Kiedy usłyszałem strzały, obawiałem się, że zostaliśmy wykryci.
- Drużyna druga, czy to do Was strzelano, odbiór?
- Tutaj drużyna druga, strzelano w naszym kierunku.
W takich sytuacjach najważniejsze jest opanowanie. Na szczęście drużyna druga na naszej prawej flance, złożona z członków ekip Semper Parati oraz Black Hornets, doskonale o tym wiedziała. Przeciwnik w niepewnych sytuacjach może próbować zdemaskować oddział strzelając w pustkę i oczekując reakcji. Deja vu, takie coś przytrafiło się nam także rok temu, w bardzo podobnym miejscu. Tym razem jest nas jednak więcej, podchodzimy siłą niemal połowy plutonu pod umocnione pozycje przeciwnika - czy 14 osób jest w stanie przedrzeć się niepostrzeżenie równie skutecznie co zeszłoroczne 5 osób? Wygląda na to, że tak. Minęła chwila i nikt już nie strzelał w kierunku drużyny drugiej. Świetna robota, panowie.
- Tutaj Tomas, mamy światła z lewej strony - wchodzą w las, wygląda na to, że nas szukają.
- Zrozumiałem, widzę je. Teraz, albo nigdy, ruszajcie najkrótszą drogą w kierunku najbliższych namiotów. Drużyno druga, dołączajcie, kiedy tylko będzie to możliwe.
Kiedy ruszyliśmy, z daleka padło w naszym kierunku światło latarki. Dystans do źródła światła? około 80-100 metrów. Nie szkodzi - często sami znajdujemy się po stronie świecących. Z perspektywy oświetlanego, światło zawsze wydaje się silne. Widoczność świecącego kończy się jednak najczęściej sporo wcześniej. Nie myliliśmy się - nie widzą nas. Przed nami pierwsze namioty i umocnienia.
Przekroczenie linii obozu wroga zawsze jest momentem wyjątkowym. W ciągu zaledwie kilku kroków człowiek zdaje sobie sprawę, że się udało i wie, co będzie dalej. Dalej będą już tylko chaos i zabawa. Ta druga po naszej stronie. To nagroda za kilka kilometrów wędrówki i wiele minut oczekiwania.
BORDER WAR
Cykl imprez Border War organizowany jest na terenie Czech przez Border War Crew od 2009 roku. Na przestrzeni lat impreza stawała się coraz bardziej popularna. Jej obecny poziom (także marketingowy) doprowadził do sytuacji, w której liczba graczy musi zostać ograniczona, gdyż około 3000 wejściówek przewidzianych na imprezę potrafi rozejść się w czasie krótszym niż pół godziny i to na pół roku przed rozpoczęciem zabawy. Poziom imprez z cyklu Border War jest niezmiennie wysoki. Mogą o tym świadczyć choćby trzy zdobyte pod rząd tytuły "Najlepszej imprezy milsimowej na więcej niż 500 graczy" w corocznym plebiscycie Airsoft Players' Choice Awards. Nagrody te zdobyły kolejno 4, 5 i 6 część Border War. Tegoroczna, siódma edycja stanie przed szansą na powtórzenie sukcesu już pod koniec tego roku.
Border War nie jest typowym milsimem. Łączy w sobie cechy sztabówki, scenariuszy fabularnych, LARPów jak i właśnie milsimów. Mechanika rozgrywki zakłada głównie działania na poziomie kompanii i plutonów, jednak często dochodzi do równoczesnych starć między kilkoma kompaniami, a niekiedy działania niewielkich oddziałów mają duże znaczenie. Może właśnie te czynniki oraz różnorodność graczy biorących udział w spotkaniu sprawiają, że klimat BW jest tak specyficzny.
Nie każdy również wie, że cykl imprez Border War, to nie tylko główny scenariusz skupiający kilka tysięcy graczy, który odbywa się najczęściej w ostatnim tygodniu kwietnia. To także wiele mniejszych imprez, często na zaproszenie, które odbywają się w różnych miesiącach (Border War - Advanced Warfare; Border War Special Forces Operations; Border War Black Ops).
Dzięki uprzejmości Mike'a, głównego organizatora Border War, po raz kolejny mieliśmy okazję i niewątpliwą przyjemność wziąć udział w jednej z największych airsoftowych imprez na świecie, która odbywa się o rzut beretem od nas.
BW7: OPERATION SKYLANCE
Siódma część głównej imprezy z cyklu Border War osadzona jest fabularnie na konflikcie pomiędzy siłami rządowymi a powstańcami, który ma miejsce na archipelagu Bocalan. Poprzednie lata walk nie przyniosły rozstrzygnięcia. Teren został podzielony na wyspy znajdujące się w strefie wpływu rządu oraz wyspy opanowane przez powstańców Freedom Fighters. Siły rządowe umocniły swoją pozycję w rejonie budując ośrodek treningowy dla lokalnej armii (ANIB - Armada National De La Isla Bocalan).
Sytuacja miała jednak ulec zmianie. Satelita należący do sił rządowych spłonął w atmosferze, a jego szczątki opadły na terenie Barrambatang, jednej z większych wysp archipelagu. Teorie spiskowe śmiało twierdzą, że satelita został przejęty przez powstańców w trakcie ataku hakerskiego, a siły rządowe wolały zestrzelić go niż pozwolić mu wpaść w ręce powstańców.
Wkrótce po tych wydarzeniach odnotowano wzmożony ruch Freedom Fighters w kierunku na wyspę Barrambatang. Rząd także wysłał tam swoje siły szybkiego reagowania ANIB. Dla powstańców ważne okazać się mogą szczątki satelity jak i bogactwa naturalne znajdujące się na wyspie.
WYJAZD
Wyjazd na Border War zawsze jest wymagający pod względem logistycznym. Z roku na rok wyciągamy jednak kolejne wnioski, które ułatwiają przyszłe wyjazdy. Dużym ułatwieniem przy pakowaniu się (zwłaszcza, jeśli naszą stroną konfliktu są powstańcy, zawsze odsunięci od offzone do granic możliwości), jest świadomość, że organizator bardzo rzetelnie dba o kwestie sanitarne i wodę. W związku z tym, nie braliśmy ze sobą dużych zapasów wody, a jedynie pogniecione, 5-litrowe butle na wodę. Lekkie, łatwe w przenoszeniu i w każdej chwili można je napełnić w jednym z wielu zbiorników z wodą rozlokowanych w kluczowych miejscach terenu gry. Brak konieczności przewożenia wody znacząco odciąża cały bagaż. Gdyby się uprzeć, także jedzenia nie trzeba ze sobą zabierać w dużych ilościach, gdyż w kantynach można dostać bardzo smaczne posiłki w rozsądnych, a przynajmniej - w zrozumiałych cenach. Najprostszy przykład, to smażona kiełbasa, do której mamy pełną swobodę co do ilości chleba - 2,5EUR. Mimo wszystko, ze względu na częste przebywanie poza bazą, a także na niekiedy długie kolejki w kantynach, zalecamy zabieranie ze sobą przynajmniej podstawowego prowiantu. Trzeba też pamiętać, że oficjalnie zabronione jest używanie kuchenek polowych działających na zasadzie wolnego ognia. W tym roku był to dla nas rozsądny przepis - teren w obozach był tak wysuszony, że o przypadkowy pożar raczej nietrudno.
