Trwa ładowanie...

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

D-Day, 6-8.06.2008

Ten artykuł pochodzi ze starszej wersji portalu i jego wyświetlanie (szczególnie zdjęcia) może odbiegać od aktualnych standardów.

Impreza: Gra historyczna D-Day
Rodzaj: Scenariusz historyczny
Data: 06.06-08.06.2008
Miejsce: Gdańsk-Osowa
Organizator: Paraglite
Koszt: 15 zł

IMPREZIE PATRONOWAŁ WMASG.PL


Miarowy szum silników. Napięcie na twarzach. Dłonie zaciśnięte na paskach zasobników. Pojedyncze ogniki papierosów. Milczymy. Jest tuż po północy 6 czerwca. Za 15 minut skaczemy nad Normandią. Nagle ciężką Dakotą zaczynają miotać podmuchy. To szkopskie p-loty otworzyły ogień. Przez okno widzę, jak sąsiedni samolot zamienia się w kulę ognia.

- Get ready! Equpiment check! – słyszę krzyk naszego porucznika – Green light! Go!

Czuję ostry podmuch powietrza na twarzy i ostre szarpnięcie. Powoli opadam. Z fascynacją i przerażeniem patrzę na maleńkie ogniki wybuchów ponad głową. Ziemia!

Odcinam szybko spadochron, wyciągam i ładuję Thompsona. Ruszam cicho przed siebie.

- Flash!

- Thunder!

To chłopaki z mojego plutonu. Przegrupowujemy się szybko i ruszamy do pierwszego celu. Rozpoczęła się inwazja na Normandię...


Ten fragment to zaledwie zajawka klimatu, jaki mieliśmy okazję poczuć podczas dwudniowej gry historycznej „D-Day”, która odbyła się w Gdańsku, w dniach 6-7 czerwca 2008 r.

 

Muszę nieskromnie (bo sam jestem reprezentantem pomorskiego środowiska) przyznać, że organizowane przez tutejsze ekipy gry historyczne to zdecydowanie nowa jakość, jeśli chodzi o zabawy ASG. Tu nie tylko chodzi o odniesienie do jakiegoś wydarzenia czy bitwy i prostego podziału stron czy zadań. Tu mamy do czynienia z bardzo dobrą stylizacją mundurów i broni, przygotowanymi umocnieniami (linie okopów, bunkry drewniano – ziemne) a także dodatkowymi scenografiami i rekwizytami, tworzącymi niesamowity klimat.


Ale do rzeczy.


Gra odbywała się na terenie leśnym, poprzecinanym drogami i dużymi polanami. Miejscem odpoczynku oraz sztabem organizatorów było małe gospodarstwo, użyczone przez właściciela do celów gry (notabene sam właściciel też był obecny, dumnie paradując w historycznym mundurze). Gospodarstwo zostało ustylizowane na małą normandzką farmę, zajętą przez wojsko na kwaterę. A więc były duże wojskowe namioty dla uczestników, kocioł z wojskową grochówką dla wygłodniałych, drewniane ławy dla zmęczonych walką oraz... Cafe Renee. W głównym budynku urządzono prawdziwą francuską karczmę – z rubasznym karczmarzem i jego pomocnikami. Oczywiście wszyscy w odpowiednich strojach. A w karczmie – jak to w karczmie: francuskie bagietki, wino, gwar rozmów i głos Marleny Dietrich z radioodbiornika. Niesamowity klimat.


Cafe Renee

 

 

Farma


Na „normandzkiej” ziemi stawiło się łącznie około 50 osób. To o połowę mniej, niż zadeklarowało chęć udziału. Mimo wszystko, było nas wystarczająco dużo aby dobrze się bawić. Kto w ostatniej chwili zrezygnował – niech żałuje!


Byli oczywiście Niemcy, byli Amerykańscy spadochroniarze i Rangersi. Byli też Brytyjczycy z 6 dywizji powietrznodesantowej oraz paru „przyspieszonych historycznie” kolegów z Polskich Sił Zbrojnych. Wśród graczy było sporo rekonstruktorów, pozostali uczestnicy stanęli na wysokości zadania jeśli chodzi o stylizację. Z resztą - zobaczcie sami na zdjęciach.



Kto jeszcze? No oczywiście francuski ruch oporu. Bez udziału La Resistance ta gra na pewno byłaby uboższa. Skórzane kamizele, wyświechtane berety, zdobyczne „schmeissery” i nonszalancki uśmiech. Rewelacja!


