Trwa ładowanie

Twoja przeglądarka jest przestarzała. Niektóre funkcjonalności mogą nie działać poprawnie. Zalecamy aktualizajcę lub zmianę przeglądarki na nowszą.

Sprawozdanie: Mil-Sim Behind Enemy Lines III

This article comes from an older version of the portal and its display (especially images) may deviate from current standards.

Przepis na udany weekend.

Pomyśl o swoich znajomych. O wszystkich. Tych dalszych również weź pod uwagę. Jak ci się wydaje – ilu z nich pojechałoby z tobą do lasu? W piątkowy wieczór? Po całym tygodniu roboczym? Żeby najbliższe 24 godziny spędzić w pocie, trudzie i błocie? Mając za alternatywę ciepłe łóżko, obiad u teściów i weekendowe zakupy w Tesco? Znasz takich? To dobrze. Trzymaj się ich. To spoko goście.

Tacy właśnie ludzie przybyli wieczorem i nocą 11 kwietnia na trzecią edycję mil-sima Behind Enemy Lines organizowanego przez grupę SFSG w podpoznańskim Jaryszewie. Wszyscy uczestnicy wiedzieli, że czas przynajmniej do nocy z soboty na niedzielę skonsumuje im zaliczanie punktów kontrolnych, przechwytywanie przesyłek, wzywanie MEDEVACów, rozmaite zadania zwiadowcze i inne czynności, które zwykle wykonują ludzie w takich sytuacjach – na czele z maszerowaniem, niedosypianiem, jedzeniem zimnego żarcia oraz niemyciem się. Szykował się suty wycisk. W zasadzie dla wszystkich poza nami. My otrzymaliśmy bardzo specjalne zadanie dla bardzo specjalnych młodych ludzi.

  Foto: Bosman

 Foto: Bosman

 

Uprzedzając złośliwe (zresztą w pełni zasłużone) uwagi na temat mojego refleksu zaspanego szachisty w temacie publikacji sprawozdań z imprez - też bym chciał, żeby życie ograniczało się wyłącznie do airsoftu i siedzenia w lesie. Aczkolwiek gdyby jeszcze płacili mi za wyjazdy i pisanie tekstów, to moja motywacja uległa by znacznej poprawie. Cóż, może w następnym życiu.;] A póki co...

W gridy wymienione w naszym OPORD (no dobra – mniej więcej w te gridy) jako początkowy punkt zborny przybyliśmy o 21:20. Rozkazy przewidywały osiągnięcie gotowości bojowej do 22:00, co oznaczało, że o tej godzinie mamy stawić się w TOC w pełni przygotowani do akcji. O 21:45 wciągnęliśmy kominiary (zgodnie z rozkazem), wrzuciliśmy się w szpej i pojechaliśmy do sztabu operacji. Na miejscu zostaliśmy przyjęci przez komitet powitalny, bynajmniej nie chlebem i solą, ale głośną i stanowczą prośbą nas o zatrzymanie pojazdów, wyłączenie silników, trzymanie rąk na widoku i nie próbowanie żadnych sztuczek. Wszystko w świetle latarek i z giwerami gotowymi do strzału – hollywoodzka klasyka. Po pomyślnej weryfikacji na podstawie ISOPREP udaliśmy się na odprawę. Goście byli dobrzy. Do tej pory zachodzę w głowę, jak poznali nas w tych kominiarkach.

 

Fot. Spectri.jpgFoto: Spectri

 

TOC położony był na uboczu, w miejscu zapomnianym przez większość ludzi i administrację terytorialną. Odprawom poszczególnych grup przewodniczył Bosman, dowódca SFSG. Praktycznie wszystkie rozkazy otrzymaliśmy zawczasu, więc spotkanie stanowiło niejako formalność podczas której dopięliśmy co najwyżej ostatnie szczegóły. Pokrótce rzecz ujmując – Leniwiec, R-Team oraz SFSG to zespoły polujące (kryptonim: Łowcy). Wszystkie pozostałe to nasz cel (kryptonim: Sarenki). Jedynym wyjątkiem jest ekipa niestanowiąca naszego głównego przedmiotu zainteresowania, ale będąca przeznaczona do odstrzału przez wszystkich pozostałych w ramach jednego z zadań (kryptonim: Szczury). Pokazowo byliśmy świadkami odpraw jednej z ekip Sarenek i do akcji weszliśmy o 23:30. W pobliżu TOC na GPS zauważono ekipę Silent Hunters. Szybkie wydanie rozkazów i wyjście w pole z zadaniem odstraszenia, jeszcze nie odstrzelenia.