Jeśli chodzi o kwestię obozowania, organizatorzy w zasadach zalecają powstańcom zabieranie jak najmniejszej ilości namiotów i ograniczenie się do śpiworów. Duże namioty miały być dla tej strony konfliktu zabronione. Rzeczywistość jest jednak inna - namioty są na porządku dziennym (w neutralnych, a najlepiej w maskujących kolorach), a i duże namioty się trafiają. Według mnie pozytywnie wpływa to na klimat i świadomość obozowiska w głowach graczy. O tej porze roku noce zazwyczaj są umiarkowanie ciepłe i wystarczą śpiwory z kategorii komfort 10, chociaż mocny deszcz, który może się trafić, potrafi szybko zniszczyć morale graczy. Na szczęście, organizatorzy BW mają z kimś dobre układy, więc ogólny wydźwięk pogody, przynajmniej przez 3 ostatnie lata, zawsze był pozytywny.
Warto zaplanować trasę i wyjazd w sposób, który pozwoli dotrzeć na teren rozgrywki najpóźniej po południu w czwartek. Jest to wystarczająca pora, by w miarę sprawnie przejść przez proces rejestracji, a następnie wieczorem dotrzeć do obozu, w ciemnościach rozbić namioty i wyspać się przed rozgrywką. Jeśli w czwartek nie załapiesz się na rejestrację, będziesz żałował, bo nie zdążysz wszystkiego przygotować przed startem rozgrywki i przegapisz odprawę.
Po dotarciu na miejsce, organizatorzy wskażą Ci miejsce, gdzie możesz zaparkować. Jeśli jesteś odpowiednio wcześnie - załapiesz się na parking w górnej części offzone, który zapewnia błyskawiczny dostęp do wszystkiego. Jeśli przyjedziesz później - prawdopodobnie zostaniesz ulokowany wzdłuż drogi w dolnej części strefy offzone. Oprócz tego są jeszcze w pobliżu mniejsze parkingi, które także są zastawiane przez graczy. W każdym bądź razie - miejsca raczej na pewno wystarczy.
OFFZONE I REJESTRACJA
Strefa offzone nie różniła się od tej z ubiegłych lat. Przyjeżdżając na miejsce można było wręcz odnieść wrażenie, że Motorland Bela jest miejscem na stałe zarezerwowanym dla świata Border War, a życie tutaj nie zamiera nigdy. I tak na offzone można znaleźć rozległe parkingi, nieopodal których gracze rozbijają swoje namioty, jeśli nocne rozgrywki nie są tym, po co przyjechali na BW. Dalej znajdziemy już niemalże małe miasteczko złożone z większych i mniejszych namiotów i innych konstrukcji, które są schronieniem dla partnerskich firm oraz sponsorów, którzy mają możliwość wystawienia i zareklamowania się podczas imprezy. Nie traciliśmy jednak na ten moment czasu - chcąc załapać się na transport sprzętu do obozu Freedom Fighters - pospiesznie ruszyliśmy w kierunku namiotów i stoisk odpowiedzialnych za rejestrację.
Rejestracja przebiegała na tych samych zasadach co dotychczas. W celu zarejestrowania się, należy wziąć ze sobą wszystkie biorące udział w rozgrywce repliki, ochronę oczu oraz bilet wstępu (udostępniany graczom po wniesieniu opłaty za udział w rozgrywce). W pierwszej kolejności należy udać się do drobnego stoiska, przy którym wypełnia się formularz i zgadza na zasady narzucone przez organizatorów. Następnie, należy pójść w kierunku stanowisk chronowania replik i po uprzednim wypełnieniu niewielkiej karteczki (wpisując posiadane na spotkaniu repliki), można sprawdzić prędkość początkową sprzętu i zaplombować replikę odpowiednim kolorem taśmy. Kolejny raz przy stanowiskach chronowania widniała informacja, aby ustawić system hop-up "na 0". Swoją opinię na ten temat opisałem już w reportażu z BW5 i nadal podtrzymuję, iż jest to zabieg niepotrzebny i uciążliwy. Dlaczego? W skrócie: wielu graczy ma dobrze ustawione repliki i ingerencja w hop-up może zniweczyć ich pracę. W dodatku, w terenie leśnym raczej nikt nie będzie strzelał bez systemu hop-up, aby musieć sprawdzać jaką prędkość początkową uzyskuje tym samym replika. Są też znane przypadki, w których replika na wyłączonym systemie hop-up pokaże mniej FPS niż przy odpowiednio ustawionym. Ostatnim, a zarazem najważniejszym powodem jest to, że jeśli ktoś ma zamiar oszukiwać sztucznie zmniejszając prędkość początkową repliki, to co miałoby powstrzymywać go przed późniejszym oszukiwaniem na inne sposoby w całej rozgrywce? Nie o to przecież chodzi w airsofcie i osoby przyjeżdżające na taką imprezę powinny zdawać sobie z tego sprawę. Ostatnim etapem rejestracji jest udanie się do głównego namiotu rejestracji w celu otrzymania opaski umożliwiającej wejście na teren rozgrywki, a także pozostałych przysługujących graczom rekwizytów (w tym mapa, kupon do kantyny, indywidualne zadanie graczy, waluta gry, karta z losowym efektem działania broni biologiczno-chemicznej, itp., a jeśli ktoś kupując bilet wykupił także suweniry, to tutaj je otrzyma).
Proces rejestracji przebiegł szybko i sprawnie - całość zabrała nam około 20 minut. Słyszeliśmy jednak głosy, że tego samego dnia kilka godzin wcześniej, czas potrzebny do rejestracji dla Task Force sięgnął dwóch godzin.
Po rejestracji postanowiliśmy jeszcze odwiedzić kantynę. Wybór jedzenia był satysfakcjonujący. Ceny także nie były specjalnie wygórowane jak na takie miejsce. Jedzenie na offzone było dobrze przyrządzone i bardzo smaczne.
Kiedy skończyliśmy posiłek - udaliśmy się do samochodów po cały sprzęt. Powoli zbliżała się już godzina 20, a słońce wyraźnie chyliło się ku zachodowi. Pospiesznie ruszyliśmy do bramy, która symbolicznie oznaczała początek terenu rozgrywki. Po drodze minęliśmy jeszcze zbiorniki z wodą pitną oraz przenośne toalety. Naszym oczom ujrzała się długa na około 40 osób kolejka do transportu zmechanizowanego. Zdecydowaliśmy się poczekać, mając do przeniesienia masę sprzętu. Oczekiwanie się dłużyło, trwało między 30 a 60 minut. W końcu byliśmy pierwsi w kolejce. Kiedy pojawił się transport, wrzuciliśmy cały sprzęt, oddelegowaliśmy jednego z nas do przejazdu i pilnowania sprzętu, a sami ruszyliśmy pieszo w kierunku obozu.
Jak zwykle, na teren obozu dotarliśmy już w całkowitej ciemności. Na miejscu trafiliśmy już na część Polaków z kompanii Golf, do której należeliśmy. Następnie przystąpiliśmy do poszukiwań sprzętu zagubionego przez jednego z naszych. Niestety, bezskutecznie.
Tutaj moja mała prośba do Was - jeśli przypadkiem ktoś natknął się na zagubioną latarkę typu Solarforce L2 z włącznikiem na kablu i montażem RIS, bardzo proszę o informację. Nasz kolega zgubił ją w czwartek wieczorem, najprawdopodobniej niedaleko miejsca, w którym zatrzymywały się ciężarówki przewożące sprzęt.
Po bezskutecznych poszukiwaniach, udaliśmy się w odpowiednie miejsce do rozstawienia namiotów i niecałe 2 godziny później wszyscy byliśmy już w śpiworach, ciekawi co przyniesie jutrzejszy dzień.
DZIEŃ I
Nie potrafię powiedzieć ile spaliśmy. Moi koledzy z ekipy wydają się nie mieć takiego problemu - ja jednak mam trudności z zaśnięciem, kiedy w świadomości przewija się obraz czegoś wywołującego emocje. Border War zdecydowanie je wywołuje. Efekt? Na wpół nieprzespana, i tak już krótka noc. Trzy, cztery godziny snu, to nie jest mój ideał, ale bywało sporo gorzej. Poranek nie był zimny - przynajmniej nie do momentu, do którego wyszedłem ze śpiwora. I tak mieliśmy szczęście - teren obozowiska był bardzo wysuszony, trudno było doświadczyć wilgoci. Niewielkie chmury na niebie zwiastowały raczej słoneczny dzień. Miła odmiana.
