Teraz już wiemy. Border War, to impreza która spełnia airsoftowe marzenia. Nieważne jaki charakter działań jest dla Ciebie najciekawszy - tutaj zmierzysz się ze swoimi aspiracjami mając w tle atmosferę rodem z najlepszych produkcji filmowych.
FABUŁA
Fabuła Border War 6 przenosiła graczy do kraju Minacua, który od kilku lat toczy za granicą walki z ekstremistami Nuevo Ordenar. Spowodowało to zubożenie kraju i liczne straty wśród ludności cywilnej, która zaczęła się domagać reform i obniżenia podatków.
W miejscowości Meranga, na południu kraju, przez kilka lat trwały badania i wykopaliska archeologiczne, które dawały pracę tysiącom ludzi. Zwiększające się wydatki państwa związane z prowadzonymi walkami sprawiły, że projekt ten został wstrzymany, a ubodzy mieszkańcy stracili swoje jedyne źródła dochodu. Nie trzeba było długo czekać, a południe stało się znane z rozwoju przestępczości i handlu narkotykami. To wszystko spotkało się z dodatkowym zwiększeniem podatków i zaowocowało początkiem rewolucji Nuevo Ordenar.
Jedna z pokojowych demonstracji, za sprawą dokonanego tam przez rebeliantów zamachu na wysokiego rangą oficera policji, szybko przerodziła się w krwawą rzeź. Do akcji wkroczyło wojsko i południowy rejon kraju zamienił w strefę wojenną. Ludność cywilna, zapewniana przez rebeliantów Nuevo Ordenar o polepszeniu warunków życia, chętnie do nich przystawała. Rząd kraju Minacua musiał podjąć szybkie i zdecydowane kroki, by zapobiec rozprzestrzenianiu się kryzysu.
Zostało postawione ultimatum - rebelianci mogą złożyć broń i zapomnieć o konsekwencjach. Jeśli tego nie zrobią, ich rebelia zostanie krwawo stłumiona. Obie strony tego konfliktu mają swoje własne racje i własnych sprzymierzeńców. Wszystko wskazywało na to, że konfliktu nie da się zażegnać w pokojowy sposób.
BORDER WAR 6: THE SUNSEEKER
Tegoroczna edycja międzynarodowego milsimu Border War odbyła się podobnie jak w zeszłym roku w miejscowości Vrchbela w Czechach i trwała w dniach 25-27.04.2014. Choć rozgrywka rozpoczynała się w piątek od godziny 12, rejestracja graczy ruszyła już dzień wcześniej. Kilkaset pojazdów wypełniło więc teren offzone jeszcze w czwartek.
W tym roku ekipa z WMASG pojawiła się na miejscu rozgrywki w większej sile, jednak działania prowadzone były często w gronie własnych znajomych. Reportaż z imprezy pisany jest na podstawie przeżyć moich i innych graczy z mojej ekipy - rQs - działającej w ramach plutonu trzeciego kompanii Charlie w siłach Guerillas i posługującej się nazwą kodową "Bielsko". Artykuł jest krótszy niż zeszłoroczny, gdyż wiele aspektów rozgrywki pozostało bez zmian w stosunku do zeszłego roku. Tym razem skupiam się głównie na zmianach. Jeśli ktoś chciałby przeczytać więcej na temat imprezy, to zachęcam do przejrzenia mojego zeszłorocznego reportażu:
Border War 5: Operation Warhammer
REJESTRACJA
Proces rejestracji przeszedł kosmetyczne zmiany w odniesieniu do zeszłego roku. Pokazują one, że uwagi graczy z ubiegłej edycji zostały w dużej mierze wysłuchane - rejestracja odbywała się szybko i sprawnie za co duży plus należy się organizatorom BW.
Aby móc wziąć udział w rozgrywce, ponownie konieczne było przejście dwóch etapów rejestracji. Pierwszy etap obejmował chronowanie replik - należało pobrać z odpowiedniego stoiska żółtą kartkę, na której gracz zobowiązany był wypisać wszystkie repliki, których chciałby użyć w trakcie rozgrywki. Następnie trzeba było udać się do namiotu z chronografami i tutaj czekało już pierwsze miłe zaskoczenie - zamiast 4 stanowisk (jak miało to miejsce w zeszłym roku), było ich aż 20, a dla zwiększenia bezpieczeństwa osób postronnych - strzały oddawało się do specjalnie przygotowanej tuby, dzięki czemu nie było możliwe trafienie przypadkowej osoby rykoszetem. Były jednak dwa drobne minusy - obsługa stanowisk chronowania niespecjalnie dobrze mówiła w języku angielskim, a oprócz tego organizatorzy nie dysponowali własnymi butlami z Greengasem (z uwagi na różnice w wydajności różnych odmian Greengasu, gubił się sens chronowania replik gazowych). Po sprawdzeniu każdej z replik zostawały one oznaczone odpowiednimi taśmami na osłonie spustu, co definiowało klasę replik i zasady dotyczące ich używania. Z wypełnioną kartką i oznaczonymi replikami podchodziło się do kolejnego stanowiska, na którym przybijana została pieczątka autoryzująca dopuszczenie replik do gry.
Drugi etap rejestracji to wypełnienie dokumentu z danymi do ubezpieczenia, który pobierało się w innym miejscu oraz udanie do największego z namiotów w celu przekazania dokumentów i odebrania gadżetów związanych z grą.
