WOŚP 2014 – Poznań
W zasadzie to mało brakowało, a ta relacja w życiu nie ujrzałaby światła dziennego. Powód jest zaskakująco banalny – z uwagi na wrodzone lenistwo planowałem spędzić ten dzień w łóżku, poświęcając go na regenerację przed nadchodzącym tygodniem roboczym. Niestety, równie mocno co lenistwo, wrodzone poczucie obowiązku, niczym miniaturowy diabełek przesiadujący na ramieniu bohatera niemal każdej kreskówki, zaczęło mnie boleśnie żgać w tyłek widłami, więc chcąc – nie chcąc spakowałem sprzęt i pojechałem do Poznania zobaczyć to co zmajstrowało Stowarzyszenie Rekonstrukcji i Strzelectwa Vnutrenniye Voiska, PMC Amba i ich przyjaciele. A popatrzeć było na co.
Kiedyś i ja bawiłem się w organizację airsoftowego WOŚP (starsi stażem gracze być może przypominają sobie relacje z lat poprzednich, chociaż wątpię, bo uzbierało się ich chyba z miliard). Jednak po ostatniej takiej zabawie w 2011 roku solennie obiecałem sobie nie użerać się z tym nigdy więcej. Poganianie ludzi, ogarnianie logistyki, poszukiwanie wolontariuszy, uzgadnianie wszystkiego ze sztabem, niekończące się dyskusje na temat schematu i porządku na stoisku… Nie, to zdecydowanie zbyt wiele dla mojej łysej bani. Zwłaszcza, że do ostatniej chwili nie wiadomo, czy cała impreza wypali, bo pomimo miesięcznych debat i zapewnień sztab może o nas „zapomnieć” i przeznaczyć nasze miejsce na przykład – Inspekcji Transportu Drogowego. Cóż, Hunter (dowódca SRiS VV) też machnął na to ręką. Zaczął od stworzenia własnego sztabu.
Gdy o 10:15 – oczywiście spóźniony – wpadłem pod podany adres (Zespół Szkół Mistrzostwa Sportowego nr 2 w Poznaniu) po korytarzach hulał wiatr. W sztabie siedziało zaledwie kilka osób, odprawiając wolontariuszy z Poznańskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Warta”. Wszystkich pozostałych gdzieś wymiotło. Od Niki (również członka SRiS VV, prywatnie żony Huntera) dowiedziałem się, że chłopaki pojechali gdzieś pół godziny przed moim przyjściem, ale niedługo powinni wrócić. Posnułem się trochę po okolicy, porobiłem kilka zdjęć, zaopiekowałem się zasponsorowanymi batonikami i kawą (swoją drogą sztab pod względem gastronomicznym był zaopatrzony bardzo dobrze). Koledzy wrócili przed 12:00. Postanowili odwiedzić największą porażkę urbanistyczną współczesnego Poznania – centrum handlowe Poznań City Center. Okazało się jednak, że pomimo wcześniejszych ustaleń, ochrona nie wpuszcza wolontariuszy WOŚP na teren obiektu. Tym lepiej dla mnie – z nudów dostawałem powoli świra, a przez batoniki mało co nie dorobiłem się cukrzycy.
Miałem wreszcie okazję zamienić kilka słów z Hunterem na temat ogólnego zarysu akcji, organizacji sztabu, planów na przyszłość i innych, jeszcze mniej istotnych pierdół. Przede wszystkim jednak, obejrzałem CZYM przyjechali. A pomimo skromnego kapitału było na co popatrzeć – zbudowany dla Wojska Polskiego prototyp transportera IVECO (odpadł w przetargu) oraz dwa Honkery. Plan działania był prosty, aczkolwiek oryginalny. Zamiast kisić się na stoisku stacjonarnym mamy pakować się do pojazdów, pokrążyć trochę po mieście, ustawić się w charakterystycznym punkcie, pozbierać nieco kapusty i tak do skutku. Mówiąc w skrócie – połączenie maksymalnie przyjemnego z maksymalnie pożytecznym. Bo cóż może być przyjemniejszego od jazdy w otwartym włazie z karabinem maszynowym w rękach? Co więcej, załoga stanowiła ochronę sztabu i poszczególnych wolontariuszy. Wszyscy zbierający otrzymali telefon Huntera. W razie jakiegokolwiek zagrożenia, wolontariusz w ciągu 10 minut otrzymywał potrzebne wsparcie.