Było dopiero koło siódmej. Rozgrywka miała rozpocząć się za około 5 godzin, jednak już teraz tętno życia obozowego było mocno odczuwalne. Większość moich kompanów także już nie spała. Głowę zaprzątały myśli dotyczące tego, co nas czeka. Gdzie zostaniemy najpierw wysłani? Jak skonfigurować oporządzenie i ubranie na najbliższe godziny? Chwila, najpierw trzeba się jednak jakoś ogarnąć, dobrze byłoby także coś wszamać.
Jeszcze jedno, bardzo ważne zadanie stało przed nami. Z uwagi na rolę naszej drużyny jako przewodzącej w plutonie trzecim kompanii Golf, należało odnaleźć i zapoznać się z pozostałymi osobami wchodzącymi w skład G3. Szczęśliwie, nie byliśmy rozbici daleko od reszty. W skład plutonu, oprócz naszej ósemki z rQs (Logan, Baatt, Tomas, Wjesiek, Filip, Zbytek, Flynn, Xionc), wchodziły także ekipy JATF, Semper Parati, Black Hornets oraz GSA. Jeśli kogoś pominąłem, bardzo przepraszam i proszę o informację. Ostatecznie liczebność naszego plutonu przekroczyła 30 osób.
Kiedy minęła godzina 10:00, udałem się w kierunku sztabu, w którym miała rozpocząć się odprawa dla dowódców kompanii i plutonów. Po drodze miałem pierwszą okazję przyjrzeć się szerzej, jak w tym roku wyglądał obóz rebeliantów. Niestety, robił znacznie mniejsze wrażenie niż rok i dwa lata temu. Zmiana lokalizacji bazy sprawiła, że uogólniając obóz przybrał formę rozciągniętej linii. Trudno było jednoznacznie określić które sektory poświęcone były którym kompaniom (choć ułatwiała to kartka zawieszona na drzewie niedaleko sztabu). Szkoda, ponieważ obóz na "Starym Skrzyżowaniu" z ubiegłych lat wydawał się wprost ideałem. Mniej więcej w środkowej części bazy, przy przecinającej ją drodze, ustawione były namioty cateringu oraz sztabu. Zbiornik z wodą pitną, a co ważniejsze przenośne toalety, odsunięte były na bezpieczną odległość, by zapewnić komfort przebywającym w kantynie. Po wpadce sprzed dwóch lat, organizatorzy nie popełniają już pod tym względem błędów.
Wraz z dwójką moich kompanów, którzy także wybrali się rzucić okiem na obóz i sztab, trafiliśmy przed namiotem sztabu na dowódców pozostałych plutonów działających w kompanii G wraz z dowódcą całej kompanii - Freshem. Kilka chwil później zostaliśmy zaproszeni do środka sztabu na odprawę, wraz z dowódcami wszelkich innych kompanii i plutonów działających po stronie rebeliantów. Podczas odprawy przedstawieni zostali organizatorzy oraz osoby dowodzące naszą stroną konfliktu. Przedstawiono nam cel naszej walki, WARNO i ROE dotyczące nadchodzącej misji, przekazano hasła i odzewy, naklejki identyfikacyjne dla plutonów, po pewnym czasie także częstotliwości oraz karty trafień dla medyków. Nie wiem jak wyglądało to w ubiegłych latach, jednak w tym roku oprócz kart trafień, medycy nie otrzymali żadnego innego wyposażenia. Po zakończeniu odprawy dla dowódców, mieliśmy dosłownie chwilę czasu, by przekazać wszelkie ustalenia wewnątrz plutonów. O godzinie 11:30 rozpoczęła się odprawa dla wszystkich graczy po stronie rebeliantów. O godzinie 12:00 startowała pierwsza misja. Mieliśmy więc ostatnie chwile na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik.
Zadanie #1 - zdobycie zaufania wśród ludności cywilnej
Pierwsze zadanie przeznaczone było dla całej kompanii Golf. Celem było zyskanie sobie przychylności ludności cywilnej. Obraliśmy więc kierunek na wioskę. Nie minęła nawet godzina, kiedy czoło naszej kompanii natrafiło na pierwszy opór ze strony Task Force. Kiedy RTO przekazał mi rozkaz wsparcia naszego plutonu na lewej flance, a następnie obejścia przeciwnika tą samą stroną, wiedzieliśmy, że musimy być szybcy. Manewr się udał - prawa flanka przebiła się naprzód, spychając niedobitki Task Force wprost pod nasze lufy. To jednak nie był koniec - przed nami znajdowała się droga w niewielkim wąwozie, a z lasu po drugiej stronie tego wąwozu padały strzały. Po raz kolejny wiedzieliśmy, że liczy się szybkość - uderzyć w przeciwnika nim ten zdąży się zorganizować. Szeroko rozciągnięci uderzyliśmy na jego pozycje. Ponownie się nam to udało, okupiliśmy to jednak stratami. Niewielka liczba osób w naszym plutonie została raniona, straciłem Flynna, drużynowego RTO, wobec czego jego funkcję musiał przejąć nasz drugi RTO - Zbytek. Walka dobiegła końca, choć nie dla naszych medyków: Filip oraz kolega CzarnyOwca z Black Hornets mieli co robić, by utrzymać rannych przy życiu. Potrzebowaliśmy na to kilkunastu minut. Kiedy byliśmy już gotowi do działania, ruszyliśmy razem z częścią Golf, która także została z tyłu. Nie minęło jednak zbyt wiele czasu, a wplątaliśmy się w kolejną wymianę ognia. Także i tą udało się rozstrzygnąć na własną korzyść, jednak walka oddzieliła nas od reszty kompanii. Próbując dołączyć do niej, trafiliśmy na kontakt ogniowy kilku osób z kompanii Foxtrot z przeciwnikiem. Wiedząc, że siły naszego plutonu są tutaj przeważające, postanowiliśmy wesprzeć Foxtrot. Po odparciu przeciwnika, udzieliliśmy pomocy rannym Hiszpanom z F1 i spróbowaliśmy nawiązać kontakt z resztą G.
Muszę przyznać, że lekko straciłem tutaj kontrolę nad G3. Brak znajomości ludzi nieco dał mi się we znaki, nie byłem pewien kto pozostał, a kto nie. Z ponad 30 osób zrobiło się nas, jeśli dobrze pamiętam, 16-18 osób. Nasz RTO uzyskał informację, że reszta kompanii Golf kontynuuje w kierunku wioski cywilnej. Ruszyliśmy.
Nie wiedząc jak wygląda sytuacja na głównej drodze prowadzącej do wioski, zdecydowaliśmy się kontynuować wzgórzem i dojść do wnioski od wschodu, zamiast od północy jak było pierwotnie planowane. Na kilka-kilkanaście minut przed osiągnięciem wioski utraciliśmy kontakt z resztą kompanii Golf. Kiedy ostatecznie dotarliśmy do wioski, w której trwały walki między siłami Task Force a chroniącymi wioskę PMC, zobaczyliśmy wiele ciał naszych kolegów - kompania Golf została rozbita wchodząc do wioski od strony północnej.
