Trwa ładowanie

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

“Airsoft w Polsce już się kończy”
“Airsoft w Polsce już się kończy”

“Airsoft w Polsce już się kończy”

“Airsoft w Polsce już się kończy”
“Airsoft w Polsce już się kończy”

Sklep co prawda nadal istnieje, chociaż z naszej działki został - niejako na własne życzenie - wygryziony. W międzyczasie airsoft w Polsce skończył się tak bardzo, że rokrocznie odbywają się trzy gigantyczne zloty i masa mniejszych imprez, a taki Gunfire buduje sobie właśnie większy magazyn.

Tytułowa wypowiedź wpisuje się w pewien trend. Regularnie, od kiedy tylko siedzę w tej “branży”, to co jakiś czas docierają do mnie wieści na temat kolejnego kryzysu, który już za chwilę, już lada moment ma sprawić, że airsoft wyląduje na śmietniku historii.

Ostatni raz o kryzysie środowiska usłyszałem jakoś tak po wakacjach. Formacja Śląsk z powodu śladowego zainteresowania odwołała zlot na uczczenie XV-lecia Śląskiego Airsoftu. Cóż, jeżeli tak utytułowana ekipa nie może znaleźć chętnych, to już chyba właśnie nadszedł ten z dawna przepowiadany Nieuchronny Koniec.

Jeżeli jest tak źle, to jakim cudem większy scenariusz pod Jarocinem gromadzi lekko ponad 200 dusz, mamy przynajmniej trzy regularne ogólnopolskie imprezy na kilkaset osób każda, a największe sklepy rejestrują łącznie ze 2 miliony wizyt miesięcznie


Kryzysy jak końce świata

Otóż żadnego kryzysu nie ma, nie było i najprawdopodobniej nie będzie, o ile oczywiście ustawodawca nie przepchnie jakiegoś bubla prawnego, przez który oberwiemy rykoszetem. Skąd zatem te powtarzające się od lat trwożne prognozy?

Odpowiedź na postawione powyżej pytanie jest prosta - człowiek to istota, która rozkochuje się w status quo, podczas gdy paradoksalnie jego otoczenie nieustannie się zmienia. Z każdym kolejnym “pokoleniem” graczy zmieniają się nieco ich upodobania, więc rynek musi za nimi nadążyć (oczywiście jest to skrajne uproszczenie, ale nie będziemy się tu wdawać w jałowe dywagacje na temat sprzężeń zwrotnych).


http://wmasg.com/var/images/741129/741158/main.jpeg


Tempo tych jakże znienawidzonych zmian narasta, bo od dłuższego czasu średni “cykl życia” gracza raczej skraca się niż wydłuża (nie, nie mam na to danych - to moja obserwacja). Dla wielu z nas rok 2015 to czasy zamierzchłe, 2010 to starożytność, a 2005 to w ogóle już prehistoria, o której wiadomo tyle, że była, bo istnieć kiedyś po prostu musiała. 

W owych prehistorycznych czasach, do których niektórym niesamowicie tęskno,  przytłaczającą większość uczestników spotkań stanowiła grupa przesunięta dzisiaj nieomal na margines - nazwijmy ich Prawdziwymi Pasjonatami. Są to ludzie, dla których airsoft to nie sezonowa ”zajawka”, ale wieloletnia pasja, rozciągająca się na życie “cywilne”. Wówczas tych odpadających po pierwszej poważnej awarii repliki trafiało się jak na lekarstwo. Średnia wieku oraz średni czas zaangażowania w zabawę były dużo wyższe niż obecnie.


Czyli co? Dawniej było jednak lepiej?

Tutaj zgoda - takie postrzeganie środowiska przepuszczone przez kilkunastoletni filtr nostalgii faktycznie może wydać się niektórym nęcące. Jednak owa sytuacja nie wynikała z dyscypliny “przodków”, a z prozy życia w Polsce A.D. 2005.


http://wmasg.com/var/images/741129/741168/main.jpeg


Mówimy o latach, kiedy średnia pensja nieśmiało przekraczała 1600 PLN NETTO, a kupno sensownego AEGa poniżej 850 PLN było równie możliwe, co polizanie się po łokciu - dla przytłaczającej większości to zadanie awykonalne. 