Podobnie jak w ubiegłym roku - gracz otrzymywał szczegółową, kolorową mapę terenu gry, kartonik z losowym efektem dotyczącym ewentualnego użycia broni biologiczno-chemicznej, walutę biorącą udział w rozgrywce, kartkę z indywidualnym zadaniem LARPowym, papierową legitymację gracza, naklejki z logiem strony konfliktu, a także kalendarzyk Border War oraz voucher uprawniający do darmowego odebrania herbaty, piwa bezalkoholowego i smażonej kiełbasy na offzone lub w bazie.
PRZED ROZGRYWKĄ
Bogatsi o doświadczenia z zeszłego roku, postanowiliśmy udać się na teren naszej bazy jeszcze nocą z czwartku na piątek. Działanie na zmęczeniu jest z pewnością interesujące i wiele dobrego można z niego wynieść. Tym razem chcieliśmy być jednak wypoczęci, by wraz z początkiem rozgrywki ruszyć na pełnych obrotach. Kiedy wszystkie formalności na strefie offzone zostały załatwione, było już ciemno. Spakowaliśmy się i będąc pewnymi, że o niczym nie zapomnieliśmy, ruszyliśmy do strefy gry.
Oczywiście, rozgrywka jeszcze się nie zaczęła. Droga do bazy znów wydawała się długa i męcząca - zwłaszcza ze względu na wiele kilogramów obozowego wyposażenia, które taszczyliśmy ze sobą. Minęło kilkadziesiąt minut, aż w końcu zobaczyliśmy obozowe światła. Udaliśmy się do HQ, by dowiedzieć się, gdzie możemy spotkać naszą kompanię. Jedna z organizatorek imprezy wyciągnęła mapę, zaprowadziła nas na skraj drogi, a następnie pokazała palcem na czarną ścianę drzew, która wyglądała jak jednolita tekstura i śmiejąc się cicho powiedziała "tam". Kiedy przekonaliśmy się, że za tą czarną ścianą znajduje się równie czarny las, w dodatku wypełniony dziesiątkami namiotów, postanowiliśmy znaleźć miejsce i dla siebie. Nie było to łatwe, a ta wszechobecna ciemność wcale nie pomagała.
W końcu poradziliśmy sobie i w obozie pojawiły się trzy nowe namioty. Przed nami był jeszcze solidny kawałek tej ostatniej spokojnej nocy - poszliśmy więc spać, by jak najlepiej go wykorzystać.
ROZGRYWKA OCZAMI UCZESTNIKA
Poranek nie był zimny. Nie był też ciepły. Wyglądało jednak, że dla niektórych mógł być ciężki - głównie za sprawą kompanii Delta, której samolubne, głośne zachowanie w nocy uprzykrzało życie tym, którzy zapragnęli spać. Ich okrzyki zostały jednak z rana sparodiowane przez kompanię Charlie w dość zabawny sposób.
Warkot silnika nad naszymi głowami przypomniał nam gdzie i po co jesteśmy. Rok czekania na tu i teraz.
Wstaliśmy. Do porannej odprawy zostało jeszcze całkiem sporo czasu, który wykorzystaliśmy na śniadanie. Kiedy nadszedł czas, wielu ludzi zgromadziło się na głównym placu wewnątrz obozu, by posłuchać głównego dowódcy naszej strony. Pragnę przypomnieć, że w zeszłym roku przegapiliśmy odprawę z powodu przeciągającej się rejestracji. W tym roku się udało, ale... liczyliśmy na coś więcej. Być może gracze byli zbyt niewyspani, a być może głos dowódcy za mało donośny. Odprawa była stosunkowo cicha i krótka, nie licząc tylko kilku jednostek, które okrzykami próbowały umocnić nastrój. Zbyt mało osób się tego jednak podjęło, więc i odprawa przeszła bez echa...
Godzina 12:00. Bielska piątka z rQs (ja, Wjesiek, Baatt, Tomas i Flynn) byliśmy gotowi do marszu i wykonywania poleceń dowódcy plutonu C3, czyli Mendiego. Nasz zapał szybko jednak ostygł wraz z przekazaniem nam pierwszych rozkazów - zabezpieczenie wschodniej części obozu i ewentualne działanie jako QRF. Po kilku napotkanych problemach związanych z właściwym i sensownym ustawieniem drużyn działających w obrębie C3, w końcu zajęliśmy swoje pozycje i... nic, aż do końca czasu pełnienia przez nas warty (16:00). Zdaliśmy dowódcy raport i rozeszliśmy się do naszych namiotów. Niedługo później postanowiliśmy dowiedzieć się co dalej, jednak ku naszemu zaskoczeniu - nie zastaliśmy C3 w bazie. Udało nam się nawiązać kontakt radiowy, z którego wynikało, że są już w drodze na kolejną akcję. Odmówiono nam podania swojej lokalizacji.
Nieco zawiedzeni, wróciliśmy do obozu, by przygotować się do próby odnalezienia naszych kompanów na polu walki. Powstrzymało nas jednak czerniejące niebo, a nasze myśli i słowa zasiadły w loży szyderców. Niech mokną, bez wskazówek nie będziemy ich szukać. Przyszedł więc czas na polowy obiad, w trakcie którego burza zaczynała już dawać o sobie znać. Weszliśmy do namiotów.
Wnętrze namiotu raz po raz rozbłyskało bladozielonym kolorem, a podążające za błyskami grzmoty zagłuszały strumienie deszczu, który rozbijał się o dach namiotów, bezskutecznie próbując dostać się do środka.
