Wstęp
Obecnie coraz prężniej rozwija się w Polsce, w ramach naszego hobby, nurt ASH czyli Airsoftu Historycznego. W trakcie gier, ramię przy ramieniu, spotykają się miłośnicy ASG z rekonstruktorami i razem starają się wprowadzić do airsoftu niepowtarzalny klimat historycznych zmagań, czemu ma służyć nie tylko odpowiedni scenariusz – osadzony w historycznych realiach – lecz także, a może przede wszystkim: doskonalenie stylizacji i stosowanie właściwej oprawy czyli odpowiednie umundurowanie i wyposażenie oraz rekwizyty i przygotowanie terenu.
W Polsce jednym z najdłużej zajmujących się rozwijaniem ASH regionem jest airsoftowe środowisko pomorskie, skupione wokół Trójmiasta, wspierane przez funkcjonujące tutaj Grupy Rekonstrukcji Historycznej, w których sporo jest czynnych airsoftowców, zarażających swoją pasją innych rekonstruktorów.
Wprawdzie gry ASH nie zawsze dorównują "współczesnym" zmaganiom airsoftowców liczebnością uczestników, ale na pewno rozmachem scenariuszy, a klimatem często je przewyższają.
W ostatnich latach mamy przyjemność gościć na naszych pomorskich grach ASH coraz więcej gości z całej Polski. Tak było również tym razem: podczas gry „Neretwa ‘43”, która odbyła się 19 października w miejscowości Łapino. Na grę przyjechało w sumie 85 osób, z których aktywny udział wzięły 82 osoby, a osiągnięty poziom stylizacji był najlepszy spośród spotykanego na dotychczasowych pomorskich imprezach ASH .
Mamy nadzieję, że w poniższym sprawozdaniu z przebiegu gry „Neretwa ‘43” uda się choćby w części oddać wyjątkowy klimat tej imprezy.
Tło fabularne
Fabuła gry osadzona została w realiach Frontu Bałkańskiego, przełomu 1943 i 1944 roku. Oś scenariusza stanowił tajny Obiekt badawczy umieszczony w zakolu rzeki (rolę Obiektu zagrała, pochodząca z połowy XIX wieku, papiernia).
Do ważnej infrastruktury Obiektu należał również, odległy o niecały kilometr, umocniony punkt kontrolny - sprawujący pieczę nad drogą wodną, mostem oraz przebiegiem przylegającej linii kolei wąskotorowej.
Garnizon całości kompleksu stanowiły wojska niemieckie i sprzymierzeni z nimi Ustasze. Po przeciwnej stronie, do walki o ukryte w Obiekcie naukowe tajemnice III Rzeszy, stanęła podziemna armia Jugosławii spod komunistycznych skrzydeł Josipa Broz "Tity", lojalistyczni Czetnicy, brytyjskie siły specjalne oraz (co pozostało nieujawnione niemal do końca scenariusza) specjalna grupa rozpoznawcza Armii Czerwonej współpracująca z ukrytym w kadrach Obiektu sowieckim agentem, o swojskim kryptonimie 'Janek'.
Oczywiście scenariusz gry urozmaicono wieloma niespodziankami i szczegółowymi zadaniami dla obu stron, jak choćby rozkazy ujęcia ściganych listami gończymi zbrodniarzy wojennych.
Preludium
Wyruszamy wczesnym rankiem, wiedząc, że organizatorzy już od kilku dni trudzą się na miejscu, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Będzie się działo! Na jednodniową, a właściwie kilkugodzinną grę, oprócz miejscowych z Pomorza Gdańskiego, stawią się goście z Warszawy, Poznania, Sławna, Łodzi, Pruszkowa, Bydgoszczy…
Nowy teren, w każdym razie dla rozgrywek ASH – do tej pory był już wykorzystywany przy organizacji, przez gdańskie Muzeum II Wojny Światowej, lekcji żywej historii (a obecnie, dzięki uprzejmości właściciela terenu - mógł być wykorzystany do zorganizowania gry Neretwa '43):
Film zamieszczony za zgodą Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Trochę kluczymy. Nawigacja jakoś nie chce się skłaniać do informacji podanych przez orgów i przegania nas po malowniczym zadupiu, co chwilę testując terenowe zdolności małolitrażowego autka.
Pogoda? Wymarzona, w poprzednich dniach lało, a tu, w dniu bitwy, słonecznie i prawie bezchmurnie. I ma być 8 stopni Celsjusza. Spoko, można wytrzymać. Docieramy na miejsce - wyznaczony dla graczy parking. 0 stopni.
