Organizator: Old Shifty, BAT i przyjaciele
Miejsce: Pałczew (okolice Łodzi)
Rodzaj imprezy: zlot ogólnopolski (stylizacja II WŚ)
Termin: 27.03.2010
Koszt: 0 zł
Liczba maniaków: około 600
RAPORT
Do: Dowództwo Naczelne Sił Sprzymierzonych – Kod Name: WMASG
Dotyczy: Działań wojennych w okolicach Bastogne/Pałczew k/Łodzi
Data:26-27.03.2010
Zgodnie z rozkazem Dowództwa piszę raport z działań 501st Parachute Infantry Regiment 101 Airborne.
Jest godzina 17.15, otoczeni bronimy się niedaleko składu paliwa. Prawdopodobnie padnie już niedługo. Na szybko kreślę ten raport, bo mało już ludzi zostało, sam jestem ranny i w koło też tylko ranni i zabici, ale może uda się zdążyć zanim nas wybiją do nogi. Ostatniego sprawnego, o ile można tak powiedzieć o tym żołnierzu, ale nogi ma niepostrzelone, więc może uda mu się przedrzeć, wysyłam z raportem i pamiętnikiem dowódcy kompani Bravo kpt. Ibou. Padł przed chwilą przeszyty kolejną serią...
Widzę w oddali niemieckich żołnierzy w panterkach SS, którzy nieubłaganie zbliżają się w naszą stronę. Dowódca 101 Airborne z Thompsonem w dłoni ostrzeliwuje się z okopu osłaniając mnie i innych rannych. Z całej dywizji została nas tylko garstka, ale tanio nie sprzedamy swego życia. A i wcześniej w Bastogne walczyliśmy do końca aż nie padło...
Ale od początku...
26.03.10 – wysłałem część ludzi z kompani Bravo pod dowództwem kpt. Ibou w rejon Bastogne celem rozpoznania terenu i przygotowania do przybycia reszty pułku. Z relacji kapitana na terenie były już mniejsze oddziały 101 Airoborne wraz z dowódcą dywizji gen. A.C. „Miko Wolf” McAuliffe. W miedzy czasie, do północy, dojechały pozostałe kompanie 501 PIR poza kompanią HQ, która dotarła na miejsce około 6.00 w sobotę 27 marca. Przyczyna opóźnień były deszcze i rozmokłe drogi na trasie do Bastogne.
Około godziny 8.00 nastąpiła odprawa w sztabie dowódcy armii gen. por. Omara N. „Rosiu” Bradleya. 502 i 506 PIR udały się zająć pozycje obronne na terenie Bastogne. Nasz pułk miał pobrać brakujące wyposażenie i wyruszyć jako uzupełnienie około 9.45 na pozycje.
O 10.00 robię odprawę z dowódcami kompani, przedstawiając sytuacje taktyczną. Żołnierze są zniecierpliwieni. Nie dziwię się, miał być transport, ale nie ma. Okazuje się, że niemieckie wojska odcięły kolumnę transportową i trzeba maszerować. Takie to już życie żołnierza.
Z opóźnieniem następuje wymarsz. Wywiad doniósł, że niemieckie LIII, LXXX, LXXXV Armeekorps a także XLVII, LVIII Panzerkorps i elitarny korpus SS „Leibstandarte SS Adolf Hitler” którymi dowodzi znany niemiecki feldmarszałek Walther „Old Shifty” Model, rozpoczęły jakieś natarcie i to w naszym rejonie. Jakie jeszcze siły wroga mogą się znajdować w tym rejonie tego wywiad już nie podaje. Podobno zwiad zauważył pierwsze oddziały w okolicach Bastogne, więc czujnie zbliżamy się do miasta spodziewając się w każdej chwili niespodziewanego.
Po godzinie 11 jesteśmy już na terenie Bastogne. Po odprawie u dowódcy 101 Airborne zajmujemy pozycje obronne. Ogólnie nie jest dobrze. Linia obrony jest rozciągnięta. A do tego braki w ludziach. I mało medyków choć posiadamy szpital. Przydzielam sektory obrony poszczególnym kompaniom. Nawet nie udało się sprawdzić całego miasta jak następuje pierwszy szturm. Poszli od frontu i lewej flanki. Tam tylko jeden bunkier i dwa okopy, ale chłopcy dali rady. Wraz z żołnierzami 501 odparli atak i potem kolejny, a od frontu na nasze pozycje poszedł mocny szturm.