Był czas, by zastanowić się nad kolejnymi działaniami. Czy czekać na powrót naszego plutonu, by móc działać razem? Czy po powrocie z popołudniowej akcji będą w ogóle jeszcze działać tego dnia? Nie byliśmy pewni, więc postanowiliśmy, że pójdziemy na wieczorną akcję na własną rękę, a później spróbujemy nawiązać kontakt z naszymi.
Wieczorem, kiedy zapadła ciemność, nie było już żadnego śladu po burzy i deszczu z wyjątkiem gęstej mgły, która spowijała okoliczny las. Mając w pamięci nasze przeżycia z zeszłego roku (nieco szczęśliwe, ale szalenie satysfakcjonujące wyeliminowanie załóg dwóch pojazdów wyposażonych w sprzęt termowizyjny i noktowizyjny 3+), postanowiliśmy udać się tą samą trasą co wówczas. Również po to, by pokazać dwóm osobom z naszej ekipy, które nie miały przyjemności brać udziału w zeszłorocznej edycji, to, o czym zanudzaliśmy ich przez cały ubiegły rok. Dotarliśmy bez przeszkód do tamtego skrzyżowania, które wywołało w nas uczucie nostalgii.
Nagle po podejściu do bunkra, który wówczas służył jako osłona, zauważyliśmy za nami światło latarki. Deja vu! Wtedy również podeszliśmy pod bunkier i za sprawą chwilowego rozluźnienia o mało nie wpadliśmy w zasadzkę. Także i tym razem osoba z latarką była już martwa. Kiedy zagrożenie minęło, zaśmialiśmy się. Ostatnim razem trup z latarką zwiastował niezapomnianą akcję. Czy i tym razem tak będzie? Wyciągnęliśmy mapę i zaczęliśmy się zastanawiać. Jeśli pójdziemy drogą w lewo - w szybkim tempie powinniśmy "postrzelać sobie" i w równie szybkim zginąć i wrócić do bazy. Jeśli pójdziemy drogą w prawo i spróbujemy zajść bazę Task Force od tyłu, to prawdopodobnie pół nocy będziemy chodzić i nie jest powiedziane czy w ogóle dostaniemy się w pobliże celu. W dodatku jak zwykle, jest nas tylko piątka i nie mamy medyka. Wymieniliśmy spojrzenia i stało się jasne, co wybierzemy.
Nie wiedzieliśmy, co przyniosą kolejne godziny. Teraz, kiedy pytają nas: "Co tam się stało?!", uśmiechamy się tylko lekko pod nosem. I tak nam nie uwierzą.
Znaliśmy drogę w prawo. Tą właśnie drogą w zeszłym roku przedostaliśmy się na teren wałów, gdzie pod dowództwem Macmaxa stoczyliśmy jedną z ciekawszych bitew w naszej airsoftowej karierze. Tylko tym razem chcieliśmy obejść wały, by zmniejszyć szanse na wykrycie nas i zaatakować bardziej od tyłu niż od boku.
Poruszaliśmy się drogą, bez używania białego światła. W ten sposób ryzyko natrafienia na zasadzkę było większe, ale i poruszaliśmy się ciszej i szybciej. Kilkadziesiąt minut później, podczas postoju w celu sprawdzenia mapy, usłyszeliśmy kroki. Każdy z nas po cichu zajął pozycję w trawie otaczającej drogę i położył się najniżej, by widzieć przechodzących na tle nocnego nieba. Głos kroków ciągle narastał... Są. Z początku widzieliśmy tylko trzy osoby. Postanowiłem, że ich nie przepuścimy i jako pierwszy otwarłem ogień do najbliższego celu. Niemal w tym samym momencie reszta mojej drużyny dała o sobie znać. W kilka sekund wyeliminowaliśmy widocznych przeciwników, następnie włączyliśmy mocne źródło światła, by sprawdzić teren, które ujawniło obecność czwartej osoby. Chwilę później i z jej ust rozległ się krzyk "hit!". Czterech przeciwników wyeliminowanych, brak strat po własnej stronie - mieliśmy sporo szczęścia. Kilka chwil później drogą przejeżdżał niezidentyfikowany pojazd. Nas już jednak przy drodze nie było - zdecydowaliśmy się na lekką modyfikację trasy, gdyż martwi gracze wracający do bazy zapewne wzbudziliby nieco niepokoju wśród wart.
W trakcie dalszej części wędrówki, kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się, by zorientować się na mapie i ustalić dalszy plan działania na najbliższe setki metrów. Cała akcja dłużyła się, powoli zaczynaliśmy czuć zmęczenie w nogach. W końcu udało się - zobaczyliśmy znajomo wyglądający las za wałami. To tutaj w zeszłym roku zostaliśmy zepchnięci i zmuszeni do odwrotu. Ciemny las pokrywał wąwóz i jego zbocza. Przez gęste krzaki przebijały się sporadycznie światła wartowników patrolujących drugie zbocze. Podjęliśmy decyzję - wchodzimy do wąwozu.