Wioska znajdowała się w tym samym miejscu, co rok i dwa lata temu. Zasada jej funkcjonowania także się nie zmieniła - to tutaj rozlokowane były namioty i struktury dla graczy LARPowych i to tutaj gracze wykonywali swoje indywidualne misje. W tym roku wioska nieco nas jednak rozczarowała. Panował tutaj lekki chaos, wydawało się że organizatorzy pozostawili wioskę samą sobie. Więcej niż osób cywilnych było tutaj PMC, którzy sprawiali wrażenie, że tylko czekają by otworzyć do kogoś ogień. Zasady związane z wyciąganiem magazynków były przez jednych respektowane, przez innych nie. Sporadycznie któryś z najemników sprawdzał broń innym graczom, niekiedy decydując się na odstrzelenie kogoś. Przewijało się tutaj zbyt wielu graczy ze wszystkich stron konfliktu, by można było czuć się bezpiecznie. Powtórzyły się także inne problemy z lat ubiegłych: gracze LARPowi nieznający angielskiego języka (czyli języka gry!), LARPowcy którzy nie do końca wiedzieli gdzie i po co są, nie potrafili wskazać konkretnych miejsc w wiosce lub też nie do końca orientowali się po co ktoś w ogóle do nich podchodzi (!). A szkoda, gdyż przy takiej liczbie osób biorących udział w zabawie, część LARPowa Border War mogłaby być czymś naprawdę wyjątkowym. Ostatnim ze znanych już wcześniej problemów był brak niektórych struktur, które potrzebne były do wykonania zadania. Jako przykład można podać jednego z członków mojej drużyny, którego indywidualne zadanie związane było z kasynem. Kasyna nie było, a kolega usłyszał, by wrócić później, to może kasyno się zdąży pojawić. Niedopuszczalne - zwłaszcza że do wioski wybraliśmy się z wyraźnego polecenia dowódców naszej strony konfliktu.
Drugą stroną medalu jest jednak nieliczna część LARPowców, którzy doskonale wczuwali się w swoje role i miło było na nich popatrzyć: treningi japońskich sztuk walki, wizyta w świątyni oraz niektóre inne atrakcje, zostały przeprowadzone z należytą starannością.
Po wejściu do wioski wyznaczyłem godzinę i punkt zborny dla obecnej części naszego plutonu, a zarazem dla wszystkich ocalałych z kompanii Golf. Rozdzieliliśmy się i przystąpiliśmy do wykonywania indywidualnych zadań. Kiedy nadszedł czas zbiórki i wymarszu - ustaliliśmy plan wydostania się z wioski (stroną wschodnią, tak samo jak weszliśmy), uzupełniliśmy zapasy wody i ruszyliśmy.
Niedługo po opuszczeniu wioski, wchodząc na przyległe od wschodu wzgórze, trafiliśmy na OPFOR. Zważywszy że priorytetem był dla nas powrót do bazy w jednym kawałku, postanowiliśmy zerwać kontakt. Udało się. Wracając do bazy natknęliśmy się jeszcze na strategiczne miejsce: Oil Rig 22, przy którym zobaczyliśmy ponad 20 najemników i kilka interesujących artefaktów. Nie wdawaliśmy się w walkę - nie to było naszym priorytetem, a poza tym powiedzmy sobie szczerze - nie mielibyśmy szans. Niecały kilometr dalej natrafiliśmy jeszcze na jednostkę zmechanizowaną. Była nieruchoma, więc postanowiliśmy ją sprawdzić. Wewnątrz leżało oporządzenie i umundurowanie w leśnych kamuflażach - to pojazd naszych. Ostatnia godzina drogi do bazy minęła już bez przygód. Po powrocie zaraportowałem dowódcy kompanii, że około 16 osób z plutonu G3 wykonało swoje zadania w wiosce. Udaliśmy się na krótki odpoczynek.
Zadanie #2 - zajęcie i zabezpieczenie Oil Rig 22
Oil Rig 22 - w to miejsce mieliśmy wrócić szybciej niż się spodziewaliśmy. Wkrótce po powrocie do bazy otrzymaliśmy zadanie przeznaczone dla naszego plutonu, dotyczące wsparcia innych sił sprzymierzonych we wcześniej wspomnianym rejonie. Zdziwiliśmy się, bowiem mijaliśmy to miejsce wracając z wioski i było mocno obsadzone przez najemników. Zebraliśmy ludzi i wyruszyliśmy.
Około 20 minut później zauważyliśmy siły przeciwnika w odległości około 200 metrów, które zdawały się kierować do lasu, przez który próbowaliśmy przejść. Nie namyślając się długo, nakazałem szybkie wejście do tego lasu, i zaaranżowanie wymiany ognia z napotkanymi przeciwnikami z Task Force. Tym bardziej, że daleko z przodu widzieliśmy inne jednostki, jak nam się wydawało - w ciemnych mundurach - które błędnie wzięliśmy za sprzymierzeńców. Wraz z częścią plutonu zostałem w rejonie drogi, skąd chcieliśmy zepchnąć przeciwnika, by musiał zerwać kontakt w kierunku lasu, w którym już rozstawiali się nasi koledzy z G3.
Jakież było zdziwienie wszystkich, kiedy okazało się, że zauważona grupa Task Force była zaledwie szpicą sił przeciwnika w wielkości kompanii, która dodatkowo okazała się zmechanizowana. Nie minęło wiele czasu, a wplątaliśmy się w krwawą jatkę, która trwała dobre 30 minut, jeśli nie więcej. Osobiście dostałem kulkę nieprzeznaczoną dla mnie. Nasz medyk, Filip, wraz z drugim medykiem, Czarnym Owcą z Black Hornets, zwijali się jak w ukropie by odciągać i ratować tych, których się dało. Ostatecznie medykowi udało się mnie uleczyć, jednak rana wymagała ode mnie 20 minut leżenia w celu odzyskania sił. Po około 15 minutach leżenia zginąłem od jednej serii wraz z naszym nawigatorem, Tomasem, który przed śmiercią zdążył zabrać ze sobą do piachu czwórkę przeciwników.
Dla mnie to był koniec akcji. Legenda jednak głosi, że waleczny pluton G3 jeszcze długo stawiał opór przeciwnikowi, zmuszając go do ściągnięcia zmechanizowanych posiłków i zadając łączne straty w wysokości kilkudziesięciu osób. G3 zginął tego wieczoru, lecz pamięć o czynach długo nie zostanie zapomniana.
Zadanie #3 - warta
Wielu z nas miało dużą ochotę by przystąpić pierwszego dnia do działań nocnych. Otrzymane przez naszą kompanię zadanie było jednak bardziej statyczne - warta i patrole wokół bazy. Plutonowi G3 przypadła północna brama oraz zachodnia flanka obozu.
Podzieliliśmy się na 3 drużyny. Jedna patrolowała flankę, podczas gdy dwie inne pilnowały wejścia. Po powrocie drużyny patrolującej - wymiana. I tak przez dwie godziny, aż wybiła północ.
Na warcie nie działo się kompletnie nic. Był za to czas na drobne pogawędki. W końcu nadeszli zmiennicy i zluzowali nas.
Tego dnia nie mieliśmy już ochoty i sił na nic więcej. Jutrzejszy dzień zapowiadał się natomiast ciekawie, zwłaszcza dla naszej czwórki noszącej na nadgarstku niebieską opaskę airmobile.
DZIEŃ II
Poranek drugiego dnia wydawał się chłodniejszy. Opuszczenie śpiwora nie należało do najprzyjemniejszych, nie wspominając już o opuszczeniu namiotu. rQs tego dnia podzielił się na dwie czwórki. ja, Tomas, Filip i Xionc przygotowywaliśmy się do nadchodzącego zadania, podczas gdy Baatt, Zbytek, Wjesiek i Flynn szykowali się do przerzutu za linię wroga przy pomocy helikoptera. Zważywszy na roszady w składzie, rolę RTO przejął Tomas. Dowiedziałem się u dowódcy kompanii jakie czekają nas zadania i poinformowałem pozostałe drużyny w naszym plutonie o planowanym miejscu i czasie zbiórki. Zadanie było ciekawe: przedostać się w odległy teren na południowy-zachód od bazy, odnaleźć i pojmać pilota zestrzelonego śmigłowca nieprzyjaciela.