Dobrą robotę zrobili wczoraj nasi chłopcy z umocnieniami. Bez tego szkopy przeszły by przez nas jak po maśle. Ale rannych jest sporo. Medycy biegają od jednego do drugiego. Kogo się da, to zanosi się do szpitala. Na szczęście, poszło gładko. Atak jakiś nieskoordynowany i małymi siłami.
Około 12 kolejny szturm. Mocniejszy, lepiej przygotowany. Może pierwszy to było tylko rozpoznanie bojem. Podeszli prawie do pozycji obronnych. Od frontu miasta, z lewej, ale nie wiem jak z prawej flanki. Brak jest łączności bo gdzieś przepadły radiostacje i telefony. Mieli linię podciągnąć, widocznie nadziali się na wroga.
Kolejny szturm, a w zasadzie seria szturmów. Teraz to już nie jest jedna jednostka. Wygląda na to że to elita SS nas szturmuje. Dostaję informację, że lewy bunkier padł, wzięty podstępem przez przebranych w mundury MP niemieckich komandosów. Medycy nie nadążają leczyć, sami trafiani leżą pokotem na ziemi. Inni odciągają kogo się da z linii ognia. Wszyscy walczą. Sanitariusze, dowódcy, kucharze, nawet reporterka New York Times, przydzielona do nas jako korespondent wojenny łapie za broń, żołnierza który padł właśnie martwy i strzela do Niemca. Trafia go, ale pada ranna od kolejnych wdzierających się za nasze linie obrony.
Pułku już prawie nie ma. Dostaję rozkaz wycofania się do sztabu po uzupełnienia. Bierzemy rannych i odchodzimy zostawiając nieliczną resztkę 101-ej. W sztabie nie wiadomo czy Bastogne padło czy się trzyma. Wysyłam jeepem zastępcę, majora Bienia i resztki kompani Alfa, sam czekam na uzupełnienie stanu osobowego.
Około 14 ruszamy ponownie do Bastogne. Nie wiemy, co nas czeka po drodze. Mówi się że miasta padają, a Niemcy nie biorą jeńców. Malmeda padła podobnie Ambleve. Skąd ci szkopy mają tyle wojsk, przecież bijemy ich po dupie jak się patrzy, a tu nagle taka kontrofensywa? Nie wiem jak sytuacja w St. Vith i Stavalot. Wszędzie słychać strzały, więc omijamy je szerokim łukiem.
Okazuje się, że Bastogne nie padło. Wchodzimy ponownie na pozycje obronne. Dowódca 101-ej sam nie wie co się dzieje w okolicy, bo łączności z innymi dywizjami jak nie było tak nie ma. Dostaję rozkaz wysłana zwiadu.
Biorę kompanię Bravo z kpt. Ibou, który jako nieliczny przetrwał poprzednie ataki i wychodzimy na zwiad. Widzimy niemieckich żołnierzy walczących w oddali. To chyba atakują St. Vith, ale pewności nie ma. Spotykamy jakieś nasze oddziały, które zabezpieczały teren. Dostaję informację, że ponownie zbliżają się oddziały Niemieckie do Bastogne. Wracamy, i trafiamy na idące na nasze miasto oddziały wroga. Rozpoczyna się walka. Mamy rannych, ale przedzieramy się powoli do miasta. Po drodze spotykamy kolejny nasz oddział. Wysyłam ich w kierunku wroga, a my wchodzimy do Bastogne. Tam jest już rzeźnia. Na osłabioną lewą flankę uderza cały korpus. Szturm za szturmem i wypierają naszych do centrum miasta. Tu walka o każdy centymetr. Słuchać krzyki niemieckich oficerów poganiających do ataku.
Zostajemy wyparci choć nie rozbici, ale Bastogne padło, a wróg zdobywa flagę. Musimy wycofać się ponownie, ale chcemy wrócić i odbić miasto.
Główne dowództwo obawiało się, że cały ten zgiełk to odwrócenie uwagi od naszych składów paliw. Że właśnie to jest głównym celem natarcia Niemców i nie pozwala nam na odbicie Bastogne, a kieruje na pozycje obronne przy składach. Więc idziemy. Stan osobowy pułku jest niepełny. Brakuje całej jednej kompanii a i pozostałe też nie wyglądają dobrze.