- Kto sprawdzał temperaturę? 8 stopni to będzie, ale nad samą Zatoką, gdzie zawsze jest cieplej…
Dobra, trudno, będzie rześko! Na szczęście w ciągu dnia temperatura się podniosła, choć podczas służby wartowniczej zimno potrafiło trochę dokuczyć.
Na miejscu spotykamy już wielu znajomych, jest też sporo gości spoza Pomorskiego. Wiele twarzy znanych z poprzednich imprez, na których nas odwiedzili. Zajmujemy swoje miejsce na parkingu, gdzie wszyscy „szpejują się” przed przejściem na teren rozgrywki.
Teren gry tuż tuż, z daleka dostrzegamy oznaczone taśmami bramy i drogę, ale my póki co witamy się i… podziwiamy osobowego Opla, zrekonstruowanego pieczołowicie przez naszych Kolegów z GRH Die Freiwilligen.
Partyzanci Tito pogrążeni w rozmowach z niemieckimi żołnierzami, nim ruszą przeciw sobie – realizować zadania wyznaczone w scenariuszu gry.
„- Ma ktoś pożyczyć rękawiczki? Koszerne oczywiście. – E, nie zabrałem, a mam jeszcze trzy pary – śmiech. – To po kiego się chwalisz, jak mi łapy grabieją na empiku… - śmiech.”
Obok przechodzą brytyjscy „doradcy”. Ciekawe czy Tito w rzeczywistości robił właściwy użytek z tych „doradców”. W każdym razie u nas powalczą.
Czas ruszyć tyłek. Cały teren położony jest wśród lasów, a niedaleko kompleksu stanowiącego centralny punkt w grze - przepływa rzeczka. No, w końcu to „Neretwa”, nie? Idziemy w kierunku budynków. Już z daleka robią wrażenie. Duży kompleks z charakterystycznym wysokim kominem, miejscami trochę zaniedbany, w oczekiwaniu na remont.
Obok „linia kolejowa”, a na torze widać już drezynę, która będzie stanowić istotny element bitwy. Z oddali dochodzi dźwięk strzałów, dość głośny. Ale to jeszcze nie pirotechnika, to odgłosy z położonej trochę dalej, za lasem, komercyjnej strzelnicy, które przez cały czas trwania gry dodawały jeszcze smaczku, niczym strzelanina słyszalna od strony przetaczającego się frontu niemieckiego natarcia nad Neretwą, w 1943.
Najpierw zbiórka i odprawa.
Pełniące rolę tajnej niemieckiej infrastruktury badawczej budynki możemy dokładnie zobaczyć później, my, czyli niemiecka załoga. Partyzanci też sobie wszystko mogą obejrzeć, ale jak już fabrykę zdobędą. Nie ma lekko.
Całość imprezy dokumentuje para fotografów, więc jak ktoś coś przeoczy… trudno – zobaczy sobie po fakcie, na zdjęciach :)
Pełniący rolę maszyny łącznikowej i transportu dowódcy Opel wjeżdża na teren Obiektu, by zająć miejsce w oczekiwaniu na swoją pierwszą misję.
Gor, główny organizator „Neretwy ‘43”, czuwa nad wszystkim i wszystkiego dogląda. A w odpowiednim momencie włącza również syrenę alarmową, stawiając całą załogę kompleksu na nogi, w obliczu zmasowanego ataku partyzantów. Ale to daleko później. W tej chwili trwa obsadzanie terenu.
Khaoz zapewnia wsparcie techniczne przy zakładaniu linii telefonicznych, by w wolnych chwilach postrzelać, a później wypełnić zadania specjalne.
Mijamy bramę, idąc na wyznaczone stanowiska i pierwsze patrole. Nie chciałbym być w skórze atakujących bramę – dwa MG42 wstrzelane w punkt, starannie ukryte. Napięcie rośnie, za chwilę gra się zacznie.
BITWA
No i tkwimy sobie, pełniąc służbę wartowniczą wokół kompleksu, który - cofające się przed nawałą 150 000 żołnierzy wojsk OSI - partyzanckie siły Tito postanowiły okrążyć i zdobyć. Podobno wysunięta placówka kontrolna już walczy. Podchodzą nas zwiadowcy. Kilkakrotnie widzimy ich na linii lasu, choć kryją się całkiem nieźle.
Pierwsze wrażenia na Obiekcie - bezcenne. Świetne miejsce do obrony. Pierwsze godziny na posterunku, bez oddania jednego strzału - taki "wartowniczy milsim". Zmiany wart, rotacje, rozkazy. No, jeśli ktoś chciał realiów służby wartownika z ochrony tajnego kompleksu, to się na pewno nie zawiódł. Ale napięcie rośnie, docierają strzępki informacji o tym co dzieje się w innych miejscach terenu bitwy. W końcu przyjdą. 150 metrów dalej posterunki odpowiadają już na ogień partyzantów. Sprawdzają nas. Zapamiętują punkty ogniowe...