Zadanie #4 - przechwycenie pilota nieprzyjaciela
Ten dzień zaczął się dla nas bardzo źle. Nasz pluton dostał rozkaz prowadzenia. Będąc na przodzie wraz z naszym nawigatorem pomyliliśmy drogę już krótko po wyjściu z obozu. Musieliśmy się cofnąć, co trochę zbiło nas z tropu. Kiedy krótko po tej sytuacji potrzebowaliśmy chwili na kolejnym skrzyżowaniu na ustalenie trasy, inny pluton dostał rozkaz zmienienia nas. Trudno, daliśmy ciała, wnioski na przyszłość zostały już wyciągnięte. Kontynuowaliśmy drogę, tym razem będąc już w środku stawki. Droga przebiegała raczej bez problemów, do momentu w którym napotkaliśmy ślady obecności przeciwnika nieopodal trasy, którą się poruszaliśmy.
Nasz pluton otrzymał rozkaz flankowania przeciwnika od lewej strony, podczas kiedy pozostałe plutony miały podejść od prawej i czekać na nasz ruch. Przeciwnik zajmował pozycje na wzgórzu, byliśmy więc w teoretycznie gorszej sytuacji. Po dotarciu na granicę zasięgu między nami a przeciwnikiem na wzgórzu, widać było, że przeciwnik jest przygotowany na atak. Zapanował jednak zastój w naszej kompanii, w związku z czym podjąłem decyzję o rozpoczęciu ataku od lewej strony, zgodnie z pierwotnymi rozkazami od dowództwa kompanii. Moja decyzja była jednak nie do końca przemyślana i tragiczna w skutkach. Okazało się, że liczebność przeciwnika jest większa niż się spodziewaliśmy, był on też znacznie bardziej rozciągnięty niż mogło się wydawać. W krótkim czasie duża część naszego plutonu została wprost rozstrzelana. Do mnie dotarł medyk, jednak okazało się, że rany są zbyt poważne by można było mnie opatrzyć. Jak już wspominałem, ten dzień nie zaczął się dobrze.
Wraz z pozostałymi wyeliminowanymi z plutonu G3 udaliśmy się w kierunku bazy. No, mniej więcej w kierunku bazy. W końcu zmuszeni byliśmy wyjąć Garmina, żeby jako tako wyjść z twarzą z sytuacji. Cholera, poranek którego wolałbym nie pamiętać. Jedyny plus całej sytuacji, to super towarzystwo wewnątrz G3, z którym nawet ta dłuższa droga wydawała się krótka.
W międzyczasie, nasi airmobile'owi koledzy działali wraz z Bułgarami na tyłach wroga - choć ostatecznie zginęli, to przez długi czas skutecznie wykonywali powierzone im zadania. Tyle dobrze.
Wszystko co złe, musi się kiedyś skończyć. Szczerze na to liczyliśmy. Nasza czwórka była kompletnie zła na siebie, że ostatnie wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej. Nie było wśród nas osoby, która nie miałaby do siebie żadnych zarzutów. Zbliżało się południe drugiego dnia. Większa część naszej kompanii wciąż nie wróciła z wcześniejszego zadania, co świadczy o tym, że udało im się przedostać przez wzgórze obsadzone przeciwnikami. Za namową kolegów z pozostałych drużyn, podjęliśmy decyzję o tym, by do momentu powrotu kompanii do bazy, zając się dywersją. Odczekaliśmy więc ilość czasu potrzebną do powrotu do zabawy, wykorzystując ją na krótki odpoczynek i posiłek w obozie.
Po nieco ponad godzinie, spotkaliśmy się w sile, jak dobrze pamiętam, niecałej połowy plutonu i ustaliliśmy plan na najbliższy czas. Nie chcieliśmy przesadzić z czasem trwania zadania ani odległością do przebycia, gdyż każdy z nas miał jeszcze ochotę na nocne zadanie poza bazą, które nasza kompania miała otrzymać tego dnia, a także nie byliśmy pewni, co dowództwo planuje dla nas na popołudnie. Postanowiliśmy zorganizować zasadzkę na większe siły przeciwnika na stromym zboczu przy jednej z częściej używanych dróg (na północ od wioski).
Zadanie #5 - zasadzka
Jednym z założeń podczas wykonywania tego zadania, było zajęcie pozycji bez ryzyka wykrycia przez siły przeciwnika. Nasz nawigator, Tomas, spisał się bez zarzutu - prowadząc nas głównie poza szlakami, dokładnie w rejon, który miał zostać użyty przy organizacji zasadzki. Po drodze nie nawiązaliśmy kontaktu z OPFOR. Po dotarciu w rejon zasadzki, zarządziliśmy małą przerwę na odpoczynek i rozeznanie sytuacji. Drogą radiową próbowaliśmy się skontaktować także z inną częścią naszego plutonu (Semper Parati), jednak niekorzystny teren znacząco utrudniał to zadanie. Mieliśmy różne opinie na temat odpowiedniego na zasadzkę miejsca. Bardziej płaski teren leśny czy zdecydowanie mniej zielony, ale bardziej stromy teren. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na ten drugi. Zajęliśmy dogodne pozycje z widokiem na drogę, jednak zgodnie z naszymi domysłami, od północnej strony wioski, większość zauważonych sił stanowili sprzymierzeńcy. Natknęliśmy się tam także na polską kompanię. Spodziewając się, że w najbliższym czasie kontaktu z przeciwnikiem w tym rejonie może nie być, część naszych osób skorzystała z okazji i zdecydowała się dołączyć do przechodzącej kompanii. Ja wraz z pozostałymi osobami z rQs, postanowiliśmy wrócić do obozu, by połączyć się z naszą drugą czwórką, którą napotkaliśmy martwą, wracającą z airmobile'owej, porannej misji. Zanim wyruszyliśmy, mieliśmy jeszcze kontakt z odsłoniętym wozem na drodze, prowadzonym przez gracza Task Force. Oddany w jego kierunku pojedynczy strzał albo chybił, albo nie został odnotowany przez prowadzącą pojazd osobę. Raczej chybił, nie ukrywam.
Do bazy powróciliśmy tym razem już bardziej szlakami, a napotkane oddziały sprzymierzone informowaliśmy o sytuacji w rejonie. Powrót do bazy minął bez przygód, a na miejscu, zgodnie z naszymi oczekiwaniami, czekała już reszta rQs.
Czekanie na powrót kompanii dłużyło się. Nie zdecydowaliśmy się już jednak wychodzić z bazy, chcąc ponownie połączyć się za wszelką cenę. Taka okazja nadarzyła się pod wieczór. Usłyszeliśmy jednakże, że duża część osób kończy rozgrywkę już w sobotę wieczorem i prawdopodobnie nie będzie jakiejś większej, skoordynowanej akcji. Mieliśmy jednak możliwość zgłosić się samodzielnie po zadanie do sztabu.
Postanowiliśmy jednak zebrać wszystkich chętnych z naszego plutonu i zając się tym, co zawsze najbardziej nas kręci w naszych rodzinnych stronach.
Dwa lata temu na Border War 5: Operation Warhammer po raz pierwszy zdecydowaliśmy się spróbować w niewielkiej grupie (wówczas 4 osoby) przedostać się nocą do obozu wroga. Wówczas zadanie to nam się nie powiodło, a pomimo zadania przeciwnikom dużych jak na naszą liczebność strat (wyeliminowanie w sumie 16 osób, w tym 12-osobową załogę dwóch pojazdów), wszyscy polegliśmy w bezpośredniej wymianie ognia, kilkaset metrów od bazy przeciwnika.
