Kwestie organizacyjne
"Operacja Święta" to stosunkowo nowy twór. Powiedziałbym - tegoroczny i nieużywany, ale jednak nie do końca. Przez ostatnie 9 lat impreza znana była jako "Świąteczna Rozpierducha", początkowo organizowana przez Czarny Legion i All For One z Jarocina, następnie przejęta przez JFA Nighthawks. Posunięcie ze zmianą nazwy w moim mniemaniu bardzo na plus - co prawda obecny tytuł jest mniej charakterystyczny niż poprzedni, ale łatwiej go wymówić i odmieniać przez przypadki, a poza tym taka "grzeczniejsza" tytulatura nie odstrasza potencjalnych sponsorów i przedstawia organizatora w poważniejszym świetle przy kontaktach z mediami.
fot. Okiem Pryzmatu
Nie zmieniło się natomiast jedno - z uwagi na porę roku podczas ŚR/OŚ pogoda nie rozpieszcza. O ile w 2010 (wtedy byłem ostatni raz) przyszło nam zmagać się z trzaskającym mrozem masowo mordującym GB v.2, o tyle w 2017 przywitały nas niemal przedwiosenne roztopy, wilgoć i wszechobecne błoto. Zresztą można było się tego spodziewać i większość graczy przybyła przygotowana na takie okoliczności.
fot. Okiem Pryzmatu
Tym bardziej cieszy fakt, że pomimo umiarkowanie sprzyjających warunków organizatorzy stanęli na wysokości zadania. O godzinie 6:30, pomimo egipskich ciemności rejestracja działała pełną parą, droga dojazdowa oraz parking były oznakowane i obstawione przez ekipę w odblaskowych kamizelkach, a w strefie off-game stała choinka, raźno trzaskało ognisko i wesoło pogrywały kolędy. Słowem - wszystko zapięte na ostatni guzik. Może poza chrono, które organizacyjnie było w powijakach, ale to i tak tylko sympatyczny dodatek do całości.
fot. Okiem Pryzmatu
Jak za 20 PLN, które płaciło się za wstęp, od początku impreza sprawiała wrażenie profesjonalnie przygotowanej. Widać było ogrom włożonej pracy. Poza udziałem w grze cena obejmowała także ubezpieczenie NNW, ciepły posiłek i możliwość wzięcia udziału w losowaniu nagród ufundowanych przez sponsorów i ekipę JFA Nighthawks ze składek członkowskich. Dało się zauważyć zabezpieczenie ze strony Pogotowia Ratunkowego i Straży Pożarnej.
fot. Okiem Pryzmatu
No i nie wolno zapomnieć o bogatej relacji foto, której część okrasza moje literackie zmagania. Fotografów było kilkoro, łącznie opublikowali sporo ponad 1000 zdjęć. Tu widzicie tylko skromny promil.
fot. Okiem Pryzmatu
Ważna sprawa - impreza miała charakter charytatywny. W bazie można było zostawić plastikowe nakrętki, które miały zostały przekazane na rzecz fundacji Ogród Marzeń, żeby wesprzeć jednego z jej podopiecznych - Nikodema - w walce z ciężką chorobą. Cel jak najbardziej chwalebny. Być może organizatorzy większych zlotów, wzorem JFA Nighthawks też spróbują zaprząc nasze hobby do pomocy w słusznej sprawie.
Rozgrywka - początek
Tu byłem nielicho zaskoczony. To chyba pierwsza impreza, w której uczestniczyłem, gdzie nie tyle nie było opóźnień, co gra rozpoczęła się przed czasem (sic!), wyprzedzając harmonogram organizatora o dobre pół godziny. Biorąc pod uwagę, że w rozgrywce uczestniczyło ponad 400 graczy - tylko pochwalić.
fot. Okiem Pryzmatu
Słowo o samej mechanice. Jak można się domyślić, strzelanka ASG i to w dodatku taka, która przez lata nazywała się "Świąteczna Rozpierducha" to raczej wydarzenie, gdzie wiele spraw należy traktować z przymrużeniem oka. Po jednej stronie staje więc "Gang Rudolfa", a po drugiej "Siepacze Brodatego" i tak sobie powoli walczą od lat o dominację nad tymi świętami. Wielu graczy podeszło do zabawy zgodnie z koncepcją, czyli na luzie i za to należy im się szacunek.
