III Warszawski Zlot ASG - Twierdza, (9)10-11.06.2005
21.07.2005
Autor: Piok
Ten artykuł pochodzi ze starszej wersji portalu i jego wyświetlanie (szczególnie zdjęcia) może odbiegać od aktualnych standardów.
Impreza: III Warszawski Zlot ASG - Twierdza
Organizator imprezy: Blade Runners Team
Miejsce: Warszawa, Twierdza Modlin
Termin: (9)10-11.06.2005
Liczba Maniaków: ~150
Piątek: Godzina 4 rano, budzą mnie krople ulewnego deszczu tłukące się o parapet, powiedziałem sobie: "O jasna cholera" i z ta myślą zasypiam na nowo. Przez cały dzień pada, nastrój paskudny, odechciało mi się jechać całkowicie, pocieszam się tym, że w Warszawie pogoda może być lepsza. Na wszelki wypadek jednak kupuję komplet gumowanych wdzianek.
O 16:15 odjeżdża pospieszny do Warszawy, wraz z Soszką, żegnamy deszczowy Kraków, podróż mija w miarę spokojnie. Udało mi się jednak niechcący nastraszyć jedna panią w pociągu. 5 godzin mija jak z bicza strzelił dzięki miłemu towarzystwu Karoliny i już Warszawa!
Całe szczęście nie pada (Bóg istnieje!) po krótkim oczekiwaniu pod pałacem kultury wraz z kilkoma zlotowiczami, przyleciał nasz transport, dwa Blackhawki, dla niepoznaki zakamuflowane pod postacią pojazdów samochodowych.
Jedzie.. Tzn.. lecimy (ależ ta Warszawa jest płaska!) po kilkudziesięciu minutach jesteśmy w Twierdzy, docieramy prawdopodobnie jako ostatni ze zlotowiczów, szybka akredytacja w wejściu (spieszno nam, ponieważ reszta już się integruje przed głównym budynkiem) i jesteśmy w środku koszar. Przydzielony nam pokój numer 11, znajdował się dość daleko od głównego wejścia i siedliszcza drużyny Bravo, do której byliśmy przydzieleni, ale cóż, wojna to piekło.
Po drodze odebrałem łóżko i koce z magazynu no i oczywiście mój pech zadziałał, dopiero trzecia "kanadyjka" nadawała się do użytku. Ich sterta w magazynie, była już wcześniej przebrana przez przybyłych przed nami zlotowiczów wiec nie roszczę pretensji. Po rozpakowaniu, integracja z wojakami przed budynkiem, jest bardzo przyjemnie bardzo. Gdzieś koło północy odbyła się strzelanka CQB w prawym skrzydle budynku, kto chciał ten się bawił. Szkoda tylko że kulki wylatywały na niezabezpieczony główny hol i korytarz zamieszkałej części budynku. Wchodzący do koszar i wychodzący z pokojów ludzie byli trochę zaskoczeni, że tuż obok trwa bitwa. "Zmęczony" poszedłem spać około 3 w nocy i tak zakończył się pierwszy dzień zlotu.
Sobota: Pobudka o 7 rano, czas na wojnę! Ale najpierw trzeba się pokrzepić. Na śniadanie pyszne kanapki z szynką i jakąś zieleniną. Szybka odprawa i już wiemy, co nam czynić trzeba. Musimy odbić naszego generała z rąk przebrzydłego wroga, który przetrzymuje go w zachodniej części budynku. Zaczęła się ostra jatka w ciasnych pomieszczeniach i korytarzach. Serie kulek, krzyki, wybuchy granatów, kłęby dymu i błądzące po ścianach kropki i promienie laserów tworzą niesamowity klimat. Nieustający respawn po naszej, gorgońskiej stronie, nie pozwala się nikomu nudzić. Niestety jest nas tak dużo, że przeszkadzamy sobie nawzajem. W międzyczasie część naszych sił, robi, co może ostrzeliwując Katangijczyków przez okna z zewnątrz. Dołączam do nich, bo ze swoją strzelba niewiele mogę zdziałać w budynku. Denerwuje fakt, iż mimo wcześniejszego zakazu zamykania okien, ktoś ze strony przeciwnej ciągle je zamyka, konieczna jest ingerencja organizatora. W końcu kolejna fala naszych ataków odnosi skutek i koniec pierwszego starcia.