Środowisko po prostu musiało tak wyglądać, bo względnie niewiele osób w Polsce mogło szarpnąć się na fanaberię w postaci airsoftu - siłą rzeczy mogli sobie pozwolić na nią ludzie raczej ustatkowani, a co za tym idzie - starsi, lepiej wykształceni, z większych miast i bardziej obrotni niż szeroko rozumiany ogół. Sklepów też było mniej, a handel internetowy wciąż raczkował. Sport zaliczał się więc do kategorii “elitarnych”, chociaż według mnie bardziej pasuje tu określenie “niszowe”. Jak już ktoś wydał tak chore pieniądze na zabawkę to musiało mu na tej pasji naprawdę zależeć.

Teraz istnieje cała plejada tańszych alternatyw, a wówczas - do momentu pojawienia się pierwszych “dorosłych” AEGów z Chin - de facto jej nie było. Jasne, jak ktoś nie cierpiał na nadmiar legalnych środków płatniczych, to zawsze można było kupić “pompkę” (czyli replikę sprężynową) albo “gaziaka”, ale to jednak nie te zasięgi, ani szybkostrzelności. Poza wyjątkowymi sytuacjami, to posiadacze replik “nieelektrycznych” kończyli jako mięso armatnie. W warunkach leśnych,  nawet jeden dobrze ulokowany gracz z "elektrykiem" (mowa tu o replice TM/CA w wersji "z pudełka") mógł zatrzymać lub solidnie przetrzebić cały oddział ludzi ze "sprężynami". Trudno się dziwić, że posiadacze tych ostatnich podchodzili do takiej formy zabawy raczej mało entuzjastycznie.

Oczywiście sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy Polskę zalały towary z Bardzo Dalekiego Wschodu, których od śmierci technicznej nie dzieliło już kilkaset kulek. Nie powiem - część starych wyjadaczy mocno przeżyła to, że ogień ciągły już nie określał przynależności do “kasty wybrańców”. Cóż, w tamtych “złotych czasach” też zdarzały się naprawdę solidne buce. I to nie byle bananowe małolaty, a pozornie ułożeni ludzie w okolicach 25-35 lat.


http://wmasg.com/var/images/741129/741178/main.jpeg


W ramach ciekawostki - niektóre sklepy reprezentujące “stary porządek”, zmuszone w końcu przez parcie rynku do sprzedaży tańszych replik, czyniły to niezwykle niechętnie, umieszczając nawet przy opisach tych produktów ostrzeżenia (sic!) przed zakupem i zalecały nabycie droższych zabawek.

To dotyczy jednak czasów przed rokiem 2010. Od tego czasu zmieniło się sporo. Dziś niemal każdy może pozwolić sobie na to hobby i traktowanie go jako chwilowej odskoczni od codziennej rutyny - bez większych zobowiązań, zrzeszania się w potężne, kilkunasto-, kilkudziesięcioosobowe ekipy i wyjazdy na treningi czy zloty.

Całkiem przyzwoite repliki od lat kupują sobie uczniowie i studenci dorabiający w weekendy, więc “próg wejścia” zleciał bardzo mocno w dół. Moim zdaniem - to bardzo dobrze, chociaż oczywiście wady tego stanu rzeczy też się znajdą. Konkretnie to jedna dość duża - w masie ludzkiej statystycznie łatwiej trafić na idiotę, który może wywinąć dziwny numer, który czkawką odbije się wszystkim. Do tego wzrosła anonimowość graczy.

Lata temu każdy znał się z ksywy, albo przynajmniej kojarzył z widzenia, więc szkodników szybko poddawano ostracyzmowi. Sprawę ułatwiało też to, że WMASG zrzeszał praktycznie całe polskie środowisko, więc posiadacz “wilczego biletu” był właściwie skończony przynajmniej w szczeblu lokalnym. Teraz na większość strzelań ludzie ustawiają się na FB, gdzie dane osobowe większości z nich widoczne są jak na dłoni, ale grup w każdym większym mieście znajdzie się co najmniej kilka, a przepływ informacji pomiędzy nimi bywa cokolwiek ograniczony. Do tego co drugi nosi maskę na twarzy, co stanowi kolejne utrudnienie w rozpoznaniu mąciwody. 