W skrócie - ma być zabawnie i "z jajem".
fot. Okiem Pryzmatu
Każda ze stron posiadała swoją niezniszczalną super-jednostkę (dla jednych jest to Święty Mikołaj, dla drugich Bałwan), którą można było wykorzystać do przełamania linii frontu na wybitnie opornych odcinkach. W terenie leżały porozrzucane prezenty, które za dodatkowe punkty dostarczało się do swojej bazy. W kilku miejscach orgowie rozstawili punkty kontrolne do obrony przed zakusami strony przeciwnej.
fot. Okiem Pryzmatu
Podczas gry zastosowano też dość niszowy sposób ożywiania - żeby wrócić do gry należało nie tylko dotrzeć do trupiarni, ale pobrać stamtąd zapasową "duszę" (na potrzeby gry - pusta butelka po niezwykle cukrowym napoju Mountain Dew), którą to zostawiało się na terenie w miejscu trafienia. Pomysł sam w sobie ciekawy, bo po zdjęciu wrażego gracza szala przeważa na jedną ze stron podwójnie.
fot. Okiem Pryzmatu
A wracając do samej zabawy - rozpoczęliśmy szybkim obejściem okolicy naszego sztabu, kilka słów od dowódcy, błyskawiczny podział na oddziały (które i tak w większości rozpadną się na dobre po paru wymianach kulek z przeciwnikiem) i tyle. Pytań brak. Zabawa start. Pierwsze prezenty zebrane. Pierwszy checkpoint zajęty. Pierwsze dusze wydarte stronie przeciwnej. Zaczyna się nieźle.
Rozgrywka - rozwinięcie
Pomimo tego, że starałem się uważać na odprawie i przeczytałem wszystkie regulaminy, to kilka kwestii było dla mnie niejasnych. Dla niektórych z organizatorów pewne informacje także utknęły gdzieś pośrodku łańcucha komunikacyjnego. Ale to drobiazgi. Skupmy się na samym strzelaniu.
fot. Okiem Pryzmatu
Po początkowym natarciu z siłami sojuszniczymi, pojawił się u mnie kaprys rozeznania się w sytuacji taktycznej. Niestety na mapach, które dostaliśmy nie zaznaczono sztabów, punktów kontrolnych i innych ważnych dla scenariusza miejsc. Na początku nawet dowódca nie wiedział gdzie co jest. Niby detal, ale jestem prostym człowiekiem i lubię klarowne sytuacje. A tak, to jak takie dziecko we mgle. Biegnij tam. Strzelaj tutaj.
fot. Okiem Pryzmatu
Po dwóch godzinach jakoś to już szło, ale i tak lepiej działałoby się z oznakowaną mapą. Trochę szkoda też wysiłku organizatora, bo w niektórych punktach czekały ponoć dość fajne zadania, a tak to ludzie albo o nich nie wiedzieli, albo dowiadywali się po fakcie.
fot. Okiem Pryzmatu
Co by nie mówić, bo misje to tylko dodatek - na zdecydowany plus należy zapisać to, że co chwilę trafiało się coś do roboty. Albo przeciwnik podchodzący pod naszą bazę, albo my flankujący przeciwnika. Jak ktoś chciał, to zawsze znalazł dla siebie zajęcie. Wystarczyło ruszyć się poza sztabowy namiot i udać się w losowym kierunku.
fot. Okiem Pryzmatu
Miejscami grało się intensywnie. Jak zostałem zdjęty w ostatniej akcji podczas przełamywania zamykającego się okrążenia, to zostało mi tylko pół magazynka w pistolecie. Dawno mi się nie zdarzyło wypluć tylu kulek podczas jednego "życia". Co prawda w większości wypadków rozgrywka wyglądała dość statycznie i potyczki obywały się "artyleryjsko" na granicy zasięgu, ale taki już urok zimy.
fot. Okiem Pryzmatu
Z tego, co zauważyłem "dusze" nie zagrały do końca tak jak powinny. Miałem wrażenie, że jest ich spory nadmiar. Obydwa nasze respy które odwiedziłem posiadały ich spory zapas, a mimo tego przeciwników w polu było sporo. Wyglądało to tak, jak gdyby organizator dosypywał co jakiś czas dodatkowe dusze "na górkę". Przez zbieranie tych pustych butelek miałem też czasem wrażenie, jakbym wybrał się na akcję "Sprzątanie Lasu" z elementami airsoftu. Zbieranie ich po "poległych" na dłuższą metę bywało to frustrujące, a że "dusz" leżało w trupiarniach aż nadto, to od kolejnej edycji można chyba śmiało zrezygnować z tego elementu.
fot. Okiem Pryzmatu
Obawiam się też, czy aby na pewno wszystkie butelki da się kiedykolwiek po imprezie pozbierać. Sam czasami zostawałem zdjęty w takich miejscach, że mam co do tego wątpliwości. Co prawda starałem się je odkładać w widocznych miejscach jak środek drogi czy wystająca gałąź, ale parę razy o tym zapomniałem.