Newralgiczną arterię stanowi linia kolejowa, łącząca Obiekt z wysuniętym stanowiskiem.
Sąsiednie posterunki prowadzą wciąż sporadyczną wymianę ognia. Na razie jednak bitwa toczy się gdzie indziej. Cóż: „wojna” to godziny czekania i minuty akcji.
Załoga zajmuje posterunki na terenie całego Obiektu: w budynkach i na zewnątrz - na rampach, przy murach, koło silosów.
Drezyna niezmordowanie kursuje między kompleksem, a wysuniętą placówką, dokonuje się rotacja obrońców. Ciągłe zagrożenie zaminowaniem torów wprowadza lekką nerwowość. Czy partyzantom uda się wysadzić w powietrze nasz mały „pociąg” i odciąć oddział obsadzający placówkę?
Przycupnięty w bezpiecznym miejscu Opel wyrusza co jakiś czas na misje łącznikowe. Umożliwia szybkie dostarczenie rozkazów i sprawdzenie wysuniętych posterunków, znajdujących się poza terenem kompleksu.
Partyzanci przemieszczają się lasami. Zakładają swój tajny obóz i systematycznie próbują zdobyć naszą wysuniętą placówkę. Wysyłają też patrole na linię kolejową, w celu zdobycia drezyny.
Krążą pogłoski, że widziano również "Rosjan".
Wyje syrena. Rozpoczyna się szturm na Obiekt.
Od chwili obsadzenia stanowisk przez załogę kompleksu minęły prawie trzy godziny, podczas których partyzanci przejawiali różnorodną aktywność, nękali nas zawiadowcy i na obwodzie Obiektu odnotowaliśmy kilka razy wymianę ognia. W teren ruszały patrole, a obsada wysuniętego punktu kontrolnego przy moście podlegała cyklicznej rotacji, przejmując na siebie cały ciężar walki w pierwszej fazie gry. Teraz się zacznie...
Póki co partyzanci tylko nas macają, z „pewną taką nieśmiałością” próbują wytrzymałość poszczególnych punktów obrony – atakując z różnych kierunków i wycofując się na przemian. Bardzo mądra taktyka, pozostawiająca obrońców w ciągłej niepewności: skąd nastąpi główne uderzenie?
Czas mija szybko. Poganiani przez bezlitosnego "wodza", czerwoni przystępują wreszcie do zmasowanego ataku, nacierając na Obiekt z kilku stron jednocześnie (całe szczęście, że czerwoni nie mieli żadnych środków przeprawowych - przynajmniej od strony rzeki garnizon pozostał bezpieczny).
Panzerfaustem? W „Niemców”? Toż to potwarz!
Z relacji oficera dowodzącego niemiecką obroną kompleksu:
"-Halo! Halo! Tu sztab, odbiór!
-Halo! Słyszymy was głośno i wyraźnie.
-To dobrze. Bez odbioru.
Khaoz - oficer operacyjny Obiektu świetnie się sprawdził, linia telefoniczna działa, mamy łączność - mogę iść na obchód posterunków. Słychać strzały, pewnie znowu partyzanci podchodzą pod pozycje 19 Dywizji. Tylko czemu ta przeklęta drezyna tak długo nie wraca...
"ALAAAAAAAARM!!!" Widzę biegnącego Gora - oficera śledczego Obiektu, przysłanego z Berlina, pewnie z SD. Obsada posterunku przy bramie zaskoczona repetuje broń. Co się dzieje?
Krzyk śledczego zostaje zagłuszony przez narastające wycie syreny przeciwlotniczej, wołam oficerów, ale nie słyszą mnie przez to przeklęte wycie. Patrzę w stronę posterunku "Dziewiętnastki". Z lasu wychodzi jedna, dwie, pięć postaci... jest ich coraz więcej. Czerwoni...
Obiegam posterunki, formujemy grupę wypadową. Młodszy oficer garnizonu - Teo obejmuje dowództwo nad mieszaną drużyną piechoty i spadochroniarzy. Nacierają wzdłuż linii kolejowej.
Tymczasem chłopaki z 19 Dywizji trzymają pozycję, wiążąc bolszewików ogniem, przez co spadochroniarze podchodzą coraz bliżej. Wreszcie otwierają ogień. Czerwoni padają jeden po drugim, reszta w popołochu wycofuje się do lasu zostawiając rannych. Barbarzyńcy! Nie pozwalając naszym sanitariuszom im pomóc, dobijają swoich. O tempora, o mores..."
(W założeniach gry przewidziano możliwość "dobicia" rannego, gdyby groziło mu wzięcie do niewoli i zdradzenie "tajnych informacji".)