Warto też wspomnieć o pojazdach. Obecny był historyczny Jeep Willys z zamontowanym km-em cal. .30. Był też niemiecki motocykl z przyczepą, który patrolował główne drogi podczas gry. Niestety – wbrew zapowiedziom, nie udało się zorganizować transportera, który miał imitować niemiecki kontratak pancerny.


La Resistance

 

Willys


Zasady gry (wielokrotnie już stosowane na pomorskich grach) pozwalały na bardzo dobrą zabawę – z odpowiednią dynamiką, bez dłużyzn i bez zbytnich komplikacji.


We wstępie wspomniałem też o umocnieniach i raz jeszcze chciałbym pochwalić organizatorów, którzy włożyli w przygotowania na prawdę mnóstwo pracy, czasu i środków materialnych. Konkretne umocnienia, otoczone zasiekami (dla bezpieczeństwa – ze sznurka), bateria artylerii okopana na wzgórzu, bunkier z CKM i działkiem PAK 37, „szparagi Rommla” na lądowisku szybowców (wysadzane z resztą przez pathfinderów) oraz...wyrzutnia pocisków V-1, z imitacją pocisku. Tak dobrze przygotowanych scenografii nie widziałem jeszcze na żadnej grze ASG (nie mówię tu o inscenizacjach rekonstrukcji historycznych, bo to zupełnie inna historia).


Umocnienia

 

V2


Na pochwałę zasługuje też odpowiedzialne podejście organizatorów to kwestii bezpieczeństwa p-poż. Mimo braku bezpośredniego zagrożenia pożarowego organizatorzy poprosili poszczególne ekipy graczy o zabranie gaśnic samochodowych na wypadek zaprószenia ognia. Dzięki temu oprawa pirotechniczna gry (naprawdę bogata!) nie stanowiła żadnego zagrożenia.


Gra miała dwa wyraźne etapy. Pierwszy to nocne lądowanie alianckiego desantu (włącznie z symulacją zrzutu!) w całkowitych ciemnościach. Oczywiście nie obyło się w tym przypadku bez „friendly fire”, gdyż „Flash” i „Thunder” były czasem okrzyczane zbyt cicho. Ale taki już urok nocnych lądowań !


Po zebraniu i przegrupowaniu skoczków Alianci przystąpili do zajmowania kolejnych, umocnionych punktów oraz wykonywania innych zadań, np. wzięcia do niewoli niemieckiego podoficera lub odzyskania skrzynki ze złotem, przechowywanej w jednym z bunkrów. Nocna część trwała od godz. 23 do ok. 4 rano.



Dzienna część gry obejmowała niemiecki kontratak i dalsze walki z oddziałami desantującymi się w Normandii. Niestety, ta część miała zdecydowanie bardziej „leniwy” charakter - nocna biesiada oraz palące słońce zdecydowanie osłabiały morale. Ta część trwała od 12.00 do ok. 16.00. Potem uczestnicy powoli zaczęli się rozjeżdżać do domów.


Jedynym - zdaniem uczestników - minusem było lekkie rozprzężenie dyscypliny pomiędzy poszczególnymi etapami gry. Zimne piwko po strzelance samo w sobie nie jest niczym złym, jeżeli jednak biesiada przeciąga się i nie zachęca do podjęcia gry rano to jest to trochę nie fair. O ile pomorscy airsofotwcy, znający się jak „łyse konie”, będą w stanie to wybaczyć, to wobec osób jadących na D-Day z Warszawy czy Poznania (a było takich kilka) jest to trochę nie fair. Warto, żeby organizatorzy dopilnowali tej kwestii następnym razem.


Podsumowując tą szczegółową relację raz jeszcze muszę podkreślić, że była to gra wyjątkowa – pod względem klimatu, atmosfery i świetnej zabawy.


Wysiłek organizatorów na pewno się opłacił. Mam nadzieję, że wszyscy uczestnicy byli choć w części tak zadowoleni z tej gry jak ja. Z tego co wiem, „D-Day” na pewno nie był ostatnią grą historyczną w pomorskim i przy tak wysoko postawionej poprzeczce warto czekać na kolejne scenariusze.


Tally ho!


Relacjonował: Sybir z Shannon Securities

 

Komentarze

Najnowsze

Trwa ładowanie...
  • Platynowy partner

    Złoty Partner

  • Srebrni partnerzy

  • Partnerzy taktyczni