Rok temu na Border War 6: The Sunseeker, sztuka ta się nam szczęśliwie udała (w 5-osobowym oddziale). Po zlikwidowaniu 4-osobowego patrolu wroga w zachodniej części terenu (w tym roku część ta nie brała udziału w rozgrywce), udało nam się niepostrzeżenie zakraść do bazy Task Force i wyeliminować obsadę kilkudziesięciu namiotów. Części naszych ludzi udało się wydostać z obozu i powrócić żywymi do własnej bazy.
W tym roku możliwości mieliśmy znacznie większe. Po pierwsze - 8-osobowy skład z rQsu. Po drugie: medyk wewnątrz drużyny. Po trzecie: pluton złożony z pasjonatów airsoftowych i ludzi ze świetnym podejściem do zabawy: Semper Parati, Black Hornets, GSA i JATF. Ostatecznie na tą akcję złożyliśmy oddział składający się z rQs, Semper Parati oraz Black Hornets, liczący w sumie 14 osób, w tym dwóch medyków. O ile dobrze pamiętam, chętnych było więcej, jednak różny czas powrotu do bazy sprawił, że nie wszyscy byli w stanie wyruszyć o ustalonej godzinie. Zakładaliśmy połączenie się z resztą w trakcie akcji, jednak ostatecznie do tego nie doszło.
Zadanie #6 - dywersja w bazie TF
Po ustaleniu ROE na najbliższe godziny oraz przedstawieniu wszystkim OPORDu, wyruszyliśmy na zachód w kierunku Old Crossing, czyli miejsca starej bazy rebeliantów. Założenia były proste: bez używania światła białego i przy minimalizowaniu szansy na kontakt z OPFOR, dostać się do bazy Task Force i spowodować jak największe straty. Wkrótce po naszym wyruszeniu zapadł całkowity zmrok. Używaliśmy ścieżek, aby przyspieszyć drogę i zminimalizować hałas. Na około 100 metrów przed dotarciem do Old Crossing usłyszeliśmy wymianę ognia i głosy ludzi dochodzące właśnie z miejsca starego obozu. Nie chcąc ryzykować nawiązania kontaktu, postanowiliśmy rozeznać się w sytuacji i przeczekać ją w młodniku zapewniającym dobrą ochronę. Zabrało to około kwadrans, jednak stopniowo słyszeliśmy, że ludzie, którzy byli odpowiedzialni za strzelanie na Old Crossing wymijają nas w odległości około 50 metrów. Kilka chwil później wyszliśmy z młodnika. Nasz pointman Flynn, korzystając z noktowizji, wstępnie sprawdził czystość skrzyżowania. Było czysto, wobec czego ruszyliśmy w kierunku drogi wychodzącej z Old Crossing na południowy zachód. Kolejne minuty mijały bez przeszkód. Dotarliśmy drogą do otwartych połaci terenu, znanych głównie jako "sawanna", skierowaliśmy się na zachód jeszcze kilkadziesiąt metrów, po czym zeszliśmy z drogi i skrajem terenu gry zaczęliśmy przebijać się poza szlakiem na południe.
Ten odcinek dłużył się już nieco bardziej. W końcu dotarliśmy do wąskiej asfaltowej drogi niedaleko wałów, na których dwa lata temu miała miejsce jedna z większych bitew polskiej kompanii. Ruszyliśmy wzdłuż asfaltowej drogi, docierając do wąwozu w lesie, który otulał bazę Task Force od południowo-zachodniej strony. W tym miejscu straciliśmy około 20 minut czasu próbując ustalić gdzie znajduje się Offzone i którędy najlepiej będzie wejść do obozu Task Force. Decyzja została podjęta - wchodzimy od strony wąwozu.
Przemycenie niepostrzeżenie 14 osób przez względnie patrolowany teren jest trudniejsze niż przemycenie 5 osób. Napotkany podczas schodzenia ciemnym zboczem widok przywołał w nas uczucie deja vu. Światła latarek na przeciwległym zboczu sporadycznie rozcinały las, psychicznie oddalając nas od celu. Zejście ze zbocza przebiegło szybciej i sprawniej niż się spodziewałem, jednak napotkaliśmy większe problemy podczas wchodzenia na zbocze, na którym znajdowała się baza Task Force. Patrole OPFOR w tym rejonie nie były statyczne, ale poruszały się w niejednostajny sposób jedną ścieżką na skraju lasu. Staraliśmy się wykorzystywać każdy moment, kiedy patrol się oddalał, przeskakując coraz bliżej bazy. Kiedy patrol się zbliżał świecąc latarkami w naszym kierunku - padaliśmy na ziemię zasłaniając lekko twarz, by nie narażać oddziału na wykrycie przez odbłysk światła od ochrony oczu. Musieliśmy przebyć około 100 metrów przesuwając się wzdłuż patrolowanego zbocza. Sprawiło to, że rozciągnęliśmy się w dość długą linię. Mieliśmy jednak dobry kontakt radiowy i niemalże przez cały czas trwania podejścia wiedzieliśmy, co się wokół dzieje. A działo się sporo - jeździły pojazdy, wracały trupy, chodziły patrole. Świetny klimat. W końcu coś się sypnęło - przeciwnik oddał kilka strzałów w kierunku naszych będących na końcu stawki. Oni zachowali jednak zimną krew i nie dali się sprowokować. Strzały ucichły, przeciwnik prawdopodobnie pomyślał, że ma zwidy. W tym jednak momencie z przodu stawki pojawił się kolejny patrol - wszedł w las nieopodal nas i zaczął zbliżać się w naszym kierunku, od naszej lewej strony.
Teraz, albo nigdy - wiedzieliśmy, że to najlepszy i prawdopodobnie ostatni moment by dostać się do bazy. Przednia część stawki podniosła się i zdecydowanym krokiem weszła do bazy od flanki. Nasi koledzy będący z tyłu, kontynuowali i po pewnym czasie zaraportowali na radiu, że są już koło obozu.
Moment przekroczenia linii pierwszych namiotów w bazie przeciwnika znowu wywołał u nas uśmiechy na twarzy. Tych jednak nie było widać w ciemnościach. W jednej chwili całkowicie zmieniła się filozofia działania. Rozproszyliśmy się, by każdy mógł spowodować jak największy chaos w obozie przeciwnika. Nikt z nas nie łudził się nawet, że wyjdzie z obozu cało. Niektórym jednak się to o dziwo udało.
Jakie są sposoby na eliminację przeciwnika, który niczego się nie spodziewa? Niezliczone. A kiedy zaczyna coś podejrzewać? Szalenie emocjonujące. Poklepywanie po ramieniu niczego nieświadomych przeciwników szybko zamieniło się w polowanie na nas. Największym sojusznikiem w takiej chwili staje się białe światło. Nie można wzbudzać podejrzeń osób spacerujących po obozie. Zbytnie zwrócenie na siebie uwagi szybko sprawi, że przeciwnicy zorientują się o niepasującym do wytycznych ich strony ubiorze. Białe światło ma też jeszcze jedną zaletę - lekko podniesione delikatnie oślepia osobę idącą wprost na nas, uniemożliwiając jej dostrzeżenie kto znajduje się za źródłem światła. Wykorzystywaliśmy co się tylko dało. Pojedyncze strzały oddawane z ukrycia, klepanie ludzi po ramieniu, otwieranie namiotów i budzenie śpiących w nich osób. Osobiście, by zgubić pościg, w pewnym momencie musiałem schować się... w namiocie przeciwników. Z czasem liczba raportów na radiu zaczęła się zmniejszać, przeciwnikom udawało się powoli nas odnajdywać i eliminować. Ostatecznie zginąłem w sposób niezgodny z zasadami: po klepnięciu w ramię dwójki przeciwników, odwrócili się oni i wpakowali mi po kilka kulek z pistoletów próbując wmówić mi, że silent killi powinienem dokonywać z użyciem noża. Wyjąłem kamizelkę odblaskową, jednak zdążyłem powiedzieć przeciwnikom, co sądzę o ich (nie)znajomości zasad. Przed wyjściem z obozu wplątałem się jeszcze z przeciwnikami w dyskusję odnośnie podejrzeń w naszym kierunku o niestosowanie się do dress code'u naszej strony konfliktu. Skończyło się na wizycie w sztabie przeciwnika i przyznaniu mi racji przez jednego z dowódców Task Force.