Od słów do czynów, zapakowaliśmy się w pojazdy i pokrążyliśmy trochę po mieście, pomachaliśmy do ludzi, po drodze wzięliśmy w jasyr reporterkę TVP Poznań wraz z kamerzystą, po czym wróciliśmy do sztabu udzielić wywiadu. Następnie ponownie ruszyliśmy w miasto. Zaparkowaliśmy na ulicy Św. Marcin pod Zamkiem Cesarskim, w samym centrum orkiestrowego festynu. Momentalnie zostaliśmy dosłownie oblepieni przez masę rodziców ze swoimi pociechami, chcącymi porobić sobie zdjęcia z „tymi fajniejszymi panami żołnierzami”, a także pooglądać wnętrze „czołgu” (pojazd IVECO). Naprawdę nie spodziewaliśmy się tak pozytywnych reakcji. Przez bite 2,5 godziny pakowaliśmy dzieciaki do transportera, odpowiadaliśmy na pytania zaciekawionych rodziców i użyczaliśmy „broni” na pozowanie do zdjęć. Ludzie bardzo wymiernie wyrażali swoje zadowolenie karmiąc nasze puszki brzęczącymi dukatami. Kiedy zaczynało się już robić ciemno, a jakąkolwiek komunikację z zainteresowanymi uniemożliwiły zawodzenia i jęki wszelkiej maści „artystów” ze sceny głównej, padła komenda powrotu do sztabu na obiad.
W tym miejscu chciałbym nadmienić, że tradycyjnie na festynie było obecne Wojsko Polskie (a dokładniej Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych). Tym razem nie ograniczyli się do postawienia dwóch żołnierzy rozdających ulotki NSR wraz z oficerem rozdającym uściski dłoni, ale pojawił się cały pluton w hałerach, nieszczęsnych lubawach, z hummerem oraz… replikami airsoftowymi! Udało mi się wypatrzeć G36 od JG, D-Boysową wariację na temat AR-15, a także przynajmniej dwa CM.028s. Czyli repliki pochodzące z naprawdę dolnej półki. Przyznam, że osobiście było mi smutno patrząc na to wszystko, zwłaszcza, że według pierwotnych planów CSWL miał wystawiać się z nami, oferując przynajmniej dwa Rosomaki. Jak podsumował to Hunter – „Jak wojsko już powie, że coś zrobi – to powie”. Jeżeli w całym WP kwestie szeroko rozumianej promocji wyglądają w ten sposób, to lepiej już niech nie marnują pieniędzy na takie wyjazdy i przeznaczą je na nowe etaty, nowy sprzęt, albo chociaż na szkolenie.
Po powrocie do sztabu pożegnałem się z chłopakami. Uznałem, że widziałem naprawdę reprezentatywną próbkę ich działalności. W momencie mojego odjazdu puszka była wypełniona mniej więcej w połowie, a planowali przynajmniej jeszcze jedną akcję na mieście. Jak na początku byłem dość sceptyczny w sprawie tego wyjścia, pamiętając poprzednie finały WOŚP i inne akcje, nazwijmy to „reklamowe”, tak teraz mam na ten temat bardzo pochlebne zdanie. Zamiast całodziennego marznięcia na stoisku, narastającego zirytowania odpowiadaniem na milion identycznych pytań i pilnowania na raz wszystkich wystawionych replik, które co chwilę ktoś bierze, ogląda, maca i niedbale rzuca z powrotem na stoisko, tym razem wszystko podano z umiarkowanym natężeniem i w rozsądnej dawce. Zainteresowanie ludzi było spore. Życzliwość również. Nie spotkałem się z pytaniami o legalność naszego sprzętu, nikt nie wyrażał autorytatywnych opinii w stylu „powinni tego zabronić”, czy „niech lepiej zajmą się czymś pożytecznym, a nie ludzi straszą”. Poznaniaków bardziej zastanawiało ile wyciąga i pali nasz sprzęt oraz to, czy mogą zrobić sobie z nami zdjęcie, a ich dzieciom pozwolimy wejść na dach pojazdu..
Reasumując, byłem świadkiem nie tylko całkiem udanej akcji dobroczynnej (abstrahując od wszystkich związanych z WOŚP kontrowersji, których nie mam zamiaru tu roztrząsać. Intencje chłopaków oraz członków sztabu były czyste i tego się trzymajmy), ale także naprawdę nieźle zorganizowanej formy promocji spędzania wolnego czasu w sposób nieszkodliwy, zabawny i nieszablonowy z giwerą w dłoni albo za kółkiem ciężkiego wozu. Dzisiejszy dzień jest przykładem, jak przy odrobinie inwencji, samozaparcia i dzięki pomocy znajomych można przygotować bardzo dobry event. Hunterowi i spółce dziękuję za dzisiaj, a także życzę powodzenia w przyszłym roku.