Podłoga usłana jest kulkami i grochem z granatów, ktoś będzie miał dużo sprzątania po zlocie. Generał odbity, chociaż był martwy, został uleczony przez naszego medyka (nie pytajcie mnie jak on to zrobił) Kolejne walki odbyły się już na zewnątrz Twierdzy, mieliśmy wypierać wroga z zajmowanych przez niego pozycji i ogólnie mówiąc utrudniać mu życie w miarę możliwości. Zapewne mieliśmy konkretne zadania do wykonania, ale jakoś tak się układało, że gdy zadania owe były omawiane, nigdy nie było mnie w pobliżu, kto mnie zna ten wie, że tak mam i żadna siła nic na to nie poradzi.
Po kilku krwawych starciach na obrośniętych gęstym lasem wałach, nasza drużyna Bravo, wycofała się w pobliże drogi biegnącej wzdłuż ściany Twierdzy i zajęła bardzo niewygodne do obrony pozycje, między wałem a rzeczoną ścianą. Niestety, dostaliśmy sporego łupnia, Katangijczycy zaszli nas z dwóch stron i przetrzebili ostro nasz stan osobowy. Młode drzewa i krzaki, za którymi kryliśmy się, nie stanowiły większej ochrony. Po przegrupowaniu się w respawnie, ruszyliśmy ponownie w bój, odnosząc tym razem sukcesy po połączeniu się z drużyną Foxtrot. Jednak podczas naszego zwycięskiego pochodu zamarudziłem za bardzo na tyłach i zostałem "ubity" przez sprytnie ukrytego Katangijczyka, szacuneczek. Na dalszą część rozgrywki już się nie załapałem, bo się skończyła.
Kolejnym zadaniem dla sił gorgońskich było uprowadzenie generała katangijskiego i udało nam się tego dokonać, dzięki pomyślunkowi jednego z naszych chłopców (konkretnie Radara z PET’ów), który ruszył głową, zdobył skądś bluzę z oznaczeniami Katangi, przez nikogo niepokojony sterroryzował generała swoim małym złotym derringerem i bez większych problemów eskortował go na nasze pozycje, brawa dla tego pana.
A potem nastąpił obiad... Obiad jak to obiad dobry był, nikt nie narzekał.
Po posiłku, gwóźdź programu. Zadanie: przejść przez "Drogę Śmierci". Z jednej strony ściana Twierdzy, z drugiej teren krzaczasty i zaminowany, po którym swobodnie mogli poruszać się Katangijczycy. Po czym należało dotrzeć do cywilnej wioski, zlikwidować ewentualny katangijski opór i zorganizować bezpieczne przejście na terytorium Gorgonii dla mieszkańców miasteczka. "Drogę śmierci" i rzeźnię, która się tam odbyła, każdy biorący w niej udział zapamięta na długo... Mi to przypominało szturm na wybrzeże Normandii jak w "Szeregowcu Ryan’ie" z tym, iż jedyną osłoną były wysokie trawy i krzaki a poruszać się mogliśmy wyłącznie pasmem drogi szerokim na kilkanaście metrów. Dla samej tej akcji warto było pojechać na zlot.
Po dotarciu do wioski rozpoczęło się kilka starć z siłami katangijskimi, ogólnie zawsze byłem gdzieś z boku głównych działań i nie do końca byłem świadomy, co się działo (jak zwykle). Ludność cywilną, odgrywaną przez zaprzyjaźnionych larpowców nasze oddziały potraktowały ponoć dość nerwowo jak tylko odkryto, że posiadają broń. Wyszedł na jaw nasz brak doświadczenia w postępowaniu z nimi, gdyż obecność cywili w scenariuszu była novum dla większości osób uczestniczących w zlocie. Ja w każdym razie, mam nadzieję, że obecność "trzeciej siły" stanie się nową, "świecką tradycją" na zlotach, pomysł jest naprawdę świetny.
Nasze zadanie w wiosce zostało wykonane wiec koniec strzelania na dziś. Jako że Gorgonii się powiodło, mieliśmy prawo jako pierwsi wyjechać na strzelnicę by postrzelać sobie z "prawdziwków". Między innymi z Glock’a, Glauberyta i Mossberga. Dla wielu był to pierwszy kontakt z prawdziwą bronią (miedzy innymi dla mnie) i powiadam wam, naprawdę trudno jest trafić w tarczę, z pistoletu na odległość 15 metrów. Mogę powiedzieć też, że nie jest prawdziwym mężczyzną ten, kto nie strzelał z Mossberga. Naprawdę mocno kopie, mimo iż strzelaliśmy ze stosunkowo słabych naboi.