Zbocze było dość strome, a podłoże nieprzewidywalne. Kilka razy narobiliśmy hałasu - zawsze wyglądało to tak samo: światła skierowane w naszą stronę. Od wartowników dzieliło nas jednak jeszcze kilkadziesiąt metrów i parę warstw gałęzi. Po każdej wpadce na kilka minut zastygaliśmy w bezruchu, co sprawiło, że nie zostawaliśmy wykryci. W końcu dotarliśmy na dno wąwozu i szybko przeskoczyli na jego drugie zbocze - to, na którego szczycie rozbrzmiewały światła latarek. Teraz czekała nas mozolna wspinaczka do góry. Jeszcze wolniej i jeszcze ciszej. Nagle zamarliśmy. Głosy. Za nami. Drugi patrol przeciwnika postanowił sprawdzić, co tak hałasowało w wąwozie. Teraz byliśmy w kleszczach - na szczycie zbocza warta, na ścianie zbocza my, a na dnie zbocza - patrol. Podczołgaliśmy się trochę wyżej, w miejsce, w którym wartownicy z góry mieli niskie szanse, by nas zobaczyć, a ci z dołu - by wykryć nas na tle nieba.
Trzasnęła gałąź pod którymś z nas. Wartownicy z góry, teraz już praktycznie na naszej wysokości, nie czekali długo. Zaczęli świecić i strzelać w kierunku hałasu, który się wydobył. Strzały padały coraz bliżej nas, nie mogliśmy tam zostać. Zdecydowaliśmy się odskoczyć w prawo, wzdłuż szczytu zbocza - zdecydowanie, ale wolno, uważając by nie wytwarzać nadmiernego hałasu. Długie serie strzałów i snopy świateł latarek podążały za nami, mając kilkumetrowe opóźnienie. Wiedzieliśmy, że jeśli otworzymy ogień, to po nas. Dobiegliśmy do miejsca, w którym las się przerzedzał. Przed nami rozciągała się niewielkich rozmiarów, jasna polana, przez którą musieliśmy przeskoczyć. Wokół widać było już kilka namiotów. Tylko jak przejść przez tą polanę?
Na odpowiedź nie trzeba było czekać długo, a z pomocą przyszli nam... przeciwnicy. Na dźwięk strzałów, które były oddawane w naszym kierunku, patrol z dna zbocza postanowił wejść na górę i sprawdzić co się dzieje. Usłyszeliśmy kilka serii - tym razem dalej od nas - a następnie krzyki. Zdaliśmy sobie sprawę, że warta poczęstowała patrol przyjacielskim ogniem. Korzystając z zamieszania szybko przeskoczyliśmy przez polanę i rzuciliśmy się na ziemię. W odległości około 2 metrów po lewej od nas, mieliśmy drogę. Pięć metrów po prawej - drugą drogę. Przed nami rozciągał się plac wewnątrz bazy przeciwnika, kilka namiotów, a około 25 metrów przed nami - pracujący agregat, który generował trochę hałasu. My sami leżeliśmy na małym skrawku terenu pomiędzy dwiema drogami, które wychodziły z placu. Nikt nas nie widział. Mieliśmy przewagę.
Potrzebowaliśmy kilku minut, by ochłonąć i przygotować się do działania. Światło! Nagle za nami, po naszej lewej, ktoś włączył latarkę. Znieruchomieliśmy. Kilkanaście sekund później, drogą po lewej stronie zaczęła nas mijać wracająca warta lub patrol - świecili latarkami na lewo i prawo, w tym na nas, ale nas nie zobaczyli. Niemal dziesięć osób przeszło koło nas w takiej odległości, że pomimo pracującego agregatu dało się słyszeć ich oddechy. Chwilę później drogą po naszej prawej stronie poszli inni, prawdopodobnie zmiennicy. Także oni nas nie zauważyli.
Ci, którzy wrócili - weszli do namiotu o wymiarach około 6 na 6 metrów, który znajdował się niecałe 20 metrów przed nami. Kiedy to zrobili... włączyli wewnątrz mocną latarkę, która rozjaśniła namiot. Na tyle, że na tle jego ścian zaczęły kształtować się sylwetki, które właśnie zdejmują z siebie uzbrojenie i oporządzenie...
Wciąż czekaliśmy, aż wszyscy się położą. Było już chyba koło 2 w nocy. Półtora godziny temu byliśmy zaledwie 200 metrów wcześniej i schodziliśmy z tamtego przeklętego zbocza. Teraz jest dobry moment na atak. Stop! Kogoś widać. Nagle stała się najgorsza z możliwych rzeczy - agregat został wyłączony. Zapanowała grobowa cisza, która ujawniła, że w naszym pobliżu cały czas były toczone rozmowy w namiotach. To, co się miało zdarzyć chwilę później, na długo zapadnie w naszej pamięci.
Światło! W naszym kierunku, z odległości około 20 metrów od nas. Zbliża się. Każdy z nas odbezpieczył replikę. Zbliża się. 10 metrów. 5 metrów. 2 metry. Stop.
Kiedy stanął przed nami, Tomas dał znak. Jesteśmy pewni - ten człowiek przez najbliższy czas będzie w swojej łazience sprawdzał czy nic nie czai się za klozetem.
W ułamku sekundy wyskoczyliśmy z krzaków klepiąc po ramieniu zmieszanego nieszczęśnika, celując i drąc się do osób znajdujących się poza namiotami, by nawet nie próbowali sięgać po repliki. Zanim zaskoczenie ustało, otwieraliśmy już kolejne namioty, budząc śpiące wewnątrz osoby z informacją, że "bang bang", a do tego "bang bang" i w ogóle to nie żyją. Kilka namiotów dalej moja przygoda z tą akcją się skończyła - przewodząc stawce wyszedłem zza namiotu i natknąłem się na gościa przygotowanego do strzału. Oszczędził mi bólu, więc wyjąłem kamizelkę odblaskową. On sam widząc, że nas jest więcej, również udał się na spoczynek.