Tej nocy nic nie było mi już w stanie zepsuć humoru. Znowu to zrobiliśmy. Miny przeciwników, którzy mnie mijali widząc, że nie jestem od nich - takie sytuacje pamięta się długo. Ostatecznie spotkałem się na Offzone z resztą naszych, którzy polegli. Olo cyknął pamiątkową fotkę, po czym udaliśmy się w kierunku naszej bazy. Ostatecznie Task Force straciło podczas tej akcji ponad 50 osób. Ze snu wyrwaliśmy pewnie drugie tyle graczy. Ciekawi mnie myśl, ile czasu Task Force straciło na przeszukiwanie obozu już po naszej śmierci. Nie znali naszej liczebności.
Po powrocie do bazy zaraportowaliśmy w sztabie rezultat i podobnie jak w zeszłym roku - raczej nikt się tym nie przejął. My tak.
DZIEŃ III
Spędziliśmy ten dzień w sposób odmienny od zeszłorocznego. Podczas szóstej edycji Border War akcja 3. dnia zaprowadziła nas do bazy Task Force, w której większość zastanych osób pakowała się do drogi. Tym razem to my postanowiliśmy się pakować już z rana, podobnie jak część innych kolegów z G3. Na tym zakończyłby się nasz udział w tegorocznej edycji Border War.
Zadanie #7 - obrona bazy
Ale nie zakończył się. Pakowanie przerwała syrena alarmowa - zostaliśmy zaatakowani! Nie myśląc długo, każdy zrobił to, co do niego należało - złapał za replikę i biegiem udał się na południowy kraniec naszej bazy, który został zaatakowany. Choć w tym roku zarówno naszych jak i przeciwników było już znacznie mniej niż rok temu podczas sobotniego ataku na naszą bazę, znowu do naszych głów wróciły pamiętne wspomnienia.
Darcie ryja i zdecydowany ruch. Najtańszy i zarazem jeden z najbardziej skutecznych sposobów obrony bazy. Kilkanaście gardeł z krzykiem furii pobiegło w kierunku kontaktu. Wymiana ognia trwała raptem kilka sekund, potem nie widzieliśmy już żadnego TFa w pobliżu. Całą ósemką z rQsu powróciliśmy do pakowania się.
To, co bardzo nas ucieszyło, to że załapaliśmy się wraz ze sprzętem na zmechanizowany transport na offzonę. Zawsze to zaoszczędzone kilka kilometrów.
Na offzone przyszedł czas na ostatnie posiłki w kantynie i ewentualne nabycie dodatkowych, pamiątkowych suwenirów. Udaliśmy się w kierunku samochodów i pełni nowych przeżyć wyruszyliśmy w kierunku Bielska-Białej.
CIEKAWOSTKI I KWESTIE ORGANIZACYJNE
Ten paragraf wypada mi zacząć od opisania spraw, które miały miejsce jeszcze na kilka miesięcy przed główną imprezą z cyklu Border War. Chodzi o końcówkę września 2014, czyli moment otwarcia zapisów na BW7. W ciągu ostatnich lat Border War wyrobił sobie niesamowitą opinię wśród graczy, która wydaje się ciągle zwiększać popularność tej imprezy. Wpływają na to opinie graczy, odpowiedni marketing, a także kolejne zdobywane nagrody. Efekty można zauważyć natychmiastowo w trakcie rejestracji i rezerwacji biletów online. Kiedy o godzinie 20:00 włączony zostaje system rejestracyjny, serwery obsługujące Border War zaczynają momentalnie siadać. Strona przestaje odpowiadać, a po 15-20 minutach od włączenia rejestracji okazuje się, że około 3 tysiące dostępnych wejściówek zostało już zarejestrowane. Współczuć można tym, którzy przez nieuwagę lub problemy ze stroną nie zdążą się zarejestrować. Na szczęście Border War Crew dokłada zawsze starań, aby wszyscy gracze byli zadowoleni, tak więc niepowodzenie na tym etapie nie oznacza jeszcze końca szans na udział w imprezie. Szczerze powiedziawszy, strach pomyśleć co stałoby się, gdyby organizatorzy BW nie narzucali górnych limitów graczy. 10 000 uczestników? Sądzę, że to całkiem realne - wymagałoby jednak znacznie większego terenu i przynajmniej 3-krotnie większej obsługi imprezy, która i tak liczy już około 200 osób. Trzeba więc oddać organizatorom, że choć impreza należy do kategorii komercyjnych, to nie liczą oni na każde EUR wpływów, a dobierają liczbę osób odpowiednio do własnych możliwości. Choć więc sam sposób rejestracji online budzi zawsze niesnaski i napięcie, trudno byłoby stworzyć bardziej sprawiedliwy system.
Warto zaznaczyć, iż teren rozgrywki w tym roku znacząco uległ zmianie. Z uwagi na zmiany związane z objętym ochroną lasem, teren został skrócony od zachodniej części o około kilometr, za to znacząco rozszerzony w kierunku wschodnim. Spowodowało to pewne trudności organizacyjne, gdyż baza powstańców znajdowała się po drugiej stronie jednej z otwartych dla ruchu samochodowego dróg. Wymusiło to zmiany w zasadach, z których organizatorzy wybrnęli, jednak w nie do końca satysfakcjonujący sposób. Podczas odprawy w sztabie, nakazano traktowanie tejże drogi jako nieprzekraczalnej rzeki. Ustalone zostały na mapie dwa punkty, "mosty", w których możliwe było przecinanie drogi. Samo przecinanie drogi związane było z wyjęciem przez graczy oznaczeń trupów (kamizelek odblaskowych). Dopiero po przejściu na drugą stronę i oddaleniu się na niewielką odległość można było zdjąć oznaczenie i kontynuować grę. W dodatku, obóz Freedom Fighters znajdował się zaledwie kilkadziesiąt metrów od tej drogi, co dodatkowo ograniczało możliwości strony przeciwnej. Moim subiektywnym zdaniem, lepszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie obozu powstańców w tym samym miejscu co rok i dwa lata temu, a przerzucenie akcji na drugą stronę drogi - wówczas każda ze stron miałaby równe szanse i możliwości przekroczenia drogi. Ostatnim z problemów z tym związanych był fakt, że w rzeczywistości ze względu na lokalizację bazy, stworzono trzecie miejsce przecięcia drogi, o którym prawdopodobnie wielu graczy Task Force nawet nie wiedziało.
Lasy pod ochroną stały się przyczyną jeszcze jednego problemu i kontrowersji: gracze zostali zobligowani przez organizatorów do używania wyłącznie biodegradowalnych odmian airsoftowej amunicji. O ile informacja ta trafiła do graczy na długo przed imprezą, pozwalając odpowiednio się przygotować, o tyle znacząco utrudnione zostało życie osób przyjeżdżających na spotkanie z mocnymi replikami snajperskimi. Dostępność ciężkich odmian kulek biodegradowalnych jest mocno ograniczona.