Czerwoni - atak za atakiem - próbowali przedrzeć się przez otwarty teren, do muru okalającego Obiekt. Następnie posuwali się wzdłuż muru, zasypując obrońców granatami.
Łatwo nie było. Nasilenie nieprzyjacielskiego ognia zwiększało się sukcesywnie, przez co chwilami trudno było choćby "nos wyściubić" ponad mur czy przedpiersie bronionego stanowiska. Człowiek zastanawiał się dlaczego jeszcze nie został trafiony, aż w końcu to następowało... Wszystkie otwory w murze, naturalne strzelnice, hałdy gruzu czy choćby dziury w ziemi - stawały się punktami ogniowymi, a wraz z rozwojem bitwy także osobistymi "Alamo" dla każdego z obrońców.
„- Dawaj, dawaj. - Idą wzdłuż muru, nie widzicie ich. Z piętnastu wzdłuż muru… Granatami!!!”
„- Tam w ogóle ktoś pilnuje? Czy przejdą jak chcą? – Nie no, tam są nasi „Ustasze”, pięciu albo sześciu… No ale niżej mogą się przebić jeśli ich przejdą…”
No i rozwalili naszych „Ustaszy”, choć długo i dzielnie się bronili (po zluzowaniu piechoty - wcześniej także świetnie tam sobie poczynającej...). Granat w sam środek i po balu.
Co chwilę krótkie sznureczki okutanych czerwonym postaci wędrują na respa, na tyłach kompleksu. Inni wracają do gry – oficerowie pilnują rotacji, wysyłają zmartwychwstałe posiłki w najsłabsze punkty.
„- Co jest? Kamikadze?” - Jeden z „czerwonych” pędzi środkiem trawiastego pola między laskiem, a fabryką – wzdłuż muru obsadzonego przez „Niemców”. Kulki się go nie imają. „Nie no, chyba się naoglądał Tańczącego z Wilkami, tylko konika zapomniał…”
Ale tu nie ma czarno - prochowców. Krótka seria z empika i koleś zalega w wysokiej trawie. O nie bratku, było nie wypinać tyłka. Seria. Poprawka. Kolejny partyzant odesłany na respa. Pozostali cofają się pod ogniem. Ale zaraz wrócą, próbując w innym miejscu.
Głośny wybuch. Podobno „titowcy” wysadzili most, odcinając część naszych na drugim brzegu rzeki.
Partyzanci naciskają. Z okalających kompleks lasów przybywają kolejne oddziały "titowców" i włączają się do oblężenia. Odciążenie niektórych zespołów bojowych, po zlikwidowaniu wysuniętych posterunków "Niemców", pozwoliło czerwonym na wzmocnienie sił atakujących Obiekt.
Jesteśmy pod ciągłym ostrzałem, dobrze, że posiłki z respa docierają jeszcze w miarę regularnie. Przynajmniej na razie.
Pojedyncze stuknięcia, w stałych odstępach czasu, obramowują otwór strzelniczy w murze. Snajper! Szybka lustracja terenu przez inny prześwit, można wysunąć ledwie rant hełmu i patrzeć kątem oka... Jest! Po prawej. W trawie, na skraju lasu. Znowu wali. Na domiar złego kilku kozaków 'na dwunastej'. Łatwo można by ich zdjąć, gdyby nie snajper... Gdzieś 'na jedenastej" ukryty karabin maszynowy - włącza się do natarcia, ostrzeliwując nas długimi seriami wprost spod gęstej kępy chojaków.
Co robić? Przycisnęli, że nie da rady nawet lufy wystawić... A tu przecież podchodzą następni wzdłuż muru!
Niespodziewane wsparcie z lewej. Strzela z flanki kilka Stg i MP, sprawnie zdejmując strzelca kaemu - reszta czerwonych przenosi ogień, celując w naszych wybawców. Wreszcie można coś zrobić. Szybki bieg wzdłuż muru, zmiana stanowiska i namierzenie snajpera - pod zupełnie innym kątem. Dostał. W trawie pojawia się "czerwona szmata". Jego pech, zbyt blisko podszedł w ferworze walki.
Chłopaki od Tito walczyli dzielnie. Atakowali wytrwale, coraz silniej - z różnych stron próbując wtargnąć na teren Obiektu. Po zlikwidowaniu zewnętrznej placówki niemieckiej, "wysadzeniu w powietrze" torów i zdobyciu drezyny - przejęli chwilowo inicjatywę i dostali się w obręb kompleksu badawczego, jednak do budynków dojść nie mogli. Obrona trwała i wytrzymywała napór partyzantów.
