Poniżej prezentujemy relację Juliusza „Julusa” Budnera - uczestnika biegu GF Point w kategorii Navigator. Zapraszamy do lektury.
16 lutego Gunfire zrobił GF Pointa. Jak co roku zimowy marszobieg na orientację. Dla fanów air softu fajna rzecz, dobrze zorganizowana impreza. W tym roku postanowiłem wystartować w nowej kategorii Navigator. Założenia podobne jak w Professional - plecak co najmniej 10 kg, kamizelka 2 kg i replika 2,5 kg; tylko zamiast najlepszego czasu trzeba wybrać najkrótszą trasę. Startowałem rok temu w PRO więc wiedziałem czego się spodziewać. Przyjechaliśmy z dwoma kolegami z formacji DPMA z rana do gimnazjum w Sobótce, gdzie była baza biegu. Mgła i plucha… Głównej bohaterki - góry Ślęży - nie widać. Ładnie się zapowiada. Dostaliśmy pakiet startowy, pobrałem GPS, który będzie mierzył moją trasę i powoli się szykujemy. Znowu te same myśli… Czy na pewno chce mi się startować ? Rok temu byłem 21 – w tym roku wypadało by być wyżej. Hihi w Navigatorze startuje tylko 20 graczy – pewnie ze względu na ograniczoną ilość GPSów – będę wyżej ;-) Odprawa na dziedzińcu. Dostajemy mapy… Znowu ten spacer po mieście… 5 minut do startu – zbyt dużo nie pokombinuje. Nie ma czasu na studiowanie całej mapy – trzeba zobaczyć jak przejść miasto jak najkrócej. Moje założenia: ciąć każdy zakręt żeby urwać parę metrów i w razie potrzeby rozeznania trasy zrzucić plecak, przejść się kawałek, zobaczyć trasę i wrócić po plecak. Dzięki temu nie nabijemy zbędnych metrów. Dobrze, że o czas nie musimy się martwić - meta o 17:00 – czyli spacerek zamiast biegania, miło. Start miał być o 10:00 ale jest 10:20 – spoko rozumiem obsuwę u orgów – dużo ludzi startuje. To i tak niewiele czasu jak na taką liczbę uczestników. Przyjechało około 200. Rozum mówi nie masz zbyt wielkich szans – byłeś w zeszłym roku, widziałeś kto startuje. Oczami wyobraźni zapewne każdy kto kupował pakiet startowy widział siebie na podium i wybrał sobie replikę z puli nagród przed startem. Ja też. No i dobrze – to motywuje do przyjazdu – inni woleli zostać w domu. Jest nas tylko trzech, każdy z innej ekipy ale formacja, jak matka, ta sama – reszta naszych ludzi sobotni poranek spędza z kawą przed komputerem. Nie żebym się nabijał z kolegów. Może troszeczkę.
Z tego zamyślenia wyrywa mnie odliczanie organizatora 5, 4, 3, 2 … 1 i poszli. Start – trzeba się ruszyć. Hmmm przez podwórko gimnazjum byłoby krócej – tylko czy ta bramka otwarta. Otwarta – idziemy. Parę ludzi też wybrało tą trasę… Konkurenci. Zdecydowałem się przejść miasto w kolejności punktów F, G, B, C, D, A, E – potem obowiązkowo był punkt pierwszy. Jak najkrótsza trasa – nie rob zbędnych kroków bo przegrasz. Parę razy mijam się z kolegami, oni biegną w Basicu. Do punktu B przychodzę razem z kolegą w rogatywce – też Navigator - cholera będziemy mieli podobną trasę. Trzeba iść swoje, nie oglądać się na innych. Dobra - jesteśmy w punkcie pierwszym. Trochę zasapany. Zły znak, jak już sapiesz to co będzie potem? Odbiłem kartę na punkcie kontrolnym i planuję jakby tu iść. Mogę iść żółtym szlakiem na Ślęże – łagodniejsze podejście. Albo niebieskim szlakiem, którym szedłem rok temu. Przed niebieskim szlakiem należy zrobić najpierw killing house i liny na kamieniołomach – te punkty znam z roku poprzedniego – raczej nic innego tam nie dali. Tylko to podejście… Już na mapie stromo jak cholera – na trasie rok temu byłem bliski rezygnacji. Ale jak już wejdziesz to nic Cię nie zatrzyma. I te dwa ważne punkty wcześniej – liny i strzelanie – warto to zrobić bo potem może być kolejka. A czy w ogóle będzie mi się chciało iść po moście linowym 20 metrów nad ziemią jak będę miał za sobą naście kilometrów po Ślęży? Pewnie nie. I ta trasa jest krótsza według linijki… Będę żałował. No nic – idę jak rok temu - trudniejszą trasą czyli niebieskim szlakiem.