Po powrocie do Twierdzy późnym popołudniem, wszyscy zajęli się tym, co tygrysy lubią najbardziej, czyli poznawaniem się bliżej przy piwku. Na brak owego złotego trunku nikt nie narzekał, ponieważ organizator wytoczył dla nas trzy beczki gratis w ramach rekompensaty za brak zapowiadanej przeprawy wodnej. Nawalili kooperanci i obiecanych ciężarówek do transportu wojsk nie dostarczyli. Fakt ten, został nam wyjawiony uczciwie rankiem i nikt zrobiony w przysłowiowego ogiera się raczej nie poczuł, jednak żal był, bo na tą część imprezy szykowałem się bardziej niż na strzelnicę bojową. Cóż, lajf is brutal... Kino na szczęście wypaliło i kto chciał mógł sobie oglądnąć między innymi "Pluton" i "Full metal jacket" jakość obrazu bez zastrzeżeń, takowoż nagłośnienie. Wiem, bo byłem i widziałem.
Gdzieś koło północy opuściłem bawiących się zlotowiczów i jak grzeczny chłopiec udałem się na zasłużony odpoczynek. Nie dano mi jednak spać spokojnie, gdzieś o drugiej w nocy zostałem brutalnie (och !) wyrwany ze snu, zawleczony do jakiegoś pomieszczenia, gdzie usiłowano mnie poddać tzw. "Testowi spadochroniarza", jednak byłem tak zaspany i nie do końca świadomy (czytać "miętki") że zrezygnowałem z tego zaszczytu. Wybaczcie chłopaki, w tym wypadku łóżko to był dla mnie najwyższy priorytet i jak najszybciej się chciałem w nim znaleźć, może następnym razem :>. Resztę nocy przespałem kamiennym snem, przez nikogo niepokojony.
Niedziela: O 9 rano budzimy się, jedni wyspani (to ja, yay!) inni nie bardzo (cala reszta :>). W toaletach bagno, myślę że organizatorom zabrakło samozaparcia by kontynuować piątkowo-wieczorne starania mające na celu zaprowadzenie na zlocie pewnych elementów drylu wojskowego, czyli utrzymywania pokojów w czystości, "klaru" na łóżkach, sprzątania łazienki i korytarza. Z drugiej strony w pełni rozumiem, nie sadzę, żeby ktoś w stanie "zmęczenia" dał się namówić późną porą na czyszczenie kibla. Śniadanie, znów pysznościowe kanapki i ruszamy by zdobyć "fabrykę chemiczną" zajętą przez resztki sił katangijskich. Wiązało się to z przemarszem przez osiedle wokół twierdzy. Pochód zwartej kolumny naszych wojsk wzbudził spore zainteresowanie wśród jego mieszkańców, szczególnie tych nieco młodszych. Po około 15 minutach docieramy na miejsce i oczom naszym ukazuje się budynek, który mamy zdobyć. Na pierwszy rzut oka widać ze będzie ciężko i niestety nasze przypuszczenia potwierdzają się.
Nie pomogły nawet drabiny, które przytaszczyliśmy z Twierdzy, budynek jest jednopiętrowy, wejścia pozamykane, połowę gmachu otacza otwarta przestrzeń, drugą połowę, krzaki i młode drzewka. Mimo to, pod ściany "fabryki" udało się podejść stosunkowo łatwo, za to wejść do środka i przeżyć dłużej niż kilka sekund było prawie niewykonalne. Nie pomogły heroiczne akcje i wysiłki braci Gorgończyków. "Fabryka" pozostała nie zdobyta.
Powrót do koszar, zupka i… To już koniec, podsumowanie zlotu, porządki po sobie, pożegnania i 150 osób znikło prędko. Szkoda, bo chętnie bym jeszcze powalczył. Około godziny 16 żegnamy się z Tadeuszem i kilkoma osobami, które jeszcze nie wyjechały z nagle cichej i smutnej jakoś Twierdzy. Dzięki przemiłej parze z Lublina docieramy na dworzec PKP, pakujemy się do ekspresu, wczesnym wieczorem docieramy do nadal posępnego, deszczowego Krakowa i już tęsknimy... Oby jak najszybciej odbyła się czwarta edycja zlotu "Twierdza Modlin"!