Na ogromną pochwałę zasługuje podejście organizatorów do kwestii bezpieczeństwa. Służby medyczne były obecne cały czas na miejscu, w razie konieczności szybko reagowały. Osoby z załogi BW sporadycznie spacerowały po obozach i pytały graczy czy wszystko jest w porządku i czy niczego nie potrzebują. Zostawiano graczom także worki na odpady, sprawdzano przestrzeganie zasad przebywania w obozie. Także w punktach przecięcia drogi, przez cały czas trwania BW7 (także nocami), można było spotkać pilnujące porządku i bezpieczeństwa osoby z Border War Crew. Rewelacja, ogromna pochwała dla organizatorów!
Organizatorzy BW planowali wprowadzenie własnego systemu, który mógłby być używany przez graczy jako broń do niszczenia pojazdów. System utknął jednak na etapie testów i nie został wprowadzony do rozgrywki. Zamiast tego, niszczenie pojazdów odbywało się za pomocą... machania w ich pobliżu specjalnymi flagami. Nietypowe, ale cóż, radzić sobie trzeba. Na forum BW można odnaleźć informację, że wprowadzenie wcześniej zapowiadanego systemu nadal jest planowane.
Jeszcze jedną ciekawostką z BW są kwestie airmobile. Gracze za odpowiednią dopłatą podczas kupowania biletu (w tym roku było to 35 EUR) uzyskują dostęp do jednorazowej misji, podczas której przerzucani są w odległe rejony terenu gry helikopterem. Choć lot trwa zaledwie kilka minut, to desant ze śmigłowca w warunkach airsoftowych nie jest najczęstszym przeżyciem. Kilka osób z mojej ekipy miało okazję doświadczyć tego w tym roku, a na przyszły rok wszyscy traktujemy lot jako obowiązek. Warto pamiętać, że liczba dodatków airmobile do biletów także jest ograniczona i może się okazać trudna do zdobycia.
BORDER WAR JESZCZE W TYM ROKU?
Jak już wspominałem, cykl imprez Border War to nie tylko ta główna, najbardziej rozpoznawalna impreza. W ciągu roku organizowanych jest więcej rozgrywek o zróżnicowanym charakterze, których fabuła nawiązuje do głównego scenariusza. Liczba miejsc jest jednak zdecydowanie bardziej ograniczona. W najbliższym czasie można spodziewać się:
1. BW Advanced Warfare I: OP Emerging Hope
Ta impreza to scenariusz fabularny z elementami LARPowymi. Jest otwarta dla wszystkich chętnych, mile widziani są tutaj miłośnicy LARPów. Fabuła rozgrywki stanowić będzie kontynuację BW7: Operation Skylance. Rozgrywka odbędzie się za niecały miesiąc, w dniach 12-14 czerwca, nieopodal miejscowości Ralsko (10km od Motorlandu Bela). Przewidywane jest maksymalnie 300 graczy.
Więcej informacji dotyczących tej imprezy uzyskać można pisząc na info@borderwar.cz .
2. BW Special Operations III: OP Crimson Feather
Rozgrywka odbędzie się w dniach 31.07-02.08 w okolicach Pragi. Ten scenariusz łączy walki na otwartym terenie wraz z CQB, w którym dopuszczona jest pirotechnika. Rozgrywka przeznaczona jest dla weteranów przynajmniej 3 imprez z cyklu Border War, do których zostaną rozesłane zaproszenia. Rozgrywka przeznaczona jest dla maksymalnie 200 osób.
Jeśli jednak nie zostałeś zaproszony, a jesteś zainteresowany wzięciem udziału w rozgrywce, napisz na specialoperations@borderwar.cz .
3. BW Black Ops IV: OP Winged Dagger
To ostatnia z tegorocznych imprez pod szyldem BW. Przeznaczona jest również dla maksymalnie 200 graczy, od których wymagana jest uprzednia partycypacja w przynajmniej 3 imprezach z cyklu BW. Mechanika scenariuszy z cyklu Black Ops opiera się o milsimowe zasady. Operacja Winged Dagger odbędzie się w dniach 02-04 października nieopodal miejscowości Ralsko.
Chętni, którzy nie zostali zaproszeni, mogą zgłosić się na blackops@borderwar.cz .
PODSUMOWANIE I PODZIĘKOWANIA
Nasza ekipa wybrała się już po raz trzeci na Border War. Z roku na rok udaje nam się namówić coraz więcej osób, w których rozdmuchujemy nadzieję na przeżycie świetnej przygody. Każdego roku obawiamy się czy kolejnym wciągniętym przez nas osobom impreza przypadnie do gustu i będą chciały uczestniczyć w następnych edycjach bez namawiania ich do tego.
Jak na razie - nie myliliśmy się - za rok ponownie spodziewamy się większej frekwencji z rQs. Z początku sądziliśmy, że być może nasze zadowolenie to rezultat jakichś pojedynczych, indywidualnych akcji i sytuacji, które są przez nas dobrze pamiętane. Na pewno mają swój wpływ na ogólną ocenę, nie zaprzeczam. Ważniejszy jednak jest wspaniały klimat i wysoki poziom organizacji, które sprawiają, że Border War to impreza niepowtarzalna. Minęły niecałe 3 tygodnie od naszego powrotu, a wielu z nas myślami już jest przy kwietniu 2016 roku.
Nie będę się zbytnio nad tym rozwodził. Border War z czystym sumieniem polecamy każdemu pasjonatowi airsoftu. Zważywszy jak niewielki dystans dzieli Polskę od tej imprezy, warto choć raz zobaczyć jak bawią się gracze airsoftowi z całego świata. Bardzo możliwe, że już po pierwszej wizycie, Border War wpisze się na stałe w Wasze kalendarze jako najważniejsze airsoftowe święto w roku.
Na sam koniec tego reportażu, chciałbym gorąco podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do jego powstania, jak i wszystkim uczestnikom i osobom, dzięki którym mieliśmy okazję wziąć udział w rozgrywce i z którymi przyszło nam ramię w ramię walczyć i przemierzać czeskie lasy. Dziękuję więc:
Mike'owi z Border War Crew - za organizację imprezy i ułatwienie nam wzięcia w niej udziału;
Baattowi z rQs - za noszenie aparatu tam, gdzie inni nosili wyłącznie repliki i za stworzenie obszernej fotorelacji z imprezy;
Wjeśkowi z rQs - za film z airmobile oraz bezpieczny transport w obie strony;
Disbrainerowi z Joint Airsoft Task Force - za wsparcie reportażu także swoimi zdjęciami, które obejrzeć możecie w galerii pod artykułem (niestety, ograniczenie wielkości artykułu nie pozwoliło zamieścić wszystkich zdjęć w treści;
Olowi - za fotopamiątkę z nocnej wyprawy;
Wszystkim kompanom z ekipy rQs - dzięki Wam na BW człowiek czuje się jak w domu;
Całemu plutonowi G3 i zarazem każdemu z osobna, ekipom Semper Parati, Black Hornets, JATF, GSA - za znakomity klimat, pasjonujące podejście do airsoftu i wspólne działania na obcej ziemi;
Całej kompanii Golf i jej dowódcy Freshowi - za wspólne działania i nękanie sił Task Force.
Mamy szczerą nadzieję, że przyjdzie nam się z Wami zobaczyć ponownie, najpóźniej podczas przyszłorocznego Border War 8!
Pamiętajcie, że w tym roku rejestracja zapowiedziana jest już na sierpień / wczesny wrzesień - nie przegapcie! :)
PS: Organizatorzy Border War pragną gorąco podziękować firmom Redwolf Airsoft, ASG oraz G&G za pomoc przy organizacji imprezy - polecamy wspieranie tych firm zważywszy na ich olbrzymi wkład w rozwój środowisk airsoftowych z całego świata, tak poprzez produkcję i sprzedaż wysokiej jakości sprzętu airsoftowego jak i wspieranie wielu airsoftowych inicjatyw i imprez, jak choćby Border War.
/LogaN