Najpierw killing house pkt. nr 7. Na miejscu parę osób przede mną – nie ma dużej kolejki – spoko. Wybieram replikę od organizatora bo jak Twoja padnie to dużo minut karnych, jak padnie jego chyba można biec jeszcze raz. Przynajmniej tak interpretuje regulamin .Trzeba go przeczytać bo sędziowie nie są zbyt rozmowni –„ wszystko jest napisane, my nie podpowiadamy - każdy ma mieć równe szanse”. OK. Killing house jest tym razem na zewnątrz – masz dwie minuty żeby pozabijać „złe” tarcze i wrócić na start – jak trafisz „dobrą” to kara. Kary… Kary są bardzo dotkliwe w GF Poincie. Za nieprzystąpienie do killing housa doliczają 90 minut do końcowego czasu. A że u nas 1 minuta to 50 m do końcowego wyniku to... Za sam killing house 4 i pół kilometra kary… Można się pożegnać z dobrym wynikiem. Dobrze że wybrałem to na początek. Okulary na nosie, replika w ręku – sędzia odlicza – start. Biegniemy po jakiejś starej posadzce – ślisko jak ja (p***)! Przez przypadek trafiłem raz „dobrą” tarczę. Fak! 5 minut kary… Mogło być gorzej. Odbijam kartę i dalejże na liny.
Na linach (pkt. 8) to samo co rok temu tylko zamiast mapy na środku mostu linowego wisi kod który trzeba podać sędziom. Spotykam kumpli, z którymi przyjechałem. Czyli biegną tą samą trasą co ja. Ubieram uprząż i kask. Wchodzę na most. Fajnie, wysoko. Od dziecka lubiłem wysokość. Pomyślałem że fajnie by było się puścić z lin i tak trochę podyndać a potem wspiąć się z powrotem. Popatrzyłem na sędziów… Chyba by się wystraszyli jakbym tak zrobił – rozum mówi: „dorośnij chłopie”. Zapamiętuje kod i wracam. Szkoda że tak krótko. Kod podany sędziemu się zgadza – zero minut karnych. Ubieramy ciężki plecak i idziemy na szczyt… Znowu nachodzi mnie refleksja – w sumie nie chce mi się dzisiaj łazić. Po co mi to? Po co właściwie tu przyjechałem? Przygoda fajna ale czy warto? Rok temu opuściłem 2 punkty kontrolne bo kończył się czas. W tym roku moim głównym celem jest przejście wszystkich. Udowodnię samemu sobie że dam radę. Dam? (K***) jasne że dam! Tak zmotywowany idę na górę niebieskim szlakiem.