Nagle rozległ się donośny krzyk - "Alarm!!! Enemy in the camp!!!". To obserwowałem już jako trup. Spodziewałem się, że z namiotów błyskawicznie zaczną wyskakiwać ludzie. Tak się jednak nie stało i tylko niektórzy stawali do walki. W wyniku strzelaniny w obozie trafiony został mój kompan z ekipy. Pozostała trójka bez większych przeszkód otwierała kolejne namioty i budziła ludzi. W sumie "zlikwidowana" została obsada około 50 namiotów. Trójka naszych, która wciąż była przy życiu, zaniechała jednak budzenia kolejnych ludzi widząc, że to dopiero niewielki fragment bazy, a każdy kolejny namiot ma wewnątrz samych śpiących ludzi. Wydostali się z bazy wschodnią, kompletnie niepilnowaną stroną i ruszyli (a my wraz z nimi, trzymając dystans) do naszej bazy. Przeżyli.
***
Drugi dzień rozpoczął się dla nas spokojnie. Do pewnego czasu. Poranne gadki szmatki i przyszła pora na śniadanie. Oczywiście rozmowy prowadzone były na jeden temat. Byliśmy też zgłosić rezultat naszej nocnej wyprawy w HQ. Nie wspominałem, że nasze namioty zlokalizowane były praktycznie na skraju wschodniej części bazy. Dalej na wschód była już tylko Rosja. Tym razem dosłownie, ponieważ z nieznanych przyczyn Rosjanie postanowili rozbić się kilkadziesiąt metrów dalej, za kolejną warstwą krzaków, z dala od wszystkich. Miało to trzy konsekwencje. Jedna z nich związana była ze "strzelnicą", którą gracze urządzili sobie obok naszych namiotów. Kiedy 2-3 osoby ustawiają systemy hop-up repliki, to da się przeżyć. Gorzej jeśli kilkadziesiąt osób dziennie robi to jedna za drugą przez prawie cały czas bytowania w obozie. Nie sposób się domyślać ile zabłąkanych kul spadało w pobliżu Rosjan. Druga sprawa to fakt, że Rosjanie cyklicznie organizowali sobie zawody we własnym zakresie, które wiązały się ze strzelaniem, co budziło w nas niepokój (czyżby byli atakowani?). W końcu pokusiliśmy się, żeby podejść do nich i przekonać się o co chodzi. Namówiono mnie do spróbowania swoich sił w ich zawodach dotyczących szybkiego przygotowania repliki do strzału i trafienia konkurenta. Niestety, razem z użyczonym mi Sigiem odpadłem w drugiej kolejce.
Trzeci problem związany z odległością Rosjan dopiero nadszedł. I miał postać ubranych w pustynne barwy typów w hełmach na głowach. Byliśmy właśnie w trakcie obozowego pichcenia, kiedy zza krzaków od strony Rosjan pojawili się właśnie oni. Pokaźna grupa Task Force! To, co stało się chwilę później, kiedy gracze spostrzegli wdzierających się do bazy przeciwników, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
Kiedy setka zachrypniętych gardeł podniosła ten przerażający krzyk furii, powietrze zatrzęsło się. Nieważne, co ktoś robił wcześniej. Ważne, że w tym momencie wszyscy zajęli się tym samym.
Każdy z obecnych rzucał w kąt wszystko czym się zajmował, porywał karabin, pakował do kieszeni tyle magów, ile w ciągu biegu zdążył wyjąć z leżącej kamizelki i drąc się na cały głos gnał strzelając w stronę (teraz już) wycofujących się w popłochu niedobitków z Task Force. Nie do opisania! Morale graczy z Guerillas w tym momencie odbiło się z wielkim hukiem od sufitu, a być może go przebiło. Nie było strachu przed trafieniem, nie było kroku niepewności. Kilka narodowości, które brało udział w tym odparciu ataku zdawało się wrzeszczeć jednym tonem. Nie wiadomo tylko czy przeciwnicy uciekali przed gradem kul czy samymi okrzykami. Nasi obozowi sąsiedzi przywlekli ze sobą replikę Browninga M3. Nosili ją w dwie osoby. Kiedy atak się zaczął, niezbyt wysoki gracz w biegu wyrwał z ziemi M3 jakby było to co najwyżej UZI i pofrunął z nim na pierwszą linię...
Po czym wszyscy wrócili do posiłku.
Reszta drugiego dnia mijała nam dość leniwie. Oczywiście zapomniano o nas w kontekście działań C3, więc podpięliśmy się pod inną kompanię i wraz z nią poszliśmy bronić północnej strony bazy. Przynudzał nie będę - kolejne godziny mijały tak, jak zazwyczaj mijają w trakcie niedzielnych spotkań. Ponownie działaliśmy bez medyka, tak więc nasza strategia ograniczała się do nawiązania kontaktu, zaczepki i zrywu. W końcu stwierdziliśmy, że nie będziemy bez celu łazić po terenie i postanowiliśmy odwiedzić wioskę, w której czekały na nas indywidualne zadania.
