Contrabando IV to odbywająca się w dniach 30-31.05.2015 impreza urodzinowa stowarzyszenia LEGION, którego członkowie znani są szerzej ze swojego udziału w tworzeniu ogólnopolskiego LARP-u Misja Afganistan - druga odsłona tegoż będzie mieć miejsce już za niecały miesiąc. Contrabando IV to kolejna edycja imprezy, odbywająca się na terenie byłego PGR-u w miejscowości Ociesęki niedaleko Rakowa.
Teren doskonale znany jest już wielu graczom z Polski, gdyż regularnie odbywają się tam LARP-y Stalker Zona Sęki, oraz miały tam miejsce imprezy z cyklu Basra, czy Ortega. Te ostatnie są o tyle znaczące, iż również scenariusz Contrabando IV ma z nimi wiele punktów wspólnych. W obydwu mamy do czynienia z wojnami narkotykowymi na terenie państw Ameryki Południowej, w obydwu jedną ze stron jest paramilitarna bojówka FARC. Imprezy z cyklu Ortega nie zyskały jednak dobrej opinii. Jako uczestnik jej drugiej edycji czułem wyraźne rozczarowanie wieloma błędami organizacyjnymi, skutkującymi tragicznym balansem rozgrywki. Czy Contrabando udało się zatrzeć te negatywne wspomnienia? Moim zdaniem – w dużej mierze tak.
Oczywiście nie można bezpośrednio porównywać obydwu imprez, gdyż ich skala jest diametralnie różna (110 zapisanych uczestników kontra niemal 300 – chociaż rzeczywista frekwencja to oczywiście inna para kaloszy), jak również jedna z nich była wydarzeniem płatnym – w przeciwieństwie do drugiej.
Pierwszego dnia (czy raczej wieczoru) odbywała się jedynie półoficjalna część integracyjna.
Właściwa część strzelaniowa miała miejsce w niedzielę. Zbiórkę przewidziano na 10.00, rozpoczęcie rozgrywki na 10:30, natomiast zakończenie na okolice godziny 16.00. Oczywiście, jak zwykle to bywa nie obyło się bez drobnego, około półgodzinnego opóźnienia, lecz wynikało ono jedynie z winy wolno przygotowujących się graczy – a nie organizatorów.
Na zbiórce dokonano przeliczenia obecnych uczestników, szybkiego przypomnienia zasad rozgrywki, oraz oznaczenia za pomocą taśm graczy po stronie FARC-u.
Scenariusz zakładał zmagania FARC z oddziałami wojska kolumbijskiego i ich sojusznikami z USA. Przedmiotem batalii miały być zajmowane przez tych pierwszych kopalnie minerału, z którego lokalny kartel narkotykowy wytwarzał nowy, śmiertelny narkotyk – Diabelską Krew, przemieniającą zwykłych żołnierzy w Piekielne Ogary – nieśmiertelnych przez kilka chwil wojowników.
Jako gracz zapisany po stronie FARC dołączyłem razem z towarzyszem do moich znajomych m.in. z JS Widmo, gdzie z racji braku innych chętnych zdecydowaliśmy się zająć kopalnię niedaleko „Chaty Guślarki”. Oczywiście udało się to bez większych problemów - gdyż była zlokalizowana najbliżej respawnu naszej strony i jednocześnie najdalej od pozycji przeciwnika. Zgodnie z założeniami scenariusza, co 20 minut „wydobywaliśmy” z kopalni dwie porcje minerału używanego do produkcji narkotyku Diabelska Krew - a także kilkuosobowymi patrolami udawaliśmy się do siedziby kartelu (leżącej całkiem nieopodal naszych pozycji), celem spieniężenia ich za kwotę 100$. Raz nawet udało się nam uzyskanie bonusu w wysokości 50$ za dostarczenie oprócz minerału również pewnych rzadkich grzybków o niecodziennym działaniu...
Z biegiem czasu do naszych pozycji jednak coraz częściej zbliżali się jednak udający się na respawn gracze – co oznaczało intensyfikację działań przeciwnika w obszarach pozostałych kopalni. Część z nas przy okazji handlu minerałem pozostała w mieście, gdzie coraz liczniej pojawiali się żołnierze armii kolumbijskiej i ich sojuszników z USA. Niestety, nie udało nam się utrzymać miejskich budynków wystarczająco długo, aby miało to jakieś szersze konsekwencje dla naszej strony konliktu.
Po powrocie na respawn okazało się, iż zebrało się tam zbyt dużo bojowników, niż było potrzebne jak na załogę jednej, w ogóle nieatakowanej kopalni - w związku z czym udaliśmy się na pomoc innym oddziałom FARC walczącym o przejęcie kopalni „Piaski” i proszącym o wsparcie drogą radiową. Oczywiście zostawiliśmy na swoje miejsce innych graczy, którzy chcieli przez chwilę odpocząć - niemniej jednak później okazało się, iż nie była to najlepsza decyzja…
Teren rozgrywki wbrew pozorom nie należy do bardzo rozległych, w związku z czym w okolice atakowanej kopalni dotarliśmy dość szybko. Było około godziny 13-14. Strzelając z naturalnych okopów szczęśliwie znajdujących się po naszej stronie udało nam się przerzedzić szeregi przeciwnika na przeciwległej skarpie.