Po drodze czeka na mnie ulubiony punkt sprawnościowy (nr 8). Rok temu 20 pompek z plecakiem, 20 przysiadów z plecakiem i okrążenie wyznaczonej trasy biegiem – też z plecakiem. I tak trzy serie… Sadyści… Bierzemy karę i idziemy dalej? W tym roku tylko 10 pompek i przysiadek i to bez plecaka. No dobra możemy się pomęczyć – jest dużo czasu do mety. Udało się – zero kary. Zmęczony siedzę jeszcze chwilę, piję te izotoniczne pseudonapoje. Innemu uczestnikowi skończyła się woda w manierce. Pij moje zdrowie – odlej sobie, ja jeszcze mam. Będzie się lżej szło. Góry dalej nie widać bo mgła. Fajnie się tak wymęczyć przed bardzo trudnym podejściem. Motywacji dodali mi dwaj panowie z mojej kategorii – powiedzieli że sobie odpuszczają szczyt. Skoro tak, to jak przejdę wszystkie punkty będę co najmniej 17. Idziemy :-D
Po drodze mijam ludzi z kategorii Pro, oraz Basiców co szli „łatwiejszą” trasą. Fajna atmosfera – pozdrawiamy się. Wyślizgali już nieźle ten niebieski szlak. Ślisko, stromo, ciężko… Znowu w głowie pytania – po co Ci to… lepiej było zostać w domu. Z zamyślenia wyrywa mnie dziewczęcy głos „Ale wymęczony jesteś – dojdziesz czy dobić Cię od razu?” Dziewczyna na trasie GF Pointa? W sumie ładna. Do twarzy jej w mundurze. Pomyślałem że śmierć w jej rękach byłaby przyjemna. Oczywiście jej tego nie powiedziałem bo za nią szedł ktoś, kto wyglądał na jej chłopaka i pewnie nie byłby zadowolony. Starałem się odpowiedzieć coś miłego żeby nie wyjść na buca. Pewnie i tak wyszedłem. Dalej w górę, dam radę? Ta jasne… Co parę minut robię przerwy bo nogi bolą niemiłosiernie. Po co mi to było? Może zrezygnuję i wrócę do bazy… Serce krzyczy ”Nie, (k***), masz iść!” No dobra idę. Po drodze mijam wspomnianego kolegę w rogatywce. Cholera już schodzi – dobry jest! Będzie ciężko z nim wygrać. Po dobrej godzinie wewnętrznej walki i paru przerwach w trasie docieram na szczyt. Szczęście w moich oczach niepojęte. Cieszę się jak dziecko. Zwłaszcza że organizatorzy punkt kontrolny zlokalizowali wewnątrz – da radę trochę odpocząć w ciepłym.
Punkt 5 – jak rok temu pierwsza pomoc. Wtedy nie poszło mi najlepiej bo zabiłem pozoranta wcześniej wywalając się na niego na śliskim podłożu. Nie był zachwycony. Duża kolejka – w końcu to wspólny punkt z PRO i Basic. Można chwilę odsapnąć. Gdy nadeszła moja kolej najpierw odpowiadam na pytania TAK NIE na temat pierwszej pomocy. Oj widać że organizacja się poprawiła – nie da się teraz przeczytać prawidłowych odpowiedzi z kartki sędziego… Odpowiadam zgodnie z przeczuciem i czas na pierwszą pomoc. Znowu nie dorobili się manekina, trzeba macać żywego człowieka, na dodatek faceta… W sumie to mu współczuje. Przez cały dzień leży na podłodze i jest macany przez około 150 osób z czego tylko garstkę stanowią kobiety. Podchodzę do pozoranta i po przeczytaniu regulaminu i instrukcji zabieram się za pierwszą pomoc. 60% dobrze – tylko 12 minut karnych. Nie jest źle. Ubieram się i w drogę – teraz ma być już cały czas z górki. To bardzo poprawia nastrój. Bardzo. Czasu jest niewiele ale zostały tylko 4 punkty i wszystkie blisko siebie. Z górki biegnę jakby mi lat ubyło.
Do punktu 4 trzeba trochę zejść ze szlaku na inny. Jest z górki, bardzo z górki… A to oznacza że jak będziemy wracać na właściwą drogę to będzie pod górkę… Fak… Owy punkt to dla nas Navigatorów wyzwanie. Trzeba iść na azymut na kompasie i znaleźć odpowiednie drzewo. Że co? Na co? Nigdy tego nie robiłem – zawsze patrzyłem na mapę żeby wiedzieć gdzie jestem, potem kierunek z kompasu i w drogę. Zawsze trafiałem do celu. Próbuję chwilę ale nie ma sensu – czasu mało. Rezygnuję biorę karę. Miła obsługa punktu, okazują zrozumienie chłopaki – ja bym się nabijał z kogoś kto startuje w NAVI a nie umie iść na azymut. Z dużą karą czasową wracam na żółty szlak. Klnę na siebie bo dobry wynik poszedł się huśtać a jeszcze trzeba pod górkę iść… Miało już być tylko z górki. Nogi już nie bolą… Nogi (n***)!