Docieramy do pozycyjni obronnych około 17 i od razu trafiamy na atak. Bronimy się razem z 506 pułkiem oraz dowódcą 101 Airborne. Ale Niemcy odkryli chyba sposób na klonowanie, bo jest ich mnóstwo. I są wszędzie. Mimo że wybijamy ich jak się da, to jesteśmy otoczeni. A oni nacierają i nacierają. W tych swoich panterkach są wręcz niewidoczni jak duchy.
Jest 17.25 i wydaje się, że to już koniec. Dopiero chwila, jak rozpocząłem pisać raport, a kolejnych towarzyszy broni już nie ma wśród żywych. Dowódca dywizji ranny. Z mojego pułku zostało jeszcze dwóch żywych. Już jeden. Kończę raport, bo łącznik nie przebije się... damy mu osłonę, by to co zrobiliśmy przetrwało i ktoś nas pomścił.
Bo nie poddamy się, a żywych nas nie wezmą! Geronimo!
Col. Julian „yaro” Ewell
PODSUMOWANIE
Bitwa o Ardeny, to nie ma co ukrywać duża, dobrze zorganizowana impreza airsoftowa. Old Shifty wraz z 2REP oraz współorganizatorami w postaci Rosia i grupy BAT odwalili kawał dobrej roboty. W dodatku impreza nie miała być stricte jakąś tam "jebanką", ale stylizacją działań w trakcie II Wojny Światowej w Ardenach. Co prawda TV mówiła o rekonstrukcji, ale jak każdy wie, telewizja kłamie i choć fajnie to brzmiało na małym ekranie, to miało się nijak do rzeczywistości. I dobrze. Bo co to za radocha jak się z góry wie jak się impreza skończy. A tak, nikt nie wiedział, co i jak się może potoczyć na polu bitwy.
I tak też się stało. Niemcy w zasadzie zmienili bieg historii i będzie trzeba na nowo pisać podręczniki. No, trudno, za rok może Alianci się zrewanżują, bo tu jest to możliwe.
Nie da się ukryć, że użyte wyrażenie „duża impreza” jest jak najbardziej na miejscu. Teren może nie był jakiś ogromny, ale wystarczający by pomieścić prawie 600 osób biegających to tu to tam. I wcale nie chaotycznie, tylko zgodnie z wytyczonymi zadaniami dla każdej z armii czy to aliantów czy wojsk niemieckich.
Działania wojenne obejmowały walki o kilka miast i finałową obronę składu paliw. Nie wiem jak to wyglądało w innych miejscach, gdyż od rana broniliśmy zacięcie Bastogne. Padło. To prawda... Ale nie ot tak, ale po zaciętej obronie i kilku bardzo mocnych atakach. Nawet przyznam, że nie czuję wstydu, bo przegrać po takiej walce jaką tam toczyliśmy nie jest wstyd. Zacięte ataki "szwabów" odpieraliśmy jak się dało. A podziw wzbudzali medycy. Ci to mieli przechlapane. Linia obrony Bastogne to było około 100 m, plus – minus. Niby nic, lekkoatleta robi to w niecałe 10 minut, ale tu by tak nie dał rady. Mieliśmy 3 medyków na około 60 osób. I chłopy się nabiegały straszliwie, bo w trakcie ataków, często było więcej rannych niż zdrowych, a i medycy dostawali. I nie za wiele dawało to, że mieliśmy szpital, jak 2 ludzi czasami trudno było znaleźć do niesienia rannego. Ale trzeba też powiedzieć sobie, że dawało to dodatkowy niesamowity klimat - gdy trzeba było wyciągać i wlec po ziemi rannych kolegów. Jedyna taka okazja, bo na cotygodniowych zabawach jest to rzadkość.
Chyba wszyscy bawili się dobrze. Przynajmniej, mimo porażki u nas tak było. 501 PIR tylko raz zszedł do sztabu, kiedy zdradzieckie, podstępne oddziały dywersantów przebrane za MP przedarły się przez nasze linie obrony. Ale wróciliśmy by bronić Bastogne w ostatnim, dla nas przegranym ataku.