Dwa granaty dymne i nawała wystrzelonych kulek otworzyły nam drogę do kopalni, którą szczęśliwie zajęliśmy. Niestety, chwila nieuwagi pozwoliła resztkom oddziałów przeciwnika znajdującym się na atakowanej uprzednio skarpie zmienić pozycje i dosięgnąć paru z nas celnym ogniem.
Cel został jednak zrealizowany – mimo kontaktu ogniowego, kopalnia wciąż była w rękach FARC.
Podczas naszego powrotu do punktu odrodzenia, w radiu dał się słyszeć komunikat, iż kopalnia „Chata Guślarki” została przejęta przez przeciwnika. Widocznie pod naszą nieobecność (czyli dotychczasowej stałej załogi) kolejny rezydujący tam oddział nie pozostawił do jej ochrony wystarczająco dużych sił choćby na tyle, by w razie ataku wezwać pomoc! Na szczęście z racji bliskości naszego respawnu odbicie kopalni nie wydawało się trudne. Niestety okazało się, że siły przeciwnika zostały wzmocnione dodatkowymi posiłkami. Mimo to, po dość zaciętej potyczce siły kolumbijskie i amerykańskie zostały pokonane przez FARC, choć z racji dobrych pozycji obrońców nie obyło się bez sporych strat. Odzyskawszy dostęp do kopalni wznowiliśmy dostawy surowca dla kartelu około godziny 14.00.
Uformowawszy dość spory oddział z wracających z respawnu bojowników FARC ruszyliśmy do realizacji dodatkowego celu - kartel wyznaczył nagrodę za odnalezienie w pobliżu kopalni „Willa” tajemniczej skrzyni, która mogła zadecydować o wyniku rozgrywki, do której zakończenia pozostało około godziny. Dwiema grupami ruszyliśmy „w góry”, by przeprowadzić atak z innego kierunku, niż reszta naszych oddziałów. W pewnej chwili dość niespodziewanie napotkaliśmy na dość dobrze zamaskowaną ostatnią kopalnię, lecz naszemu kilkunastoosobowemu oddziałowi nie udało się pozostać w ukryciu. Znajdując się pod ostrzałem sił przeciwnika, pokierowałem kilkuosobową grupą atak z flanki. Okazał się on w pewnym stopniu pomóc w zdobyciu kopalni, więc nie przerywając szturmu ruszyłem na willę - niestety szybko zostając rannnym, i chwilę później ginąc w dość głupi sposób.
W międzyczasie dowiedziałem się, iż jeden z bojowników FARC zażył porcję „Diabelskiej Krwi” i w znacznym stopniu oczyścił willę z przeciwników. Niemniej jednak było ich w okolicy nieco więcej, przez co z powodu lekkiego chaosu organizacyjnego atak utknął. Wracając powoli na respawn mogłem tylko biernie obserwować, jak dwójka przeciwników skrycie pojawia się za plecami naszego kilkunastoosobowego i dotychczas zwycięskiego oddziału FARC… Cała sytuacja skończyła się porozumieniem, na podstawie którego bojownicy zachowywali połowę zawartości zdobytej chwilę wcześniej skrzyni (czyli jedną złotą sztabkę!), ale niemal wszyscy ginęli. Skrzynia pozostała na terenie kopalni. Po powrocie w okolice respawnu i pierwszej kopalni na miejsce z powrotem wyruszyła część naszego oddziału, lecz ostatecznie nie udało im się odzyskać skrzyni. Rozgrywka zresztą chyliła się już ku końcowi.
Finalnie, okazało się że FARC zgromadził 1500$, któraż to suma aż zadziwiła graczy po stronie kolumbijskiej/USA. Okazało się, iż kartel nie wypłacił im oczekiwanej nagrody za skrzynię z połową zawartości, a pozostała im suma ze sprzedaży minerałów była kilkukrotnie mniejsza niż nasza. Pytanie, na ile był to skutek krótszego czasu władania nad kopalniami, czy może jednak zmarnowania dużej kwoty na zakupy narkotyku. Bardzo możliwe, iż FARC wygrał nie tyle dzięki przewadze militarnej, co prędzej dzięki rozsądnym gospodarowaniu zarobionymi pieniędzmi (co ciekawe, służyły za nie „banknoty” z Ortegi, więc teoretycznie możliwe było podrzucenie własnych, zarobionych na tejże imprezie pieniędzy).
PODSUMOWANIE
Jakie są moje odczucia po grze? Generalnie pozytywne, choć impreza miała potencjał na bycie czymś nieco bardziej ambitnym, niż dużą, nieskoordynowaną strzelanką. Przyczyną takiego, a nie innego stanu rzeczy był brak narzuconego przez organizatora, bądź też utworzonego przez samych graczy łańcucha dowodzenia – wyraźnie brakowało osób dowodzących działaniami. Standardowo na większych strzelaniach - komunikacja radiowa była nieco chaotyczna, niemniej jednak nie było to bardzo uciążliwe. Niestety, typowo strzelankowe usposobienie sporej części graczy dało o sobie znać w późniejszych godzinach rozgrywki – brakowało zapału do dalszych działań.
Podsumowując – Contrabando IV oceniam jako imprezę sympatyczną, choć (zgodnie z założeniami) reprezentującą niezbyt wysublimowany rodzaj rozgrywki. Jednakże "strzelankowicze" stanowią ogromną część rodzimej społeczności airsoftowej, w związku z czym luźniejsze imprezy skierowane do nich są jak najbardziej potrzebne. Contrabando spełniło ten cel. A bardziej ambitni gracze mają przecież możliwość udania się na Misję Afganistan.
Wiciok