  Fot. 1st Unit.jpg

Foto: 1st Unit

 

Bardzo szybko „w praniu” wyszło kilka kłopotów, które odbijały nam się czkawką przez praktycznie całą grę. Przede wszystkim braki kadrowe – teren gry liczył 50 km2, ścigaliśmy 8 ekip, a nas w szczytowym momencie było około dwudziestu podzielonych na trzy zespoły. Żeby polowanie miało jakikolwiek sens, musieliśmy mieć w danym momencie chociaż minimalną przewagę liczebną albo taktyczną. Dlatego też najczęściej decydowaliśmy się na zasadzki. Równie przydatny był fuks, ale na nim nie mogliśmy wiecznie polegać. Przy naszych zasobach „siły żywej” i sprzętu (2 transportery i 1 MEDEVAC) taka taktyka powodowała, że przez większość czasu utrzymywaliśmy bardzo szkieletowe rezerwy.

Początkowo razem z R-Teamem tworzyliśmy łączone zasadzki („my naganiamy, wy rozwalacie”), w terenie działała dwójka snajperska, a SFSG prowadziło głównie działania transportowe. Jedna zasadzka zajmowała nam 3-4 godzin. Potem powrót do bazy w celu ogólnego ogarnięcia się i kolejny wyjazd do boju. Łatwo policzyć, że na upolowanie wszystkich grup mieliśmy bardzo wąski margines czasu. A przeciwnicy byli wymagający. Noc minęła nam na buszowaniu w terenie i uczestnictwie w jeszcze jednej odprawie jako „presja społeczna”. Godzinę snu udało nam się urwać o 6:00.

 

Fot. Black Tower 2.jpgFoto: Black Tower

 

Pierwszy kontakt zaliczyliśmy w okolicach 10:00. Po kilkugodzinnym oczekiwaniu w zasadzce spodziewaliśmy się paru spotkań z przeciwnikami. GPS kwiczał z radości, pokazując w tym rejonie ruch jak na autostradzie. Nie zawiedliśmy się. Niejako przypadkiem natknęliśmy się na Szczury, niefortunnie odpoczywające kilkaset metrów na zachód od naszej pułapki. Nimi zajął się R-Team, ponosząc jednak relatywnie duże straty. Hałas jaki narobiliśmy spłoszył kogoś jeszcze. Pewnie zwialiby niezauważeni, gdyby nie czujne oko Błażeja z SFSG, który wystrzelił za Sarenkami jak z procy. Pobiegłem za nim w roli wsparcia. Po kilku sekundach dobiła do nas reszta.

Przeciwnik wycofywał się żabimi skokami, mając nadzieję na zerwanie kontaktu. My jednak nie byliśmy tak uprzejmi. Pościg trwał niemal 2 kilometry. Okolica zmieniła się nie do poznania. Przechodziliśmy przez teren podmokły. Rześkie kwietniowe powietrze zmieniło się w wilgotną, niemal wietnamską zawiesinę. Polowanie zaczęliśmy w dziesięciu, a kończyliśmy we czterech. Części skończyła się amunicja, kilku oberwało, a inni po prostu nie dali rady. W końcu przeciwnik się zmęczył, zalegając w rowie po drugiej stronie błotnistego parowu. RED System zabił mnie podczas flankowania. To było najbardziej brzemienne draśnięcie w rękę w całym moim życiu. Udało mi się jednak utłuc jednego z nich. Okazało się, że mityczny przeciwnik, którego wyobrażaliśmy sobie jako rogate demony wojny to po prostu nasze swojskie poznańskie Pingwiny. Bronili się dzielnie do ostatniego człowieka, ale nasi w końcu dopięli swego. Po odczekaniu (niemal, zawsze to "niemal") przepisowego czasu, sklasyfikowani jako trupy udaliśmy się do najbliższego HLZ.

 

Fot. SFORA.jpgFoto: SFORA

 

Kolejne zadanie oczekiwało nas w okolicach godziny 13:00. Chodziło o wpuszczenie przeciwników w misterną pułapkę. R-Team został przynętą. W terenie znajdowało się już 2 ludzi z SFSG, zamaskowany pojazd oraz – co wyszło dużo później – para snajperska. My mieliśmy dotrzeć później w celu zamknięcia „pudełka”. Wiedziony doświadczeniem i zasadą KISS zaproponowałem prosty plan. Globi, nasz nowy kolega przydzielony do Leniwca przez Bosmana, wprowadził do planu jedno usprawnienie. Potem kolejne. A dalej samo już poszło. Kiedy skończył, plan przedstawiał się imponująco. Sam się w nim pogubiłem, ale Globi był dumny jak paw i twierdził, że wszystko będzie super i na pewno spuścimy im łomot. 5 sekund później zatrzeszczało radio i zepsuło cały świąteczny nastrój. Nic nie było super, a plan trzeba było wywalić do kosza i zabrać się za to, co tygryski lubią w polu najbardziej – improwizację.

