Trwa ładowanie...

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

Berget 5 - The end of Europe, Szwecja, w-pa Hemsö k. Härnösand 15-17.06.2007
Berget 5 - The end of Europe, Szwecja, w-pa Hemsö k. Härnösand 15-17.06.2007

Berget 5 - The end of Europe, Szwecja, w-pa Hemsö k. Härnösand 15-17.06.2007

Berget 5 - The end of Europe, Szwecja, w-pa Hemsö k. Härnösand 15-17.06.2007
Berget 5 - The end of Europe, Szwecja, w-pa Hemsö k. Härnösand 15-17.06.2007
Ten artykuł pochodzi ze starszej wersji portalu i jego wyświetlanie (szczególnie zdjęcia) może odbiegać od aktualnych standardów.

Impreza: Berget 5 "The end of Europe"
Rodzaj: zlot międzynarodowy
Data: 15-17.06.2007
Miejsce: Szwecja, wyspa Hemsö k. Härnösand
Organizator: Berget Events
Koszt: 450 SEK (ok. 185 zł) plus dojazd




Berget, w języku szwedzkim znaczy tyle co góra, choć w przypadku tego zlotu wszystkim z pewnością bliższe będzie skojarzenie go z "wyspą". O tegorocznym Bergecie głośno było na długo zanim przyjmowane były zgłoszenia uczestników. Legendarna szwedzka impreza szczególnie po 4-tej edycji (2005 rok) zasłynęła ze wspaniałego, rozległego i dobrze przygotowanego terenu oddanego do dyspozycji graczy, wielu przygotowanych przez organizatorów atrakcji oraz widocznego wyraźnie na filmie promocyjnym wątku LARPowego, dodającego niewątpliwie klimatu graczom oddanym zwykle pospolitym działaniom wojennym.


[Powiększ][Powiększ]


Fabuła ubiegłego Bergetu osadzona była w Bośni i konflikcie bałkańskim. Wówczas to w imprezie wzięło udział około 700 osób z różnych krajów. W tym roku, po dwuletniej przerwie Szwedzi postanowili zorganizować nie tylko największą imprezę airsoftową w Europie, ale jak dotąd wiemy największa na świecie! Dotychczas najbardziej liczna (wg naszych informacji) miała miejsce w Stanach Zjednoczonych w Tennessee, nosiła nazwę Irene IV i liczyła około 800 uczestników. Swojego czasu film z III edycji tej imprezy wzbudzał duże emocje na naszym forum, jednak dla większości z nas opłacenie sobie udziału w tzw. mil-simie, którego wpisowe wynosiło $225 + koszty wylotu za Ocean, było budżetem trudnym do zaakceptowania. W praktyce i wyjazd do Szwecji pochłonął niemało pieniędzy, jednak dla kilkudziesięciu Polaków gra wydawała się warta świeczki. Morze brzmiało lepiej niż ocean?


Rozochoceni filmem z B4 oraz niezwykle kuszącymi obietnicami deklarowanymi na stronie organizatora, zdecydowaliśmy się przekonać na własnej skórze jak się bawi Europa. W Polsce imprezy, nawet te międzynarodowe liczą 300 uczestników. Na Bergecie miało zjawić się 1200 osób, a walki miały się toczyć na wyspie o powierzchni 5 km kw oddanej w większej części uczestnikom imprezy. Kuszące? Bardzo.


Akcja piątej, tegorocznej edycji Bergetu zatytułowanej „The end of Europe" umiejscowiona została na przełomie lat 80 i 90-tych, kiedy to Sowieci planowali agresję na Europę. Imprezę dodatkowo uatrakcyjniać mógł fakt, że inwazja ta w owym czasie rzeczywiście była planowana, o czym niedawno mogliśmy się dowiedzieć z mediów. Miejscem i czasem akcji samego zlotu była Szwecja w roku 1993. W skrócie Alianci rozciągnęli obronę w okolicach Sztokholmu, aby stawić czoła „Rosyjskiemu niedźwiedziowi". W rzeczywistości impreza odbyła się na malowniczej wyspie Hemsö w okolicach Härnösand, na wchodnim wybrzeżu środkowej Szwecji, około 500 km na północ od Sztokholmu.