Dalejże punkcie 3. Mocno zmęczony dochodzę w towarzystwie jeszcze jednego Navigatora. Co tu dla nas macie? Podawanie nazwy broni palnej z obrazka? Kto to wymyślił? No dobra trzeba czymś zapełnić punkty. Czasu mało tylko pół godziny do zamknięcia wszystkich punktów kontrolnych i godzina do mety. Jaka kara za nieprzystąpienie? Godzina?! Dobra daj trzy pierwsze z góry te karabiny – może rozpoznam. Ta rozpoznam. Za złe odpowiedzi pół godziny kary… Sumując wszystkie kary jest źle – bardzo źle. Nie mam szans na dobry wynik…
Idziemy dalej, punkt 2. Wg mapy jest to „wieża turystyczna przy szlaku”. Wieże zwykle są na jakiś szczytach… Mapa „mówi” że szczyt nazywa się Wieżyca. Chyba nie muszę pod niego podchodzić? Miało już nie być pod górkę! Chyba jestem na jego wysokości. Idziemy, czasu mało. A nie, jednak wzniesienie. Górka, pod którą musiałem podejść, była dla mnie po tych wszystkich kilometrach jak pionowa ściana! Gdybym miał możliwość się wtedy wycofać zapewne bym to zrobił. Ale i tak wtedy musiałbym dojść do bazy tyle że z ratownikami… Nie ma sensu – idę. Boże moje nogi… Złapały mnie dwa skurcze mięśni nad kolanami a końca wzniesienia nie widać. Idzie ktoś za mną? Tylko jedna osoba – wspomniany Navigator. A (p***) sobie nagłos. Pokrzyczę. O tak, lżej mi. Towarzysz niedoli wspinaczkowej pyta czy wszystko ok. Pewnie że nie ok – ale odpowiadam że tak i żeby się nie przejmował bo lubię sobie pokrzyczeć. Mam ochotę podciąć sobie żyły… Jestem kompletnie wycieńczony… Nagle zaczyna się robić trochę mniej stromo, mniej i wreszcie płasko! Jest, szczyt. O dzięki Ci Boże. Gdzie ta wieża? Nic nie widać – mgła trzyma cały dzień. Idę ciągle szlakiem i jest coś pomarańczowego daleko – lampion. Cały czas przeklinam na głos i krzyczę z bólu. Pod lampionem dwie postaci. Podchodzę. Morda znajoma? Nie. Zaraz, a jednak – w obsłudze punktu stary kumpel z DPMA ze Zgorzelca. Zamiast cześć przesyłam mu wiązankę wyzwisk że nie odzywa się od lat. Sędzia-kumpel zaskoczony nie wiem czy tym że słyszał z daleka krzyki i przekleństwa, potem także na siebie, czy tym że mnie widzi – podaje mi szybko test z wiedzy. Nawet nie chce na to patrzeć – mówię żeby dał mi karę i idę dalej. Mówi żebym nie pyskował i pisał. Test jest TAK/NIE. Pierwsze pytanie jeszcze przeczytałem – resztę zaznaczyłem w 6 sekund. Było mi wszystko jedno – zostało 5 minut do zamknięcia punktów a ja jeszcze mam jeden do odwiedzenia. Żegnam się ze znajomym i uciekam – pewnie i tak dorwę go w bazie GF Pointa.