 

Fot. Black Tower.jpgFoto: Black Tower

 

R-Team został wystrzelany, prawdopodobnie przez Silentów. Z resztą naszych sił w rejonie nie było kontaktu. Rozkaz był jasny - zbierać zady w troki. Minutę później na teren TOC wleciała terenówka, a my zostaliśmy kawalerią jadącą z odsieczą. Po szybkim desancie parę minut później i kilka kilometrów dalej, rozpoczęliśmy poszukiwania przeciwnika. Udało nam się nawiązać kontakt radiowy z niedobitkami SFSG. Pół godziny później chłopaki wdały się w wymianę ognia z Sarenkami z ekipy Silent Hunters. Pomogliśmy im dokończyć dzieła zniszczenia, wykańczając przy okazji naszą parę snajperską, która nagle pojawiła się na linii ognia pomiędzy rannymi i trupami. Cóż, wtopa. Zlikwidowaliśmy trzech przeciwników. Dwóm udało się uciec. Z racji tego, że w tej akcji dwójka moich ludzi została trwale wyłączona z gry przez kontuzje kolan i pleców, otrzymaliśmy posiłki złożone przez niegdysiejszą ekipę Szczurów. Przez następne 2 godziny przeczesywaliśmy teren w poszukiwaniu ocalałych Silentów. Niestety bezskutecznie. Według GPS sprytnie zaszyli się niemal na samym końcu terenu, licząc że będziemy mieć na głowie ważniejsze rzeczy do roboty niż ściganie niedobitków. Mieli rację. Po 16:00 wróciliśmy się do bazy po dalsze rozkazy. Udało nam się coś zjeść i wyrwać półtorej  godziny snu.

 

Fot. Bosman.JPGFoto: Bosman

 

Obudziłem się niedługo po 18:00. Coś mówiło mi, żeby zerwać chłopaków i kazać im się oszpejować. Przeczucie było słuszne. W TOC byliśmy sami. Po sztabie hulał wiatr. Z racji tego, że natura nie znosi próżni, stan ten nie trwał długo. Ledwo wciągnęliśmy kamizelki, a na teren wpadło 4x4 prowadzone przez Felka z SFSG. Bez zbędnych wyjaśnień kazał nam pakować się do środka. Po drodze wyjaśnił w czym rzecz. Sytuacja kadrowa była dramatyczna. Wszystkie upolowane dotychczas ekipy, które z założenia miały zasilić szeregi Łowców, postanowiły pojechać do domu. Dodając do tego permanentne uszczuplenie mojego oddziału, pozostało nam w dyspozycji około 15 osób. Mój team liczył teraz 4 ludzi i był wszystkim czym mogliśmy w danej chwili dysponować. Reszta wykonywała zadania w terenie. Bardziej rozproszyć sił już się nie dało. W pole wyszli wszyscy, nawet głównodowodzący Bosman, który notabene został ranny w starciu z 1st Unit. I na tym polegało nasze zadanie. Dokończyć polowanie.

 

Fot. Bosman 2.JPGFoto: Bosman

 

No cóż, nie było to proste. Znaliśmy miejsce starcia oraz „mniej-więcej, przy założeniu, że…” kierunek w którym się udawali. Było ich więcej i mogli narzucać tempo. My wszędzie musieliśmy spodziewać się zasadzki zastawionej przez nich, czy przez kogokolwiek innego. Przerąbane, a na cuda nie było co liczyć. Patrolowaliśmy teren już ponad godzinę, powoli tracąc nadzieję, ale wtedy po raz kolejny zdarzył się fuks. Oddział z SFSG znajdował się 200 metrów dalej i prosił o pilne wsparcie. Ostrzeliwali się przynajmniej z dwiema ekipami. Biegnąc przez las zobaczyliśmy wycofującą się grupę ludzi z „taktycznym afro” na głowach. Dziwnym przypadkiem nas nie zauważyli, przebiegając praktycznie obok. Cóż, byli już wyraźnie zmęczeni, a my staraliśmy się wyglądać możliwie niepozornie. Wydałem rozkaz padnięcia na glebę, a chwilę później otworzyliśmy ogień. Jedna sylwetka padła. Ruszyliśmy za nimi. Po chwili dołączyło do nas SFSG. Scenariusz był bardzo podobny do starcia z Pingwinami. Przeciwnik stracił jeszcze jednego człowieka. Chyba ważnego, bo reszta zaległa. Bronili się praktycznie do wyczerpania amunicji. Oflankowaliśmy ich i wycięliśmy pozostałych. Tym razem szczęśliwie bez strat własnych.