Stronami konfliktu byli Szwedzi (około 150 osób), sojuszniczy im Alianci (niebiescy, około 400 osób), Sowieci (czerwoni, po roszadach na miejscu liczyli 600 osób), a także niezależna fińska partyzantka (100 osób). O ile po stronie niebieskich i czerwonych każdy mógł wystąpić, o tyle w przypadku fińskiej partyzantki wymogiem była znajomość języka fińskiego. Jak się dowiedziałem nie było to bardzo konieczne, gdyż spotkałem Polaka nieznającego tego języka, a zasilającego szeregi partyzantów. Część Polaków zasiliła stronę czerwoną, zaś większość pozostałych dołączających do niebieskich, aby godnie reprezentować nasz kraj, wystąpiła z naszywką z polskim orłem w koronie podpisanym "Poland". W większości również, mimo że dyscyplina mundurowa nie obowiązywała założyli DPM`y, prezentując w ten sposób, z własnej inicjatywy niekomunistyczne wojsko polskie zmobilizowane w Wielkiej Brytanii.


[Powiększ]


Zlot rozpoczynał się formalnie 15 czerwca o godzinie 00:01, ale rejestracja odbywała się 14-tego od godziny 22:00. Chcąc zdążyć musieliśmy wyjechać rano w środę 13 czerwca. Ponieważ od opuszczenia promu musieliśmy pokonać jeszcze 500km, już w Gdyni większość z nas zapakowała się do autokaru zorganizowanego przez Giersa z RBB, który to podjął się skoordynowania wyjazdu po polskiej stronie. Prom płynął 18 godzin. W trakcie rejsu staraliśmy się odpocząć i nastrajaliśmy się na wielkie airsoftowe wydarzenie, w którym niebawem mieliśmy wziąć udział, jednak rzeczywistość przekonała nas wkrótce, że się przeliczyliśmy.


[Powiększ][Powiększ]


Z całą pewnością ciężko jest powiedzieć kto ponosi odpowiedzialność za bałagan w trakcie trwania imprezy. Organizatorzy przyznając się do winy, sporą jej część zrzucają na uczestników. W obliczu tego co zastaliśmy na miejscu zarówno na początku jak i w trakcie imprezy trudno sobie to racjonalnie wytłumaczyć. Z pewnością w późniejszej częsci zlotu i sami uczestnicy nie pozostają bez winy, jednak pewne jest, że organizator rozczarował w tym roku wszystkich. W drodze powrotnej, w trakcie rozmowy ze Słowakami dowiedzieliśmy się, że poza rodzimym Camo II, był to najgorszy zlot na jakim do tej pory byli, a wyjeżdżają często. Ciężko to sobie wyobrazić po zasłyszanej randze i skali szwedzkiego zlotu.


Od momentu zarejestrowania się w punkcie check-in i otrzymaniu opaski we właściwym kolorze z numerem gracza, uczestnicy byli pozostawieni sami sobie. O tym dokąd mają się udać i co dalej robić dowiadywali się od swoich kolegów i koleżanek, którzy mieli szczęście się tego wcześniej dowiedzieć. Gdyby nie polska, zmotoryzowana ekipa (część warszawskiego Platoon), nasza grupa byłaby zmuszona do 2 km marszu, błądząc z nieprzygotowanymi z myślą o takiej przeprawie bagażami. Gdy już dotarliśmy do bazy, nikt nie był w stanie nam powiedzieć co mamy dalej robić, do kogo się zgłosić, a tym bardziej gdzie rozbić namioty. Naturalnie szukaliśmy naszej kompanii, jednak okazało się, że to nie takie proste. Gdy już w końcu udało nam się wyjaśnić sprawę, rozstawić namioty i w szybkim tempie doprowadzić do gotowości bojowej, okazało się, że nasz przydział nie jest pewny i w efekcie po małym ping pongu nie zostaliśmy przydzieleni do kogokolwiek. Chłopaki z RBB (Royal Blood Berets) jako Military Police mieli łatwiej, ale i u nich nie obeszło się bez emocji. Po oczekiwaniu na rozkazy do 3 w "nocy" (o tej porze roku w tej części Szwecji nocy, jako takiej nie ma), będąc gotowym do natychmiastowego wymarszu, ostatecznie powiedziano nam, że mamy iść spać... to był dopiero początek naszego przeciągającego się niezadowolenia, choć perspektywa zmrużenia oka po podróży nie była zła.


[Powiększ][Powiększ]


Dowódcy stron zostali wybrani późno i w efekcie nie byli w stanie w pełni przygotować się do powierzonych im roli. Podkomendni zaś bardzo często, albo ignorowali, albo wykonywali przydzielone rozkazy po swojemu, byle sobie w danej chwili więcej postrzelać (skąd my to znamy?). Na pewno skutecznie paraliżowało to realizowanie szerszych planów przez HQ. Z własnych obserwacji oraz z opowieści kolegów po drugiej stronie barykady (czerwoni) można wywnioskować, że z dyscypliną, zaangażowaniem w scenariusz i powierzane zadania po obu stronach bywało bardzo różnie. Obok graczy wczuwających się i wykonujących sumiennie powierzone zadania, byli i tacy, którzy opuszczali powierzone stanowiska bez słowa, co doprowadzało do niemiłych niespodzianek, a szczególnie w dowództwie.