Niespodzianka – chciałem z górki i dostałem! Tak stromego zejścia nie widziałem od dawna. Wycieńczenie + moje skurcze mówiły mi - nie dasz rady… Spróbowałem starej sztuczki ze zjazdem na butach. Zaraz upadłem na dupę i zjeżdżałem na niej. Słyszałem na trasie o uczestniku, który wziął ze sobą jabłuszko do zjeżdżania. Cwaniak – niewiele waży i można schować w plecaku. W sumie nawet nie jest zabronione. Zapewne w przyszłym roku pojawi się więcej takich pomysłowych ludzi. Teraz plus tylko dla niego. Z dołu idą jacyś turyści – śmieją się ze mnie. W sumie im się nie dziwię – objuczony plecakiem, kamizelką i repliką facet w mundurze zjeżdża na d… z górki zamiast schodzić. Zagadują, podają mi napój, który mi wypadł. Przepraszam ich że nie pogadam bo zaraz mi się czas skończy. Wstaję i biegnę już dalej. Dobiegam do płotu i takiej bramki z drewna. Jest! Jest! Zaraz będzie pkt. 9! Patrzę na zegarek 16:30… Może jeszcze ich złapię. Biegnę. SĄ! Szczęśliwy krzyczę coś żeby poczekali i podaję swoją kartę do odbicia. Na szczęście nie ma tam zadania. Na odchodnym mówię że za mną idzie jeszcze jeden Navigator i żeby poczekali bo zaraz tu będzie. Spoko. Wyjątkowo układni ale to może dlatego że był poślizg na starcie.
Teraz już tylko paręset metrów do gimnazjum… Cieszę się jak dzieciak. Nie dlatego że coś mogę materialnego wygrać, bo nie wygram. Cieszę się bo już wygrałem – sam ze sobą. Nie zrezygnowałem jak miałem okazję, nie zawróciłem, odwiedziłem wszystkie punkty kontrolne. I co z tego że podium na pewno nie dla mnie przez kary. Ważne że dałem radę te co najmniej 15 km przejść. Spacer do mety to już tylko dziecinna igraszka. Na parkingu koledzy z ekipy. „Gdzie byłeś nasz nawigatorze? Nie zmęczyłeś się?” - „Sam (s***) :D!”. Cwaniaki już na mecie. Idę oddać kartę i nadajnik GPS. W gimnazjum ludzi tłum. Organizatorzy szybko sprawdzają wyniki, uczestnicy odpoczywają pod ścianą - inni idą na grochówkę. Zupka? Będzie zapewne przepyszna. Wracam na parking zrzucić z siebie wszystko co niepotrzebne i idziemy z kolegami na zupkę. Ambrozja. Nie – ani mama ani babcia nie robią lepszej.
Czekamy na wyniki. Najpierw podają nasze – Navigator. No zobaczymy. Mówią że tylko 4 osoby zaliczyły wszystkie punkty. E nie wierzę… Albo jestem w czwórce albo mnie za coś tam zdyskwalifikowali – nie mogę być tak wysoko. Wołają wyjątkowo czwarte miejsce – za zasługi że doszedł. Kto? Nie ja – kolega w rogatywce! Wiedziałem że jest dobry. Wszyscy klaszczą. Wołają pierwsze. Kto? Też nie ja… Znowu oklaski. Cholera jasna zdyskwalifikować mnie… musieli… Niemożliwe żebym coś wygrał. Kumpel z ekipy pyta który miałem numer. Mówię że 201. Wołają drugie miejsce. Kto? Numer 201! Zatkało mnie. Koledzy pomagają mi wstać bo moje mięśnie już takie pomocne nie były. Przybijam piątkę koledze w rogatywce i obsłudze podium. Czas wybrać replikę. Na podium stałem oniemiały i szczęśliwy. Potem koledzy powiedzieli mi, że jak wybierałem replikę to sędzia główny mówił, że przegrałem pierwsze miejsce o minutę – zapewne karną… K!@#$%^* !!! Mogli mi tego nie mówić…
Za rok GF Point ma być w innej lokalizacji. Ślęża dla większości uczestników już nie ma tajemnic. Sam szedłem dokładnie taką samą trasą jak w zeszłym roku. Logiczne posunięcie organizatora. Rozum mówi – nie startuj, masz karencję na Navi i Basic, a w Pro nie masz szans. Zmęczysz się, naklniesz i po co Ci to? Serce mówi – a może przyjedziesz po przygodę w nowym miejscu i powalczysz sam ze sobą? Dasz radę?
Autor:
Juliusz „Julus” Budner