 

Fot. Bosman 5.JPGFoto: Bosman

 

Po skończonej robocie SFSG wycofało się do bazy. Zostało im po jednym magazynku. Globi był pusty, więc pojechał z nimi. W terenie zostaliśmy sami – Brodacz, Śledź i ja. Mi zostały trzy magi. Im po dwa. Zdecydowaliśmy się kontynuować polowanie przez jakiś czas. W międzyczasie Bosman dotarł do TOC i meldował o obecności w okolicy jeszcze jednej drużyny – Blackfield. R-Team wykonywał w tamtym czasie zadanie ochrony przeprawy przez rzekę na drugim końcu mapy. Jedynym możliwym wyjściem było zainstalowanie zasadzki. Przyczailiśmy się w niej do zmroku. Następnie przez około godzinę kontynuowaliśmy patrol. Drogą radiową otrzymaliśmy informację o kolejnej ekipie w naszym rejonie, prawdopodobnie dysponującej noktowizją. Trzech, prawie pustych, przeciwko dziesięciu, potencjalnie dysponującym noktowizorem i praktycznie pełną jednostką ognia. Słaby deal. Jeżeli nie chcemy zamienić się z Sarenkami na role, musimy wracać do TOC po posiłki. Dotarliśmy tam tuż przed 23:00. Więcej wyjść w teren dla nas nie było. Zbliżał się czas EXFIL dla działających w terenie ekip, a że brakowało ludzi i pojazdów do ewakuacji ewentualnych rannych, to do odwołania zawieszono większość akcji w terenie poza absolutnymi pewniakami. Zostaliśmy zluzowani po 25 godzinach od rozpoczęcia rozgrywki.

 

Fot. Bosman 4.JPGFoto: Bosman

 

Czy było warto? Z pewnością. Nie żałuję ani jednej wydanej na wyjazd złotówki. Mil-simy organizowane przez SFSG z edycji na edycję stanowią coraz większe wyzwanie. Także dla samych organizatorów. Ci jednak radzą sobie śpiewająco. Bardzo pasuje mi fakt, że w okolicy zaczyna wyrastać kolejna impreza ciesząca się uznaniem także poza naszym lokalnym grajdołkiem. Prawdę powiedziawszy, ta edycja była dla mnie tak odległa od hardkoru, jak rurki od męskości, czego nie boję się przyznać. Tym niemniej, dla wielu Sarenek było to wyzwanie, nawet pomimo tego, że większość nawet nie odnotowała istnienia takiej instytucji jak Łowcy. Niektórzy przedrałowali ponad 60 kilometrów. Bodajże chłopaki z Blackfield mówili, że przez cały wyjazd nie zmrużyli jednorazowo oka na dłużej niż 20 minut. Cóż mogę więcej powiedzieć – gratulacje dla zwycięzców, szacunek dla tych, co zdecydowali się przyjechać. No i przede wszystkim podziękowania dla organizatorów za coraz lepsze, ciągle rozwijające się imprezy. Mam nadzieję, że na kolejnej odsłonie także będzie mi dane się pojawić, bo każda obfituje w akcje, które później ciekawie wspomina się przy piwie w towarzystwie innych zgrzybiałych, airsoftowych weteranów.

 

Na zakończenie jeszcze wyniki:

1. Sfora - 130 Pkt

2. Black Tower / Grupa Robocza - 120 Pkt

3. Blackfield Ex Aequo Frog - 90 Pkt

4. Wilczy Pluton / Deadline Joint Forces - 80 Pkt

5. Silent Hunters - 59 Pkt

6. 1-St Unit - 45 Pkt

7. Pingwiny - 10 Pkt

 

PS: Z uwagi na awarię aparatu w artykule umieściłem zdjęcia będące własnością uczestników i organizatora.

Komentarze

NAJNOWSZE

Loading...
  • Platinium partner

    Gold partner

  • Silver partner

  • Tactical partner