[Powiększ][Powiększ]


Berget 5 miał być imprezą na ogromną skalę o charakterze mil-simowym. Przy tak wielkiej liczbie uczestników dogranie pionu dowodzenia oraz podporządkowanie mu uczestników wydaje się konieczne. We znaki dawał się wyraźnie nieobecny średni poziom dowodzenia. Co prawda do swojej dyspozycji sztab aliantów posiadał MP, które zwykle odpowiada za porządek w szeregach, ale jednostka ta została rozwiązana zaraz na samym początku. Dowodzący MP stracił swoją rolę za brak kompetencji, później zaś, pozostała polska część żandarmerii (RBB), na polecenie Rocka (dowódcy Aliantów) złożyła czerwone berety i została wcielona do piechoty. Później wraz z teoretyczną, bo bez rzeczywistego przydzielenia kompanią E wojsk zmechanizowanych (RAI (Toruń), Czarna Kompania (Gdynia), 4MOZA (Kraków) i G.G.A. Kruk (Kraków)) wykonywali zadania zwiadowcze, a także później z zakresu sił specjalnych (special forces).


[Powiększ][Powiększ][Powiększ]


Od samego początku wyraźnie brakowało poczucia stabilności. Bałagan i niedoinformowanie na poziomie organizacyjnym i scenariuszowym panowały do samego końca. Odczuwalny był brak czytelnych map z naniesionymi obiektami kluczowymi dla gry. "Gdzie są respawny?" "Co mamy robić?" "Podobno zostaliśmy zbombardowani 2h temu i nasza baza nie istnieje?!" "Podobno nasz dowódca został zdjęty i dowodzi kto inny?!" "Chyba Kris, ale nie jestem pewny". Wszystkie informacje, jakie do nas docierały były poprzedzone wdzięcznym "podobno", albo wyrazem mu bliskoznacznym. To ostatnie najbardziej zirytowało niebieskich. Główny organizator, dwudziestokilkuletni Spof, jak stwierdził nie mógł się dogadać w kwestiach merytorycznych z dowódcą niebieskich – Rockiem (emerytowany major U.S. Rangers) i zdjął go z dowodzenia. Według naszych informacji wcześniej to Rock prosił o rozwiązanie kilku problemów organizacyjnych i mimo kilkakrotnych prób nie uzyskał jakiejkolwiek odpowiedzi, ani nie doczekał się rozwiązania tych problemów. Dotyczyły one kwestii właściwie kluczowych, jak brak wody w bazie oraz łamanie regulaminu imprezy przez niektórych uczestników. Brak reakcji ze strony organizatora zaowocował tylko eskalacją problemu terminatorstwa, naginania reguł dotyczących mechaniki gry (noszenie opasek w innym miejscu niż ramię, brak utrzymania ustalonej dyscypliny dotyczącej magazynków, limitów amunicji i FPS), a także, niestety przypadków spożywania alkoholu w trakcie gry (trwała ona teoretycznie 36h non-stop). W kulminacyjnym etapie gry emocje uczestników, niekoniecznie związane ze scenariuszem sięgały zenitu, co doprowadziło do game-off (zawieszenie gry), ale jak się okazało tylko dla Aliantów (!). Spof zdecydował się w asyście policji odwiedzić ich bazę i wyjaśnić niedomówienia. W efekcie niewiele zostało wyjaśnione, a gra została wznowiona.. na chwilę. Organizator kierując wszystkie siły niebieskich i czerwonych do jednej wielkiej bitwy w szwedzkiej bazie leżącej na skalnym wybrzeżu Bałtyku, nie przewidział, że może się tam okazać za ciasno dla ponad 1000 walczących. W efekcie, gdy większość niebieskich była dopiero w drodze z odsieczą Szwedom, ze względów bezpieczeństwa walki zostały zakończone, a wszystkim pozostało udać się do swoich baz, spakować i następnego dnia udać do domu lub na beer party.


O ile piwna impreza z przygrywającymi "do kotleta" rockowymi kapelami się udała, o tyle chwilę przed nią nie obyło się bez kolejnej, cokolwiek dziwnej wpadki organizatora. Uczestnicy zainteresowani beer party mieli obiecany nocleg w jednym z akademików razem z prysznicem w publicznej łaźni. Osoby planujące nie przewidziały jednak, że w niedzielę łaźnia ta może być nieczynna... Po interwencji Giersa, prysznic się znalazł.