Wkład organizatorów był widoczny od samego początku imprezy. Już dzień wcześniej przygotowywano linie obrony i wyznaczono miasta biorące udział w poszczególnych etapach walk. Na dzień dobry przywitała nas MP i kierowała na miejsca parkingowe z wyznaczonymi miejscami dla poszczególnych TF-ów. W zasadzie tej całej MP było trochę i jak się okazało, nie są oni tylko dla pilnowania porządku, a często uczestniczyli w walkach. Cały teren rozgrywki był dobrze oznakowany wraz z tablicami informacyjnymi dla tubylców, że może im się stać krzywda jak nie będą mieli ochrony oczu. I tego też pilnowała MP. Dodatkowo była mikro galeria archiwalnych zdjęć z tamtej epoki.
Dodatkowo w każdym TF-ie byli arbitrzy ubrani w żółte hełmy by przypadkiem ktoś ich nie pomylił. Dobra opcja. Tylko akurat w Bastogne mogli stać bardziej na linii działań, co ułatwiło by im szybkie eliminowanie terminatorstwa. No właśnie, jak to się zwykle mawia, terminatorzy byli, są i będą... I to jest fakt. Choć nie ukrywam, że wolałbym by ostatni człon tego powiedzenia nie istniał. Bo wcale nie muszą być. Ale byli i to po obu stronach, co uprzejmie wszyscy jakoś donoszą, a mało kto z tym coś robi. I tu rola arbitra sprawdziła by się, może nie zawsze, ale dosyć często. Bo jak już mają jaskrawe szyszaczki, to raczej nikt nie będzie do nich świadomie strzelał. A przy okazji mają możliwość z bliska widzieć, kto oszukuje po stronie wroga i po swojej. Bo łatwiej to robić będąc blisko niż zza pleców w oddaleniu.
Ale pomył jest bardzo dobry, i też należy im się szacunek, za to, że mimo udziału w imprezie, to w zasadzie się nie pobawili. Już lepiej wychodzili na tym chłopaki z żandarmerii obu stron.
Jako, że impreza była stylizowana na II wojenne działania, pozytywnym elementem było stylizowanie się uczestników. Tu trzeba przyznać, że lepiej i liczniej na plus wypadła storna niemiecka, która czy to miała grupy rekonstrukcyjne w swoich szeregach (Festung Breslau) czy też jakieś elementy z tamtych epok, jak żelazne krzyże, stylizowane gapy, hełmy, czy też pagony. To naprawdę było klimatyczne. Po stronie aliantów nie było aż tylu ludzi stylizowanych na tamte czasy. W obronie Bastogne była jedna grupa (2nd Rangers), która naprawdę fajnie i klimatycznie wyglądała nie tylko, posiadając ubiór, ale już obecne niektóre od dawna na naszym rynku repliki Thompsonów i jeden z tego co zauważyłem BAR-a.
Taka stylizacja dodawała klimatu w sposób oczywisty. Może to byłaby dobra idea, by ludzi trochę zmusić do wysiłku i dodanie jakiegoś choćby akcentu dla wszechobecnego lansu przy udziale w takim scenariuszu.
Jak zwykle można by się doszukać jakiś uchybień, ale nie ma ludzi nieomylnych. Pewne niedociągnięcia były, bardziej w mechanice niż organizacji. Ja nie mam się do czego przyczepić, a już na forum imprezy są sugerowane pomysły, by kolejna edycja wyszła jeszcze lepiej. Mogę tylko pogratulować organizatorom i współorganizatorom takiej imprezy i życzyć, by były kolejne i to jeszcze lepsze. Cieszę się, że mogłem uczestniczyć wraz z regimentem którym dowodziłem w Bitwie oraz walczyć wspólnie z innymi aliantami przeciwko dobremu i wymagającemu przeciwnikowi.
Śmiało polecam tą imprezę innym, bo po prostu warto. Warto, by choć zobaczyć jak można i należy organizować imprezy na większą ilość osób, co nie znaczy, że i na lokalnych nie można tego robić. Warto pojechać te kilkaset kilometrów by zobaczyć ludzi z rekonstrukcji dawnych czasów. Poznać nowych i po prostu dobrze się bawić...
To tyle ode mnie, yaro
Zdjęcia: Dorota, ibou, yaro
Linki do galerii:
Dorota: http://picasaweb.google.com/dorotaraczynska/ArdenyCzII?feat=directlink
http://picasaweb.google.com/dorotaraczynska/ARDENY2010PaCzewKOdzi?feat=direct
ibou: http://picasaweb.google.pl/ravenibou2
yaro: http://picasaweb.google.com/yarophotography/BitwaOArdeny270310Retro#
http://picasaweb.google.com/yarophotography/BitwaOArdeny270310Classic#