W pewnym momencie partyzancki dowódca omal nie dostał się do niewoli. Koordynując atak, i ostrzeliwując nasz perymetr ze swojej pepeszy, został ranny. Jednak nie udało się go na czas przechwycić.
"Spier... !!!" - wrzeszczy któryś z partyzantów, do swoich - widząc trzy, a może i cztery granaty, które do nich wpadły, miotane przez obrońców kompleksu...
"Zamieszanie - no wręcz epicki zamęt i, że tak powiem, 'burdel' jak 'Niemcy' przycisnęli... Jedni tu, drudzy tam.... Ktoś leży, ktoś strzela i granat to tu... to tam…"
"(...) Co do bombardowania terenu przez Mandao, kiedy z Gorem staliśmy przy bramie głównej obiektu i partyzanci pod osłoną drezyny walczyli z garnizonem, chyba ze Sławniakami… Granaty lecą, rakiety fruwają we wszystkie strony, strzały i wrzaski. Gor do mnie - weź wycofaj ich stamtąd, niech podejdą bliżej. Ja do Gora - eeee, zaraz. Daj chwilę popatrzeć. Było na co! (...)"
Od strony silosów słychać odgłosy walki.
Jednak nie ma się co zastanawiać, tym niech się martwi dowództwo, żeby nam komuszki na plecy nie włazły - u nas wystarczająco dużo się dzieje. Atak partyzantów rozkręca się. Po rozbiciu posterunku Ustaszy postępuje nie tylko wzdłuż linii kolejowej (którą blokują spadochroniarze i piechota) oraz bronionego przez nas zewnętrznego muru Obiektu, ale również poniżej - w kierunku placu, gdzie wcześniej parkował Opel i wprost pomiędzy budynki kompleksu.
Obrona jednak jest skuteczna, przynajmniej na razie - niestety załoga Obiektu, z tej jego strony rozlokowana za kolejnymi murami, narożnikami budynków i w oknach albo na umocnionych stanowiskach - wykrwawia się stopniowo. Coraz trudniej uzupełniać straty, które rosną szybciej niż możliwość wprowadzania posiłków przybywających z respawnu.
Z relacji oficera dowodzącego niemiecką obroną kompleksu:
"Terkot karabinów maszynowych dochodzący z południowej strony Obiektu został zagłuszony jedną, dwiema, kolejnymi eksplozjami, które zdawały się nie kończyć. Biegnę w stronę bramy głównej, żeby rozeznać się w sytuacji.
Partyzanci, korzystając z osłabienia garnizonu, który wyprowadził w teren liczne patrole, przechwycili drezynę pancerną i pod jej osłoną zbliżyli się do ogrodzenia południowej części Obiektu. Oddział trzymający tam posterunek został dosłownie zasypany granatami i poniósł duże straty.
Dalej wypadki nabrały tempa - partyzanci sforsowali ogrodzenie i opanowali silosy. Widzę, że z północnej części obiektu nadbiega oddział z 19 Dywizji i, zgarniając po drodze kilku spadochroniarzy, chcą zmontować kontratak. Jednak podbiega do mnie Gor - oficer śledczy.
-Wycofaj ich.
-Czemu?
-Powiedz im, żeby się wycofali. To rozkaz z samego Berlina.
Wołam leutnanta Lukasa, dowódcę chłopaków z Dziwiętnastki.
-Poruczniku, proszę wycofać swoich ludzi. Będziemy stawiać opór w głębi Obiektu. Jeden z żołnierzy głośno protestuje:
-Ale ta decyzja nie ma sensu! To taktyczny błąd!
Sam tego nie rozumiem, ale ostatnie słowo nie należy tu do mnie. Muszę im jakoś uzasadnić tę dziwną decyzję, dlatego blefuję:
-To fortel. Wciągniemy ich w głąb Obiektu i wytłuczemy między budynkami. Wykonać!
Tymczasem koło mnie zaczęły świstać kule, czas wracać do sztabu. Rozkazy mogę wydawać przez telefon. Wyciągam z kabury walthera i biegnę w stronę sztabu. Po drodze widzę jak jeden z pancerniaków ostrzeliwuje kilku partyzantów podchodzących pod areszt. Strzelanina się wzmaga. Wpadam do sztabu, mijam spadochroniarzy oraz kilku żołnierzy z dywizji Handschar, którzy zdołali wrócić do Obiektu. Podbiegam do telefonu i kręcę korbą usiłując wywołać posterunek koło aresztu. Wyraźnie słyszę trzaski, aparat działa, czemu do cholery nie odbieracie. Słyszę też krzyki, rozkazy i strzały w pobliżu sztabu, znak, że wróg jest blisko...
-Halo!?
-Halo! Tu sztab. Jesteśmy pod ostrzałem i potrzebujemy wsparcia.