Do wioski dotarliśmy około godzinę później. Podobnie jak w zeszłym roku - nie obyło się tutaj bez lekkich, choć nieznacznych problemów. Odnieśliśmy wrażenie, że zadania są w tym roku mniej zróżnicowane. Myślę, że wystarczy stwierdzenie, że wśród naszej piątki 4 zadania się powtarzały - ciężko żałując za nasze grzechy mieliśmy prosić bogów o błogosławieństwo. Po odnalezieniu kapłana, ten wczuł się w rolę i przeprowadził ze mną typową rozmowę. Widząc jednak że jest nas jeszcze trzech - odprawił zbiorowe błogosławieństwo i autoryzował nasze karty zadań. Nasz ostatni kolega miał poznać lokalną historię. Nie poznał (czyżby złe Task Force'y ukradły eksponaty z muzeum?), ale jego zadanie i tak zostało zaliczone. Chwilę później znaleźliśmy się w złym miejscu w złym czasie. Sądząc, że jesteśmy bezpieczni w wiosce - usiedliśmy dla odpoczynku na wzniesieniu otaczającym wioskę od zachodu. I kilka chwil później polegliśmy praktycznie od jednej serii, kiedy Task Force postanowiło to miejsce zaatakować schodząc z tegoż właśnie wzniesienia.
W trakcie wycieczki na respawn spotkaliśmy Smirnofa z PFASG, który poinformował nas iż część kompanii C3 zakończyła już swój udział w tegorocznej imprezie. Zmartwiło nas to, gdyż nie mieliśmy okazji na dłuższą, zespołową grę. Na szczęście Smirnoff wraz z kilkoma kolegami pozostali do końca rozgrywki i trzeciego dnia mieliśmy okazję wspólnie ruszyć na bazę Task Force... Ale o tym później.
W obozie trochę odpoczęliśmy, aż zaczęło się ściemniać. Postanowiliśmy zaczekać do ogólnej odprawy, po której dołączyliśmy na czas nocnego patrolu do dobrze zorganizowanego plutonu drugiego (dowodził nim Pit), w skład którego wchodziły sympatyczne, czujące klimat rozgrywki i wciąż szukające dobrych wrażeń chłopaki z Warszawy oraz z BPATu, który również dołączył w trakcie tej akcji do C2. Patrol minął bez większych przygód, choć z drobnym kontaktem ogniowym gdzieś z przodu stawki patrolowej. My słyszeliśmy podczas tej akcji jedynie wieczorny szum drzew i... kompanię Echo, która usilnie starała się, by wszyscy ją zapamiętali po imprezie. Po pierwszym patrolu zdecydowaliśmy, że pozostaniemy w bazie - trzeba było wyspać się i przyszykować na poranną akcję.
***
"Enemy in the camp!" - ten krzyk był nam dobrze znany. Tym razem byliśmy jednak po drugiej stronie barykady, kompletnie nieprzygotowani.
Nad ranem Task Force przypuściło szturm na bazę Guerillas. Teraz wiedzieliśmy jak czuli się przeciwnicy, kiedy w nocy ich odwiedziliśmy. Ogarnięcie się i przygotowanie do walki zajęło nam zdecydowanie zbyt długo - chyba 5, a może nawet 10 minut. Wzięliśmy co się dało i pobiegliśmy za odgłosami wystrzałów. Na próżno. Byłem zszokowany, kiedy wraz z kompanem w środku obozu dostaliśmy po kulce, nie widząc strzelca, nie wiedząc skąd strzelano. Byłem pewien podziwu i zarazem rozgoryczenia, że przerwałem sen tylko po to, by dostać kulkę i wrócić do namiotu. Właśnie - do namiotu. Medyk bowiem niewiele zdziałał - kiedy przyszedł sprawdzić czy poważnie dostałem, stwierdził, że rana jest śmiertelna. S*** happens.
Później było już tylko lepiej. Dowództwo zaczęło gromadzić nas na głównym placu i przygotowywać do zmasowanego ataku na Task Force. Odnaleźliśmy tutaj Smirnofa wraz z resztą PFASG i wraz z nimi ruszyliśmy w ustalonym kierunku. W trakcie wędrówki kilkakrotnie braliśmy udział w wymianach ognia. Martwi i ranni byli po obu stronach. Dostał Baatt. Nie wyglądało to poważnie, medyk był jednak innego zdania.
Kiedy skończył, Baatt wyglądał jakby miał na sobie biały Body Armour. Klimat? Ci ludzie dobrze wiedzą z czym to się je.
Niektórzy medycy doskonale wczuwali się w swoje role i z precyzją wykonywali konieczne procedury. Zwieńczeniem dzieła tego medyka było wsadzenie Baattowi do gardła "cukierka przeciwbólowego".
Udało nam się dotrzeć do bazy Task Force i wejść głównym wejściem. Tutaj spotkaliśmy się ze sporym rozczarowaniem. Wielu graczy z Task Force było w trakcie pakowania się. Najczęściej nie mieli na sobie żadnych oznaczeń, które mogłyby sugerować czy ktoś bierze jeszcze udział w rozgrywce czy nie. Udawało nam się przedostawać coraz to głębiej obozu, jednak w końcu zginęliśmy w niewyjaśnionych okolicznościach. Plotki wśród tych, którzy przeżyli, pozwalają twierdzić, iż oddział rQs został wyeliminowany poprzez dywersanta, który ukrywał się w namiocie wśród pakujących się jeńców z TF. Niedługo później rozgrywka zakończyła się.