Dziękuję i proszę o jeszcze.
Piok
Organizator imprezy: Blade Runners Team
Miejsce: Warszawa, Twierdza Modlin
Termin: (9)10-11.06.2005
Liczba Maniaków: ~150
Piątek: Godzina 4 rano, budzą mnie krople ulewnego deszczu tłukące się o parapet, powiedziałem sobie: "O jasna cholera" i z ta myślą zasypiam na nowo. Przez cały dzień pada, nastrój paskudny, odechciało mi się jechać całkowicie, pocieszam się tym, że w Warszawie pogoda może być lepsza. Na wszelki wypadek jednak kupuję komplet gumowanych wdzianek.
O 16:15 odjeżdża pospieszny do Warszawy, wraz z Soszką, żegnamy deszczowy Kraków, podróż mija w miarę spokojnie. Udało mi się jednak niechcący nastraszyć jedna panią w pociągu. 5 godzin mija jak z bicza strzelił dzięki miłemu towarzystwu Karoliny i już Warszawa!
Całe szczęście nie pada (Bóg istnieje!) po krótkim oczekiwaniu pod pałacem kultury wraz z kilkoma zlotowiczami, przyleciał nasz transport, dwa Blackhawki, dla niepoznaki zakamuflowane pod postacią pojazdów samochodowych.
Jedzie.. Tzn.. lecimy (ależ ta Warszawa jest płaska!) po kilkudziesięciu minutach jesteśmy w Twierdzy, docieramy prawdopodobnie jako ostatni ze zlotowiczów, szybka akredytacja w wejściu (spieszno nam, ponieważ reszta już się integruje przed głównym budynkiem) i jesteśmy w środku koszar. Przydzielony nam pokój numer 11, znajdował się dość daleko od głównego wejścia i siedliszcza drużyny Bravo, do której byliśmy przydzieleni, ale cóż, wojna to piekło.
Po drodze odebrałem łóżko i koce z magazynu no i oczywiście mój pech zadziałał, dopiero trzecia "kanadyjka" nadawała się do użytku. Ich sterta w magazynie, była już wcześniej przebrana przez przybyłych przed nami zlotowiczów wiec nie roszczę pretensji. Po rozpakowaniu, integracja z wojakami przed budynkiem, jest bardzo przyjemnie bardzo. Gdzieś koło północy odbyła się strzelanka CQB w prawym skrzydle budynku, kto chciał ten się bawił. Szkoda tylko że kulki wylatywały na niezabezpieczony główny hol i korytarz zamieszkałej części budynku. Wchodzący do koszar i wychodzący z pokojów ludzie byli trochę zaskoczeni, że tuż obok trwa bitwa. "Zmęczony" poszedłem spać około 3 w nocy i tak zakończył się pierwszy dzień zlotu.
Sobota: Pobudka o 7 rano, czas na wojnę! Ale najpierw trzeba się pokrzepić. Na śniadanie pyszne kanapki z szynką i jakąś zieleniną. Szybka odprawa i już wiemy, co nam czynić trzeba. Musimy odbić naszego generała z rąk przebrzydłego wroga, który przetrzymuje go w zachodniej części budynku. Zaczęła się ostra jatka w ciasnych pomieszczeniach i korytarzach. Serie kulek, krzyki, wybuchy granatów, kłęby dymu i błądzące po ścianach kropki i promienie laserów tworzą niesamowity klimat. Nieustający respawn po naszej, gorgońskiej stronie, nie pozwala się nikomu nudzić. Niestety jest nas tak dużo, że przeszkadzamy sobie nawzajem. W międzyczasie część naszych sił, robi, co może ostrzeliwując Katangijczyków przez okna z zewnątrz. Dołączam do nich, bo ze swoją strzelba niewiele mogę zdziałać w budynku. Denerwuje fakt, iż mimo wcześniejszego zakazu zamykania okien, ktoś ze strony przeciwnej ciągle je zamyka, konieczna jest ingerencja organizatora. W końcu kolejna fala naszych ataków odnosi skutek i koniec pierwszego starcia.