-Jestem tu sam, bolszewicy mnie zamknęli, przyślijcie posiłki.
-Trzymajcie się, posyłam wam dwa plutony! Halo! Halooo!!!
Rozmowa została przerwana. Fatalnie! Oznacza to, że zbrojownia i zapasy granatów, które przeniesiono ze sztabu - z uwagi na zagrożenie atakiem od strony północnej - wpadły w ręce czerwonych. Wyglądam na korytarz sztabu. Widzę Proboszcza ostrzeliwującego się ze swojego MP 40. To samo robi Nanteris, dowódca Handscharowców. Oficer operacyjny Obiektu - Khaoz tymczasem robi użytek z nielicznych granatów jakie zostały w sztabie. Huk, pył, rykoszety - wracam do gabinetu, trzeba przygotować się na najgorsze. Teczkę z tajnymi dokumentami chowam w sejfie. Nagle budynkiem sztabu wstrząsa wybuch! Co to było. Wyglądam na korytarz, wypełniony gryzącym dymem. Gaz? Ale... Ledwo widzę przyczajonego Nanterisa, ktory kaszląc mówi, że ma mało amunicji. Khaoz ranny albo zabity leży na podłodze, nie widzę pozostałych z obstawy sztabu. Dym wypełnia pomieszczenie generatorów, nic nie widać, biegnę do telefonu.
[Khaoz (szpieg ‘Janek’) odpalił w sztabie świecę dymną.]
Do gabinetu wchodzi Gor i mówi, że nie ma amunicji, za nim Nanteris - ma pół magazynka do empika. Wyglądamy przez okna, partyzanci są wszędzie, ale chyba nie wiedzą, że wciąż tu jesteśmy. Nagle zapada dziwna cisza... Przez okno widzimy jak zbliża się zugfuhrer Plaser z Bahnschutzu, machamy do niego. Najciszej jak się da mówimy mu, żeby sprowadził posiłki i nas odblokował. Odpowiada nam, że jest rozejm. Wyglądamy na korytarz. Faktycznie partyzanci mówią nam, że możemy wyjść i dołączyć do swoich. Z bronią gotową do strzału opuszczamy sztab..."
Organizatorzy zastosowali pewne posunięcia w moderowaniu gry, polegające przede wszystkim na celowym zwinięciu niektórych posterunków, przez co partyzanci ostatecznie wdarli się na teren Obiektu. Dzięki temu każdy mógł pobiegać po Obiekcie, obejrzeć go sobie i w nim postrzelać, a gra dla wszystkich była równie atrakcyjna.
Z relacji partyzanckiego patrolu saperskiego:
"(...) Nie wiem kto wysadził drezynę, bo nam (patrolowi saperskiemu) to się nie udało. Zbyt ambitny mieliśmy plan, by zrobić to na stacji końcowej z likwidacją posterunku, który okazał się zbyt liczny. Ale co się naczailiśmy i nauciekaliśmy obławom, to nasze.
Potem był atak na most i jego wysadzanie. A jeszcze później szturm na papiernię.
Podejście rowem pod bramę wjazdową trochę za długo trwało i granatami przez mur już zabiliśmy naszych, a mogło być kluczowe... Wypędził nas nadjeżdżający 'pociąg pancerny'. Ucieczka w stronę lasu nie pomogła, tam zamiast naszych już byli 'Niemcy', którzy nas wykosili bez problemu. (...)
Później czołgaliśmy się pod bramę, by 'zdjąć' oficera niemieckiego (tego z listu gończego). I szturm na papiernię z drugiej strony (przedostatnia akcja). No i rajd po skarpie ze strzelaniem 'Niemcom' w bok, którzy w tym czasie kierowali ogień na natarcie główną bramą. To była rzeź...
Było aresztowanie i przeszukanie 'Brytoli', którzy mogli nas ubiec w znalezieniu generatora. Tu doszło do użycia broni.
Ostatnia akcja (atak 'Niemców') i nasz kontratak przy użyciu (nielegalnym, jak się okazało) 'pociągu pancernego'. Rzeź kolejna i niezastąpiony Mandao w roli artylerii, miotający granaty chyba na auto, bo na pewno nie na singlu. (...)"
Atak z przeciwnych stron miał swój finał w zdobyciu Obiektu - papierni.
"(...) Najlepszy moment, moim zdaniem, to zdobycie przez aliantów terenu papierni. Spotkały się tam z dwóch stron siły alianckie, co przy niesamowitej adrenalinie oraz nawoływaniach niemiaszków będących na respie - do jeszcze większego ataku - spowodowało, że alianci omyłkowo strzelali do siebie, prawie do wybicia. To daje do myślenia: jakie panuje napięcie podczas gry, a co dopiero na prawdziwym froncie... (...)"