Jednak na tym kończą się - dość dyskusyjne - przewagi starych czasów nad nowym porządkiem. Masowy wysyp idiotów nie nastąpił. Podobnie jak degeneracja środowiska i legislacyjne apokalipsa, przed którą przestrzegali gracze "starego pokolenia", kiedy któraś z ekip promowała airsoft wśród "mas pracujących". Znaczna większość graczy “nowej daty” to w porządku ludzie, z którymi można się łatwo dogadać, choć mają już inne podejście do zabawy niż “dinozaury”. Dalej jednak chodzi nam w gruncie rzeczy o to samo. I to się liczy.


http://wmasg.com/var/images/741129/741212/main.jpeg


Słyszałem też przewijające się tu i ówdzie zarzuty o “komercjalizacji” i “makdonaldyzacji” airsoftu - a to, że kiedyś za zloty mniej się płaciło, a to, że teraz wszystko podane na tacy, najlepsze tereny albo już zabudowane, albo wykupione na komercyjne pola, gdzie gra zorganizowana i zaplecze sanitarne jest, a nawet czasami i grill po grze jest w cenie wejścia, a kiedyś to było, bo człowiek się musiał postarać.

Marudy nie dostrzegają jednak tego, że rynek zdywersyfikował się tak, jak nikt sobie nie wyobrażał 5-10 lat temu. Jak komuś “nie leży” komercyjna gra na prywatnym polu, to nadal ma alternatywy i znajdzie na nie chętnych. Kiedyś wybór co do miejsca strzelania w zasadzie nie istniał - organizowała się jedna gra “ogólna” i na tym w zasadzie koniec, bo i gusta były inne, i prawie każdemu to odpowiadało.

Tak jak niegdyś z piwem - dawniej każdemu pasował koncernowy lager z marketu. Dzisiaj wciąż możesz taki kupić, ale poza tym masz wybór pomiędzy pierdylionem innych styli piwnych. Czy ktoś narzeka, że może pić takie piwo, jakie dusza zapragnie? No nie. 

A nawiasem mówiąc, to 100 razy bardziej wolę grę na terenie, który ktoś wykupił i utrzymuje na nim jakiś porządek niż bieganie po miejscówce, gdzie bardziej niż na kulki trzeba uważać na otwarte studzienki, potłuczone szkło i meneli z całym "dobrodziejstwem" inwentarza.


Wnioski?

Dziś jest po prostu inaczej. Pod pewnymi względami - owszem, gorzej. Pod wieloma innymi jednak znacznie lepiej. Jasne, żal trochę tych “pionierskich” czasów i ludzi, niegdyś stanowiących kręgosłup społeczności, ale oni już zrezygnowali z tej pasji i raczej nie wrócą. Paru niestety opuściło nas na zawsze.

Kryzys zapewne pojawia się co jakiś czas, ale tylko w naszych głowach. Mowa o podwalinach, na których zbudowana jest mentalna mapa niektórych graczy. Jedni widzą kryzys, kiedy ekipa X kończy działalność, zlot Y przestaje się odbywać, a sklep Z upada. Innym ta zabawa z czasem po prostu się nudzi i zaczynają dostrzegać w niej wady, których wcześniej nie widzieli. Komu jeszcze innemu nie odpowiada kierunek, w jakim to wszystko podąża i to, że kumple już się nie strzelają, więc też przestaje. W ich miejsce pojawiają się nowi ludzie, którzy orientują życie społeczności wobec trochę innych punktów kluczowych.

Airsoft nie ma też już monopolu na powszechne, łatwo dostępne strzelectwo - od kilku lat prężnie rozwijają się organizacje proobronne i kluby strzeleckie. Ludzie, którzy do nich się zapisują wcześniej pewnie zaczynaliby swoja wędrówkę po militarnym świecie od airsoftu właśnie. 

Reasumując - nie kryzys, a ewolucja. Najbardziej wyświechtany paradygmat nauk o zarządzaniu głosi, że "jedyną stałą rzeczą jest zmiana".  A że komuś ze zmianami nie po drodze - trudno. Beton żywych skamielin zawsze składa się z ludzi niegdyś młodych, dynamicznych i ciekawych świata. Rozpamiętywanie “starych, dobrych czasów” niczego nie zmieni, więc zamiast zatracać się w przebrzmiałej chwale, zadbajmy o to, żeby w przyszłości z sentymentem wspominać czasy obecne.

A swoją drogą - kto w międzyczasie spróbował polizać się po łokciu?

Komentarze

NAJNOWSZE

Trwa ładowanie...
  • Platynowy partner

    Złoty Partner

  • Srebrni partnerzy

  • Partnerzy taktyczni