Podłoga usłana jest kulkami i grochem z granatów, ktoś będzie miał dużo sprzątania po zlocie. Generał odbity, chociaż był martwy, został uleczony przez naszego medyka (nie pytajcie mnie jak on to zrobił) Kolejne walki odbyły się już na zewnątrz Twierdzy, mieliśmy wypierać wroga z zajmowanych przez niego pozycji i ogólnie mówiąc utrudniać mu życie w miarę możliwości. Zapewne mieliśmy konkretne zadania do wykonania, ale jakoś tak się układało, że gdy zadania owe były omawiane, nigdy nie było mnie w pobliżu, kto mnie zna ten wie, że tak mam i żadna siła nic na to nie poradzi.
Po kilku krwawych starciach na obrośniętych gęstym lasem wałach, nasza drużyna Bravo, wycofała się w pobliże drogi biegnącej wzdłuż ściany Twierdzy i zajęła bardzo niewygodne do obrony pozycje, między wałem a rzeczoną ścianą. Niestety, dostaliśmy sporego łupnia, Katangijczycy zaszli nas z dwóch stron i przetrzebili ostro nasz stan osobowy. Młode drzewa i krzaki, za którymi kryliśmy się, nie stanowiły większej ochrony. Po przegrupowaniu się w respawnie, ruszyliśmy ponownie w bój, odnosząc tym razem sukcesy po połączeniu się z drużyną Foxtrot. Jednak podczas naszego zwycięskiego pochodu zamarudziłem za bardzo na tyłach i zostałem "ubity" przez sprytnie ukrytego Katangijczyka, szacuneczek. Na dalszą część rozgrywki już się nie załapałem, bo się skończyła.
Kolejnym zadaniem dla sił gorgońskich było uprowadzenie generała katangijskiego i udało nam się tego dokonać, dzięki pomyślunkowi jednego z naszych chłopców (konkretnie Radara z PET’ów), który ruszył głową, zdobył skądś bluzę z oznaczeniami Katangi, przez nikogo niepokojony sterroryzował generała swoim małym złotym derringerem i bez większych problemów eskortował go na nasze pozycje, brawa dla tego pana.
A potem nastąpił obiad... Obiad jak to obiad dobry był, nikt nie narzekał.
Po posiłku, gwóźdź programu. Zadanie: przejść przez "Drogę Śmierci". Z jednej strony ściana Twierdzy, z drugiej teren krzaczasty i zaminowany, po którym swobodnie mogli poruszać się Katangijczycy. Po czym należało dotrzeć do cywilnej wioski, zlikwidować ewentualny katangijski opór i zorganizować bezpieczne przejście na terytorium Gorgonii dla mieszkańców miasteczka. "Drogę śmierci" i rzeźnię, która się tam odbyła, każdy biorący w niej udział zapamięta na długo... Mi to przypominało szturm na wybrzeże Normandii jak w "Szeregowcu Ryan’ie" z tym, iż jedyną osłoną były wysokie trawy i krzaki a poruszać się mogliśmy wyłącznie pasmem drogi szerokim na kilkanaście metrów. Dla samej tej akcji warto było pojechać na zlot.
Po dotarciu do wioski rozpoczęło się kilka starć z siłami katangijskimi, ogólnie zawsze byłem gdzieś z boku głównych działań i nie do końca byłem świadomy, co się działo (jak zwykle). Ludność cywilną, odgrywaną przez zaprzyjaźnionych larpowców nasze oddziały potraktowały ponoć dość nerwowo jak tylko odkryto, że posiadają broń. Wyszedł na jaw nasz brak doświadczenia w postępowaniu z nimi, gdyż obecność cywili w scenariuszu była novum dla większości osób uczestniczących w zlocie. Ja w każdym razie, mam nadzieję, że obecność "trzeciej siły" stanie się nową, "świecką tradycją" na zlotach, pomysł jest naprawdę świetny.
Nasze zadanie w wiosce zostało wykonane wiec koniec strzelania na dziś. Jako że Gorgonii się powiodło, mieliśmy prawo jako pierwsi wyjechać na strzelnicę by postrzelać sobie z "prawdziwków". Między innymi z Glock’a, Glauberyta i Mossberga. Dla wielu był to pierwszy kontakt z prawdziwą bronią (miedzy innymi dla mnie) i powiadam wam, naprawdę trudno jest trafić w tarczę, z pistoletu na odległość 15 metrów. Mogę powiedzieć też, że nie jest prawdziwym mężczyzną ten, kto nie strzelał z Mossberga. Naprawdę mocno kopie, mimo iż strzelaliśmy ze stosunkowo słabych naboi.