"(...) 'Trupy' z respa tak podjudziły wojska nieprzyjaciela, że te ostrzelały się nawzajem (myśląc, że tłuką się z przeciwnikiem).(...)"
Jednak partyzantom nie dane było długo cieszyć się chwilowym zwycięstwem - przybyło wsparcie, wzmacniając kontratak wyprowadzony przez resztki obrońców Obiektu. Czerwoni zostali wyparci i musieli wycofać się, ponosząc znaczne straty.
W tym momencie nie wiedzieliśmy jeszcze, która ze stron faktycznie zrealizowała swoje zadania i wypełniła otrzymane od orga szczegółowe rozkazy, ani tego, że w tym rozdaniu "karty" szachrował nieznany "gracz", który w efekcie wszystkich wystrychnął na dudka...
Krótkie podsumowanie z punktu widzenia strony atakującej - z relacji dowódcy „jugosłowiańskiej” partyzantki:
"(...) Ogarnięcie tej zgrai nie było rzeczą łatwą. Każdy miał swoją wizję wykonania zadania, ale wojna to chaos, a wojna partyzancka w szczególności. W sumie to nie złapaliśmy chyba żadnego z celów (żywych), ale ujęliśmy czterech żywych jeńców. Wysadziliśmy drezynę razem z całą załogą, Wysadziliśmy most, odcinając część wojsk nieprzyjaciela na drugim brzegu.
Zdobyliśmy jakieś tam konkretne artefakty, choć nie mam pojęcia po cholerę bandzie kozojebców takie nieprzydatne rzeczy. Widocznie jednak górze były do czegoś potrzebne.
Nie robiliśmy statystyk strat, choć nasi umierali masowo, aczkolwiek godnie. (…) Obóz partyzantów, w którym były wszystkie tajne dokumenty, baza rozwiniętej łączności oraz wielkie zapasy śliwowicy, nie został jednak odnaleziony przez wroga.
Jurii Orlović (vel Tito)
gienierallissimus."
Podsumowanie organizatora:
Jak to się często zdarza w scenariuszach historycznych rozgrywka ruszyła dla każdej ze stron całkowicie odmiennie. Głównym zadaniem dla grupy oficerskiej Obiektu było błyskawiczne obsadzenie kluczowych punktów obrony na jego terenie oraz wysuniętej Placówki (zadaniem jej był nadzór nad trasą kolejową oraz mostem na rzece,a także częściowo nad drogą kołową z Mostaru) oraz nawiązanie ścisłej współpracy między obiema lokacjami.
Armia Podziemna Jugosławii ustanowić musiała tajną bazę wypadową w lasach otaczających obiekt od południa, rozesłać patrole zwiadowcze i rozpocząć rozpoznanie obu wrogich punktów w celu ich spenetrowania.
Zadaniem połączonych sił lojalistycznych Czetników i SAS było rozpoznanie i dywersja szlaków komunikacyjnych okupanta.
Wszystkie frakcje miały również tzw. Cele Specjalne- oficerów strony przeciwnej o wartości dodanej, każda z nich z dorobioną 'legendą'. Osoby te należało wyeliminować- dodatkowo punktowane miało być pojmanie żywcem i przechwycenie ich dokumentów.
Siłą rzeczy przeciwstawne rozkazy doprowadziły do spotkania i starcia pomiędzy wrogimi stronami oraz epizodów w stylu wysadzenia opancerzonej drezyny czy oblężenia wysuniętej placówki - po kilku krwawych szturmach zakończonego zdobyciem i rzezią obrońców walczących do ostatka.
Stopniowo akcja przeniosła się nieuchronnie w stronę głównego bohatera scenariusza - tajemniczego Obiektu. Załoga garnizonu, pomimo rotacji wart i wspierania Placówki, już lekko wychłodzona monotonią służby wartowniczej - "gorąco" przyjęła pierwszą rozwietkę partyzantów.
Komendant Obiektu wraz z oficerem śledczym (GOR) i łącznikowym (Khaoz) podjęli się przesłuchania terenowego agenta Gestapo który zgłosił się w ciągu dnia do Obiektu. List z pełnomocnictwem oraz poprawne hasło potwierdziło tożsamość - był to Gottfried Weiss posiadający wiele przydatnych informacji na temat działań ruchu oporu, potwierdziła się również jego informacja o szykowaniu przezeń szturmu na Obiekt.
Kiedy wreszcie przeciągły jęk syreny alarmowej oznajmił zagrożenie Obiektu - zaalarmował jednocześnie pobliską jednostkę pancerną, której nadejścia należało się spodziewać nie dalej niż za 3h od podniesienia alarmu. Szturmujący musieli zatem zdwoić wysiłki, aby zdążyć przed dotarciem posiłków.