PO ROZGRYWCE
Zważywszy iż ponownie baza Task Force znajdowała się niedaleko strefy offzone, postanowiliśmy zostawić przy samochodzie cały nasze ekwipunek, który mieliśmy przy sobie i wrócić do bazy Guerillas po resztę. Około dwie-trzy godziny później byliśmy już na parkingu z resztą naszych rzeczy. Przed odjazdem chcieliśmy kupić jeszcze pamiątkowe naszywki z BW6. Niestety, te nie były już dostępne i musieliśmy zadowolić się naszywkami stron konfliktu.
Niedługo później wyruszyliśmy w drogę powrotną.
OTOCZKA
Poziom organizacji niezwiązanej z samą rozgrywką ponownie stał na bardzo wysokim poziomie. Odpowiednie przygotowanie dość dużego terenu to nie lada sztuka. Znajdowało się tutaj wszystko, co mogło być potrzebne w trakcie rozgrywki.
W grze jak zwykle można było używać pojazdów mechanicznych, o ile zgłaszało się je do rozgrywki i zostały one zaakceptowane przez organizatorów. Klimatu dodawała obecność jednostek powietrznych, jednak te były słyszalne nad naszymi głowami chyba wyłącznie w pierwszy dzień imprezy.
Nie ma się również do czego przyczepić w kontekście zaplecza sanitarnego - czyszczone Toi-Toie, zbiorniki z darmową wodą pitną oraz kantyna w bazie i na offzone. W tym roku poprawiony został duży błąd z zeszłej edycji: przenośne toalety stały już w odpowiedniej odległości od kantyny, a to skutkowało wypełnieniem się po brzegi ławek przy niej.
Choć poziom bezpieczeństwa rozgrywki zapewnionej w zeszłym roku był bardzo wysoki, to i z niego organizatorzy potrafili wyciągnąć jeszcze trochę więcej - objawiało się to między innymi w samym zabezpieczeniu stanowisk chronowania replik, o którym pisałem na początku reportażu. Na uwagę zasługiwały wszechobecne kartki informujące przypadkowych przechodniów o rozgrywce, która prowadzona jest w terenie. Widzieliśmy także, że i ratownicy medyczni byli ciągle w stanie gotowości i w razie potrzeby szybko docierali na miejsce zdarzenia.
Nieco zmartwił nas fakt, że i w tym roku nie było prawdopodobnie okazji do otwarcia karty z losowymi efektami związanymi z użyciem broni biologiczno-chemicznej. Zwłaszcza, że efekt, który miało to wywrzeć na mnie był bardzo przyjemny w kontekście dwudniowych pieszych wędrówek - miałem grać osobę słabą fizycznie, która nie ma siły, by nosić własne oporządzenie i sprzęt, więc mieliby mi pomóc koledzy ;).
ZASADY ROZGRYWKI
Wśród tak rozbudowanych zasad rządzących mechaniką rozgrywki, nie trudno o pomyłki. Pomyłki te rzadko były jednak efektem celowego działania - zazwyczaj była to kwestia niewiedzy. W tym roku doczepić można by się zasadniczo do trzech rzeczy.
Dress Code. Większość graczy brała sobie do serca zalecenia organizatorów odnośnie rodzaju używanego umundurowania i ekwipunku. Co i rusz trafialiśmy jednak na członków Guerillas noszących różnego rodzaju Body Armour (zakazany dla tej strony konfliktu), rzadziej także hełmy. Do kompletnie kuriozalnej dla nas sytuacji doszło w trakcie ostatniego szturmu na bazę Task Force, w której strzelaliśmy się ramię w ramię z członkiem Guerillas ubranym w... pustynnego Marpata. Także Task Force nie było tutaj całkiem bez winy - zdarzyło nam się zostać zaskoczonymi w lesie przez oddział Task Force ubranych w leśne kamuflaże.
Medycy. O ile same procedury, których medycy mieli się trzymać były traktowane z należytą starannością, o tyle najczęściej nieprzestrzegana była zasada, że medyk może leczyć tylko jedną osobę w jednym momencie (miało to zmusić medyków do wyboru i leczenia osobników mających największe szanse na szybki powrót do akcji). Często bowiem medyk informował osobę ile czasu musi spędzić poza grą, a następnie udawał się w celu wyleczenia kolejnej osoby. O ile regulamin został przez nas dobrze zinterpretowany, medyk powinien do samego końca czasu leczenia przebywać w pobliżu poszkodowanego i nie leczyć kolejnych osób.
Pakowanie się. Wśród materiałów i zasad nadsyłanych graczom przed rozgrywką, znajdowała się informacja, by osoby które nie chcą zostać do końca rozgrywki - spakowały się i wyjeżdżały już w sobotę wieczorem, by nie przeszkadzać w porannych akcjach. Mimo to, to właśnie w niedzielę rano spotkaliśmy największy odsetek pakujących się, także w trakcie szturmów na bazy. Wydaje się, że napotkaliśmy tu także sprzeczność w zamierzeniach organizatorów, ponieważ na tablicy ogłoszeń wewnątrz bazy Guerillas znajdowała się adnotacja, kiedy zacznie jeździć pojazd umożliwiający transport ekwipunku na teren offzone. Było to w trakcie trwania rozgrywki.
