. Ogólnie można powiedzieć, że sobotnia strzelanka stała się zwyczajną „pykanką”, w której niby były założenia, a niby nie. Głównie zależało to od ludzi, jak bardzo wczują się w zabawę, by czuć odpowiedni klimat. Niestety nie mieli do tego podstaw wynikających ze scenariusza. Oczywiście wieczorem był wieczór integracyjny i tu już tylko od uczestników zależało jak i z kim się bawili.
Warto wspomnieć o stoiskach na korytarzu z replikami i materiałami pirotechnicznymi. Był również grill serwujący gorące posiłki dla wiecznie głodnych i napoje wszelkiego rodzaju. Jeśli zaś chodzi o obiad na polu walki, to zupa była jak zwykle dobra, ciepła i sycąca z wkładką mięsną.
Ja sam z żalem żegnam się z Twierdzą Modlin, która wraz z przyległościami stanowiła dobry teren, różnorodny – z budynkami, górkami, płaskim teren i z wszechobecnymi murami samej twierdzy. Cóż wszystko, co dobre musi się skończyć. Nie wiem, czy mogę uważać ten zlot za udany. W porównaniu do poprzedniego z całą pewnością był gorszy. Pozostaje zatem poczekać na kolejny i zobaczyć, co się wydarzy. Na pewno na nim się zjawię – dla ludzi, którzy przyjeżdżają oraz dlatego, że jest to jedyne moje hobby, które tak długo już trwa.