Po powrocie do Twierdzy późnym popołudniem, wszyscy zajęli się tym, co tygrysy lubią najbardziej, czyli poznawaniem się bliżej przy piwku. Na brak owego złotego trunku nikt nie narzekał, ponieważ organizator wytoczył dla nas trzy beczki gratis w ramach rekompensaty za brak zapowiadanej przeprawy wodnej. Nawalili kooperanci i obiecanych ciężarówek do transportu wojsk nie dostarczyli. Fakt ten, został nam wyjawiony uczciwie rankiem i nikt zrobiony w przysłowiowego ogiera się raczej nie poczuł, jednak żal był, bo na tą część imprezy szykowałem się bardziej niż na strzelnicę bojową. Cóż, lajf is brutal... Kino na szczęście wypaliło i kto chciał mógł sobie oglądnąć między innymi "Pluton" i "Full metal jacket" jakość obrazu bez zastrzeżeń, takowoż nagłośnienie. Wiem, bo byłem i widziałem.
Gdzieś koło północy opuściłem bawiących się zlotowiczów i jak grzeczny chłopiec udałem się na zasłużony odpoczynek. Nie dano mi jednak spać spokojnie, gdzieś o drugiej w nocy zostałem brutalnie (och !) wyrwany ze snu, zawleczony do jakiegoś pomieszczenia, gdzie usiłowano mnie poddać tzw. "Testowi spadochroniarza", jednak byłem tak zaspany i nie do końca świadomy (czytać "miętki") że zrezygnowałem z tego zaszczytu. Wybaczcie chłopaki, w tym wypadku łóżko to był dla mnie najwyższy priorytet i jak najszybciej się chciałem w nim znaleźć, może następnym razem :>. Resztę nocy przespałem kamiennym snem, przez nikogo niepokojony.
Niedziela: O 9 rano budzimy się, jedni wyspani (to ja, yay!) inni nie bardzo (cala reszta :>). W toaletach bagno, myślę że organizatorom zabrakło samozaparcia by kontynuować piątkowo-wieczorne starania mające na celu zaprowadzenie na zlocie pewnych elementów drylu wojskowego, czyli utrzymywania pokojów w czystości, "klaru" na łóżkach, sprzątania łazienki i korytarza. Z drugiej strony w pełni rozumiem, nie sadzę, żeby ktoś w stanie "zmęczenia" dał się namówić późną porą na czyszczenie kibla. Śniadanie, znów pysznościowe kanapki i ruszamy by zdobyć "fabrykę chemiczną" zajętą przez resztki sił katangijskich. Wiązało się to z przemarszem przez osiedle wokół twierdzy. Pochód zwartej kolumny naszych wojsk wzbudził spore zainteresowanie wśród jego mieszkańców, szczególnie tych nieco młodszych. Po około 15 minutach docieramy na miejsce i oczom naszym ukazuje się budynek, który mamy zdobyć. Na pierwszy rzut oka widać ze będzie ciężko i niestety nasze przypuszczenia potwierdzają się.
Nie pomogły nawet drabiny, które przytaszczyliśmy z Twierdzy, budynek jest jednopiętrowy, wejścia pozamykane, połowę gmachu otacza otwarta przestrzeń, drugą połowę, krzaki i młode drzewka. Mimo to, pod ściany "fabryki" udało się podejść stosunkowo łatwo, za to wejść do środka i przeżyć dłużej niż kilka sekund było prawie niewykonalne. Nie pomogły heroiczne akcje i wysiłki braci Gorgończyków. "Fabryka" pozostała nie zdobyta.
Powrót do koszar, zupka i… To już koniec, podsumowanie zlotu, porządki po sobie, pożegnania i 150 osób znikło prędko. Szkoda, bo chętnie bym jeszcze powalczył. Około godziny 16 żegnamy się z Tadeuszem i kilkoma osobami, które jeszcze nie wyjechały z nagle cichej i smutnej jakoś Twierdzy. Dzięki przemiłej parze z Lublina docieramy na dworzec PKP, pakujemy się do ekspresu, wczesnym wieczorem docieramy do nadal posępnego, deszczowego Krakowa i już tęsknimy... Oby jak najszybciej odbyła się czwarta edycja zlotu "Twierdza Modlin"!
Dziękuję i proszę o jeszcze.
Piok
1989
materiałów
3767
komentarzy
4
rzeczy w ekwipunku