Rozgrywka - zakończenie
Podczas strzelanek ASG funkcjonują dwa uniwersalne prawa: "wspaniali ludzie uratują nawet najgorszy scenariusz, ale słabi ludzie zepsują nawet najlepszą grę" oraz "kilku oszustów skutecznie popsuje kulturalną imprezę". Nie inaczej było i tym razem.
fot. Okiem Pryzmatu
Niedociągnięcia się zdarzają. Tutaj też scenariuszowi brakowało do ideału, ale bez przesady - był przynajmniej poprawny, bez niedorzeczności, a duży i zróżnicowany jak na las teren tylko pomagał w ciekawych manewrach. Niestety zawiedli niektórzy uczestnicy. Niektórzy, bo - zarówno po jednej i po drugiej stronie - pojawiła się masa wspaniałych graczy, co zresztą widać na zdjęciach. Tak to jednak bywa, że nikczemna mniejszość najbardziej niszczy radość z gry, niwecząc długie przygotowania organizatorów. I to jest przykre.
fot. Okiem Pryzmatu
Masowe sarkania na terminatorkę były, są i będą nieodłączną częścią naszego hobby. Podczas tej imprezy słyszałem ich szczególnie dużo, ale to w końcu zima. Widoczność niby dobra, ale na drodze kulki znajdzie się mnóstwo małych gałązek odchylających tor kulki, do tego grubsze ubrania, a sama gra toczy się na większym dystansie niż latem i w ferworze można nie poczuć kulki trafiającej delikatnie w szpej na granicy zasięgu. Niewielu ludzi kantuje z rozmysłem. Trzeba brać na to poprawkę, chociaż czasem miałem wątpliwości, czy moja replika niesie równie daleko jak przed kilkoma godzinami.
fot. Okiem Pryzmatu
Koledzy wyposażeni w lunety donosili, że w paru wypadkach przeciwnicy oszukiwali z premedytacją, a po zwróceniu uwagi po prostu wstawali i uciekali... Sam napotkałem jednego czy dwóch, gdzie wpakowanie całomagazynkowej serii w kulącą się sylwetkę na 15-20 metrach kończyło się szybkim odwrotem "zabitego". O innych wątpliwych sytuacjach nie ma co specjalnie wspominać, ale pięć takich akcji pod rząd może napsuć krwi. Taki urok airsoftu i albo się z tym pogodzisz, albo zmienisz zainteresowania. Wyplenić złych nawyków ze środowiska się nie da. Wiecznie strzelać w hermetycznym gronie - też nie.
fot. Okiem Pryzmatu
Dobrze, że catering przygotował górę bigosu na uspokojenie.
Zresztą po naszej stronie też zapewne trafiały się herbatniki dość oszczędnie gospodarujące uczciwością. Wnioskuję to z serii, jakie zdarzało mi się przyjmować, kiedy przez dłużej niż 3 sekundy szukałem czerwonej chusty w kieszeni. Nie ma co się dziwić. Spirala terminatorki nakręca się coraz mocniej w czasie trwania scenariusza i wielu graczy w nią wpada. Zwłaszcza na masowej, taniej imprezie, gdzie pojawia się wielu ludzi z krótkim stażem.
fot. Okiem Pryzmatu
Zdarzały się też incydenty - ktoś tam krzyczał za nami coś o "kurach wielu", wplatając w swoje wypowiedzi dużo podwórkowej erotyki. Doszło nawet do rękoczynów, kiedy jeden typek wystartował "z łapami" do mojego kolegi i przewrócił go na glebę tylko dlatego, że ten nie dał się "spifpafować" z - jak potem ustalił organizator - siedmiu metrów. Niektórzy kantowali na "duszach" na wszelkie możliwe sposoby.
Wiem, że jak ktoś nie umie przegrywać, to ucieka się do taki żałosnych zagrywek, ale i tak - wstydźcie się. Nie wiem jak smętne życie trzeba mieć, żeby przywiązywać taką powagę do biegania po lesie z karabinem-zabawką na plastikowe kulki.
Koniec
Na zakończenie odbyło się losowanie wspomnianych na początku gadżetów. Główną nagrodę stanowiła replika CA4 DELTA 12 ufundowana przez JFA Nighthawks, poza tym pojawiły się koszulki, książki i naprawdę dużo innej drobnicy. Jeden sklep mocno zaszalał i przekazał organizatorom multitoole Leatherman Wingman. JFA to ekipa bardzo przedsiębiorcza, skoro udało im się załatwić takie nagrody.
Chyba ostatnim, co wygrałem w losowaniu to było odpytywanie na biologii w liceum. Tym razem też się nie udało.
fot. Okiem Pryzmatu
Do domu wracałem w dość ambiwalentnym nastroju, chociaż raczej na plus. Fajnie było pobiegać się, postrzelać i spotkać znajomych. Trochę mniej fajnie wkurzać się na terminatorkę i krzywe zagrania innych graczy. Sam organizator przyznał, że zbyt wielu ludzi za bardzo spina się w czasie rozgrywki, w związku z czym "pojawiają się problemy w trakcie gry" i obiecuje, że "będzie działać' w temacie. Trzymam kciuki za powodzenie!
Poza tym, że taki smutny maruda jak ja musiał coś powytykać, to wielu uczestników bawiło się naprawdę wyśmienicie. I oto w tym chodzi. Zawsze jest pole do poprawek i grunt to nie spocząć na laurach, ale impreza ma gigantyczny potencjał.
Oby jak najwięcej tak dobrze zorganizowanych imprez w Polsce!
A oszustom życzę zapętlenia "Last Christmas" na słuchawkach.
Dziękuję Okiem Pryzmatu za zgodę na udostępnienie zdjęć.