PODSUMOWANIE
Imprezę oceniamy bardzo wysoko. Oczywiście - można stwierdzić, że nasze pozytywne odczucia są w dużej mierze spowodowane pojedynczymi akcjami, a nie samą organizacją imprezy. I tak i nie - owszem, kiedy udaje się komuś na airsoftowym polu walki wykonać trudne założenia i dodatkowo zrobić to w efektowny sposób, to taka impreza na długo zostaje w pamięci i pozytywnie się kojarzy. Jednakże to, że takie coś okazuje się możliwe, to zasługa tylko i wyłącznie organizatorów i stworzonego przez nich niebanalnego klimatu i szerokiego wachlarza działań, które gracze mogą podejmować - a pod tym względem mechanice Border War niewiele można zarzucić.
Wciąż zdarzają się uchybienia i niekonsekwentne podchodzenie do egzekwowania reguł gry. Jednak w głównej mierze to sami gracze powinni dbać o przestrzeganie zasad, by dobrze się bawić. Wielkim plusem dla organizatorów jest chęć poprawiania błędów, która objawia się w wielokrotnie zamieszczanych prośbach do graczy o feedback i ich skrupulatnym stosowaniu się do tego, co można poprawić (przykładem może być proces rejestracji, a mówiąc konkretnie: stanowiska chronowania).
Pisać na temat tej imprezy można długo. Ten reportaż ciągnie się już przez wiele stron, a w dalszym ciągu nie doszedłem do sedna tego, co chciałem powiedzieć. Powiem to więc najkrócej jak się da - klimat, teren, mechanika, możliwości, ludzie i otoczka. To jest to, co sprawia, że Border War potrafi uzależnić. Imprezę można polecić każdemu, kto chce od airsoftu czegoś więcej. Na zachętę - oficjalny film z tegorocznej edycji od Airsoft Keks - być może powie więcej niż słowa :).
Teraz już wiemy. Border War, to impreza która spełnia airsoftowe marzenia. Nieważne jaki charakter działań jest dla Ciebie najciekawszy - tutaj zmierzysz się ze swoimi aspiracjami mając w tle atmosferę rodem z najlepszych produkcji filmowych. Wyjechaliśmy z Vrchbeli przekonani, że za rok ponownie nasze losy skrzyżują się z tymi ludźmi. Wstrzymujemy się jednak od rozmyślania, co nas spotka na kolejnej edycji - mając tak niesamowite wspomnienia z ubiegłego i tegorocznego spotkania, wolimy by to przyszłe pozostało dla nas niespodzianką.
STATYSTYKI
Dzięki uprzejmości organizatorów Border War, możemy przedstawić Wam kilka ciekawych faktów i statystyk dotyczących imprezy.
W rozgrywce uczestniczyli gracze z 28 krajów. Oprócz części struktur wybudowanych specjalnie na potrzeby imprezy, można było tutaj znaleźć także wiele pojazdów mechanicznych, w tym kilka śmigłowców, z których skorzystało w sumie ponad 230 graczy. Miasteczko larpowe liczyło ponad 30 struktur oraz pobliski zamek i gościło ponad 350 osób związanych ze środowiskiem larpowym.
Impreza mogła się odbyć w dużej mierze dzięki współpracy z czeskim wojskiem i Ministerstwem Obrony Republiki Czeskiej. Wspólnie zorganizowane zostały także seminaria, z których ciekawych informacji mógł dowiedzieć się każdy entuzjasta wojskowości.
Głównym sponsorem imprezy była duńska firma Action Sport Games. Oprócz tego, imprezę wspierali także Gunfire, Bohemia Airsoft, Jackets to Go, Voodoo Tactical, UF PRO, Military Gear, Adventure Food oraz Airsoft Academy (FAST).
Nad przebiegiem imprezy czuwało 160 osób z załogi Border War, oprócz tego 3 karetki pogotowia, ponad 30 ratowników medycznych, a także straż pożarna i policja.
Bilety na imprezę zostały sprzedane w trakcie 37 minut. Ponad 1500 osób znalazło się także na liście rezerwowej.
Doświadczenie Border War Crew sięga ponad 90 imprez zorganizowanych od 2003 roku. Imprezy o charakterze międzynarodowym są natomiast organizowane przez nich od 2008 roku.
PODZIĘKOWANIA
Specjalne podziękowania należą się Mendiemu, dowódcy C3 podczas pierwszej doby działań (później dowództwo objął Smirnof), za zapewnienie zdjęć na potrzeby reportażu oraz szczegółowego AAR obejmującego czynności wykonywane przez kompanię Charlie od piątkowego poranku do sobotniego popołudnia. AAR nie został bezpośrednio wykorzystany w reportażu, jednak znacznie ułatwił mi jego napisanie. Dzięki!
Duże podziękowania dla kolegów z mojej ekipy, z którymi przyszło mi działać przez cały czas trwania rozgrywki: Tomasa, Baatta, Flynna oraz Wjeśka, który równocześnie zapewnił nam bezpieczny i wygodny transport.
Dziękujemy także PFASG oraz plutonowi drugiemu i chłopakom z BPATu, z którymi przyszło nam działać od soboty praktycznie do samego końca rozgrywki i od których nauczyliśmy się kilku ciekawych rzeczy.
Największe podziękowania należą się jednak jak zwykle ekipie Border War, w tym Mike'owi, który po raz kolejny umożliwił nam wzięcie udziału w tej niecodziennej i wymagającej rozgrywce!
Część zdjęć pochodzi z materiałów nadesłanych przez Border War Crew.