Impreza, która miała być mil-simem z ogromnym rozmachem okazała się zwykłą gigantyczną strzelanką-jebanką, na której mimo ogłoszonych założeń, każdy mógł robić co chce i kiedy chce. Było to niemałym zaskoczeniem, gdyż organizator posiadał już doświadczenie w organizowaniu udanych imprez o dużej liczbie uczestników (jak choćby ostatnia edycja Bergetu – 700 osób). Organizacja na szczeblu logistycznym można powiedzieć, że nie istniała, a realizacja obietnic i zapowiedzi szła bardzo opornie. Opaski dla stron, które można było nabyć (ale też można było wykonać samemu), które na zdjęciu wyglądały imponująco, na miejscu okazały się być czymś zupełnie innym. Kolorowy skrawek materiału z gumką zwijał się stając się niewidocznym dla innych.


Okazało się, że baza czerwonych była pozbawiona toalet, które były na liście zapewnionych świadczeń. Organizator nie przywidział, że samochód dowożący "toi-toie" nie pokona leśnej drogi (doprowadziło to do stworzenia naturalnego pola minowego, o którego przydatności krąży już pewna "włoska" legenda... (patrz forum)). W bazie aliantów brakowało wody, namioty były rozbite na podmokłym torfowisku, prąd czyli transformator sami zapewnili sobie z Polski przezorni RBB (miał być zapewniony przez organizatora, było o niego jednak trudno), za to Szwedzi spali w bunkrach stanowiska obrony wybrzeża, w ciepłych łóżkach, z regularnym dostępem do ciepłej wody, toalet, prądu i kuchni. Drugim punktem dobrze zaopatrzonym był safety zone, gdzie poza stoiskiem Classica, spragnieni lub głodni mogli znaleźć sklep z artykułami spożywczymi.


[Powiększ][Powiększ][Powiększ][Powiększ][Powiększ]


Na imprezie obecni byli przedstawiciele krajów z całego świata, nawet z Taiwanu - Classic Army. Obecne było sporo gadżetów uatrakcyjniających zabawę, pojazdy - buggy i wojskowe lekkie ciężarówki dla szybkiego rozmieszczania sił na arenie walk, uzbrojone zwykle w karabiny maszynowe na dachu. Ciekawie przygotowane były czołgi po stronie czerwonej, zrobione z obudowanych pilśnią samochodów osobowych. Znakomicie przygotowane atrapy min ppc, posterunki, punkty strategiczne, a także respawny mogły by pozostawić bardzo miłe wspomnienia, gdyby nie lekceważące podejście organizatora do uczestników imprezy. Wielka szkoda, bo miejsce ma olbrzymi potencjał i nawet jeśli Spof wyciągnie wnioski z tegorocznej edycji, wielu zagranicznych gości już do siebie poważnie zraził. Tak samą imprezą, jak późniejszym wykręcaniem się od odpowiedzialności. Uznał, że niezadowolenie uczestników B5 wynika m.in. z powodu różnego pojmowania w różnych krajach kategorii "mil-sim". Co można by przyjąć za prawdziwe, gdyby oczekiwania uczestników wynikały jedynie z samego określenia imprezy jako "military simulation", ale tak jednak nie było.


[Powiększ]


Dlaczego zatem mimo wszystko wyjazdu nie zaliczam do nieudanych? Można by powiedzieć, że skoro się wydało tyle pieniędzy i poświęciło tydzień na taką imprezę, grzechem by było marudzić. Nie o to jednak chodzi. Jak zawsze w tego typu wyjazdach kluczem do dobrej zabawy są ludzie i to właśnie dzięki nim, dzięki polskiej bergetowej ekipie warto było to wszystko zobaczyć na własne oczy i razem przeżyć. Warto też było dla przepięknego krajobrazu wyspy Hemsö i widoków. Warto było pojechać, by móc powiedzieć, że to wszystko widziałem na własne oczy i stwierdzić, że na naszych rodzimych imprezach, choć mniej licznych i też nie wszystkich, organizatorom idzie mimo wszystko... lepiej.


Wrażenia na naszym forum:zobacz
Strona organizatora:zobacz
Strona imprezy:zobacz

Komentarze

Najnowsze

Trwa ładowanie...
  • Platynowy partner

    Złoty Partner

  • Srebrni partnerzy

  • Partnerzy taktyczni