Przełomowym momentem okazało się zdobycie przez patrol Czetników, w zasadzce, opancerzonej drezyny i użycie jej do osłonięcia szturmu grupy Podziemnej Armii Jugosławii, która chwilę wcześniej otrzymała znaczące wzmocnienie osobowe podwajające jej liczebność (respawn tej frakcji skrócono do połowy).
Natarcie ruszyło i zostało wpuszczone niebezpiecznie głęboko w umocnienia niemieckie (garnizon postanowił odzyskać drezynę). 'Podwojone' siły atakujących, dominujące liczebnie nad obrońcami, rozpoczęły krwawy pochód wgłąb pozycji obronnych. Niebo spowiły kłęby zasłon dymnych, dymu z wybuchów granatów i pocisków Panzerfaustów - zdobyto mały magazyn granatów i jeden z punktów respawn. Natarcie trwało.
Obrońcy zdecydowali się przegrupować w przeciwległym krańcu Obiektu. Czas uciekał - atakujący podeszli pod budynek Laboratorium Doświadczalnego i sztab Obiektu - obrońcy odpalili fumigatory, wnętrzna budynku pokrył dławiący dym. Pomimo jasnego dnia na zewnątrz i zapalonych świateł nie widać było własnej dłoni.
Po okrążeniu przez partyzantów głównego budynku natarcie, nadal ostrzeliwane przez przegrupowujących się obrońców, załamało się. Jednak było już zbyt późno. Do wznętrzna wdarła się mała sekcja saperska Josifovicia - specjalisty szkolonego przez SAS, w celu zdemontowania lub zniszczenia znalezionych obiektów badawczych. W kłębach dymu saper wspiął się po stalowym pomoście na górną półkę obiektu i we wnęce odnalazł, po omacku, dziwnie wyglądający silnik...
Brakowało w nim jednak centralnego urządzenia - widocznie "Niemcom" udało się je rozmontować i część w porę ewakuować. Z narażeniem życia partyzanci zdemontowali silnik i wynieśli z budynku, ścigani pojedynczymi strzałami obrońców.
Ich towarzysze na zewnątrz zajęli się tymczasem aresztowaniem żołnierzy imperialistycznego SAS i pomagających im Czetników z pewnością szpiegujących na rzecz wrogiego wywiadu. Szykowali się również do odparcia kontrataku obrońców, który właśnie ruszył jak walec.
Jeszcze raz tego dnia w ruch poszły granaty i panzer-rury, zagrały serie rkm i pm - ostatni raz przeciwnicy zwarli się i 'śmierć na kulki' zebrała swoje żniwo.
Wyczerpane strony nie mogły ostatecznie przesądzić starcia na swoją korzyść - zabrzmiała drugi raz w tym dniu syrena - jej wycie oznajmiło dotarcie na miejsce czołówek pancernych, spieszących obrońcom z odsieczą. Partyzanci rozpierzchli się na wszystkie strony ginąc po drodze od ognia wyimaginowanych (niestety jeszcze tym razem) czołgów. Sytuacja w Obiekcie była opanowana - zniszczenia bardzo duże i brakowało najważniejszego przedmiotu badań - rdzenia generatora z testowanego silnika lotniczego. Nikt spośród żywych obrońców nie był w stanie nic powiedzieć o jego losach.
Tymczasem poprzez trawę i krzaki w kierunku zacumowanej w dole rzeczki łodzi pędził Gottfried Weiss uzbrojony tylko w gumowy nóż, pod kangurką unosząc trupio połyskujący cylindryczny przedmiot pulsujący dziwnym ciepłem. Nóż znalazł ukryty za portretem Wodza w biurze komendanta, wskazał mu go i warte uwagi obiekty wysoki i chudy oficer łącznikowy, kiedy zostali na chwilę sami pod koniec przesłuchania. Nie wiedział o nim nic więcej, poza tym, że od początku wojny służy w Wehrmachcie, ale jest dobrym komunistą tak jak on sam... i że kazał się do siebie zwracać 'Janek'.... Gottfried dołączył do towarzyszy - sowieckich spadochroniarzy, z którymi rozpoczął misję przed wszystkimi pozostałymi frakcjami, zadanie było wykonane niemal w całości, można było wsiadać na łódź i wracać do swoich...
Czyżby zatem miał być ciąg dalszy "Neretwy"? Na pewno wszyscy uczestnicy tej gry przyjęliby z radością jej kontynuację.
Autorzy zdjęć:
Wiesiek Romanowski (Airsoftphotos)
Agnieszka Ciechanowska
W sprawozdaniu wykorzystano fragmenty relacji oraz wypowiedzi uczestników gry i organizatorów.
Galeria: